Serce słabnie, duch oddał się w pęta,
Wzrok obłędniał, zadrżały mi dłonie,
I świadomość swej nędzy przeklęta,
Jako robak, zasiada w mem łonie.
Jakżeż duch mój bezsilny i chory!
Jak go chwila poniża złowroga!
Toć że szukam w około podpory:
Chcę modlitwy i wiary i Boga!
Błędny wzrok mój podnoszę do nieba,
Chciałbym przebić te cienie i blaski,
Boga, Boga mi teraz potrzeba,
Przebaczenia, pociechy i łaski! ............
Lecz wiem, że wszędy trwa konieczność twarda,
Wiem, że mą prośbę spotka tylko wzgarda,
Że skutek chłodno stąpa za przyczyną,
Że przeznaczeni na zagładę — giną!
Więc, choćbym błagał, choćbym płakał rzewnie,
Co się zaczęło, to się skończy pewnie:
Stargany w groźnej walki kołowrocie
I dłonią losu popchnięty kamienną, —
Duch mój zapadnie w szalonym swym locie
W przepaść ponurą, głuchą i bezdenną…