Sen srebrny Salomei/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Akt drugi Sen srebrny Salomei • romans dramatyczny w pięciu aktach • Akt trzeci • Juliusz Słowacki Akt czwarty
Akt drugi Sen srebrny Salomei
romans dramatyczny w pięciu aktach
Akt trzeci
Juliusz Słowacki
Akt czwarty

W domu regimentarza. Wchodzą Regimentarz, Sawa i Księżniczka

REGIMENTARZ

Czas teraz. mospanie Sawo,
Czynnie zająć się wyprawą
I buntowi uciąć głowę.
Czas pokazać w ciemnym jarze
Wielkie miecze koralowe,
Jak dawni regimentarze
Ukraińscy i podolscy.
Czas pokazać, żeśmy polscy
Posiadacze tej krainy,
Choć bez hełmów i kirysów;
To wszakże nie do pierzyny
Tylko i nie do kieliszka;
Ale naszych cór, narcysów,
Na świętego klnę Franiszka!
Nie damy chłopom za żony.
Syn mój, wziąwszy dwa szwadrony,
Przed nami zamiata pole
I pewnie się na rosole
Rusałczanym nie rozpieści...
A sądzę, że lada chwila
Od Gruszczyńskiego nam wieści
Nadlecą - pewnie się stary
Na erudycją wysila,
A szablicą przygasza pożary.

do księżniczki

Ty zaś, moja piękna Parko,
Wiń nam żywota przędziwo.
Gdybyś była sprawiedliwą,
To bym cię regimentarką
Ogłosił na kraj okolny,
Gdy sam jako hetman polny
Po rosie w pole wyjadę...
Ale panienka ma wadę!
Ma wadę: pierścionek gubi
Kto taką stratną poślubi,
To kiep

KSIĘŻNICZKA

spoziera spod oka na Sawę

Czy słyszy pan Sawa?

REGIMENTARZ

On się jeszcze rozpoznawa,
Ale nie zna się na tobie,
Boś ty mu ni siostra, ni żona. -
Cóż? tęskno ci bez Leona?
Ślubny wam dzień przyozdobię
I wyjaśnię wam świetlicę
Łbami Kozaków na tyce.

KSIĘŻNICZKA

Tateczku - a czy pan Sawa
Będzie pochodnią w lichtarzu?

REGIMENTARZ

gładząc ją pod brodę

Cóż to, mój regimentarzu?
Jaka ty już w myślach krwawa!
Ledwo dzisiaj na urzędzie,
A już rączki masz łabędzie
Zajęte głów zdejmowaniem?

KSIĘŻNICZKA

Owszem, chciałabym rozdawać.

REGIMENTARZ

Cicho! bądź z uszanowaniem! -
Widzisz, Sawo, te ptaszęta
Trzeba śmieszkami napawać,
Na żartach się nie poznawać;
To one swym świegotaniem
Przez różne szpaczków talenta
Smętny czas grożący nocą
Żywo po angielsku złocą;
I zdaje się, gdy świegocą,
Że ta ziemia cała gajem
Zielonym, gwiazdą i rajem,
Gdzie za teatru kurtyną
Ludzie lepsi za kraj giną.

Wchodzi Pafnucy z pałaszem Gruszczyńskiego w ręku.

Cóż to znowu za szlachcic obdarty?

PAFNUCY

Od Gruszczyńskiego przychodzę.

REGIMENTARZ

A Gruszczyński?

PAFNUCY

Pozostał na drodze.

REGIMENTARZ

Powiedz wszystko i bądź z nami otwarty -
Tobie z oczów nieszczęście wyziera. -
Umarł starzec? czy umiera?
Czy przez chłopstwo gdzie w sztuki rozdarty?

PAFNUCY

Jasny panie, posłuchaj cierpliwie,
A uderzę ci chrapliwie
(Tak, że zadrzy serce mężne)
W nieszczęcia trąby mosiężne.
Wczoraj, panie, po twym liście
Otrzymanym, starzec biały
Ruszył się jak lew ogniście
Gotów targać świat w kawały.
"Co, ja tchórz?" - krzyczał - "ja, stary
Rotmistrz służący za Sasów?
Mnie każą wychodzić z lasów?

W twarzy i w gestach regimentarza widać zadziwienie.

Ciągnąć przez lochy i jary?
Gdzie ledwie węże się toczą
Po kwiatach wstążką błękitną?
Gdzie rzezunie nas otoczą,
Z gór wystrzelają, w pień wytną
I głowy nasze na tykach
Postawią żonom przed oczy?" -
Tak krzyczał; a na uboczy
Przy gwiazdach, wielkich świecznikach
Srebrnych, które ogonami
W niebie wisiały nad nami,
Zwierzyć się przede mną szukał
Z omenów; jak mu do dworku
Po trzykroć Chrystus zapukał
We drzwi, dwakroć we śnie zastał,
A raz zastał na paciorku;
Tak że po stukaniu nastał
Wielki strach; i czeladź cała,
Matka, nawet dzieci drobne,
Owo stuknięcie żałobne,
Groźne, po którym nastała
Cisza w domu i na dworze,
Wzięli za stuknięcie Boże.
"Jakoż" - mówił do mnie stary -
"Była to dla mnie nauka.
Abym poszedł pod sztandary,
Bo Pan do drzwi moich puka.
Pokazuje w kraju łodzi
Tonące ludzie w rozpaczy;
I sam w domek zajrzeć raczy,
Sam po rycerza przychodzi".
"Jakoż" - mówił - "mam ufanie,
Że na werbunku nie zginę".
To, jaśnie wielmożny panie,
Z jego ust słyszałem wczora.
Potem swoją mi dziewczynę,
Służkę u twojego dwora,
Polecił: - i wnet z lewady
Pod rosę i księżyc blady
Ruszyliśmy czyniąc pilny
Marsz, ażebyśmy o wschodzie
Przeszli cicho jar mohilny
I o Irdynieckim brodzie
Zachwycić mogli gdzie wieści. -
Rano (ach, panie! w boleści
Mówić nie mogę!) nad rankiem,
Pod brzóz już ostatnich wiankiem
Jeszcze się zatrzymał stary,
Jeszcze mi tam swoje mary,
Swoje sny i wizje chore
Oraz starca Wernyhorę
Z wróżbą o dwóch chorągiewkach
Przypomniał. A w leśnych drzewkach
Był dziwny z powieścią związek,
Jakieś szeptanie gałązek,
Szmery stłumione półgłośne;
Jakby śpiewania żałosne,
Przez duchy tych drzew czynione
Na kwietnym lewad wybrzeżu;
Jakby po starym rycerzu
Jakieś głosy utęsknione,
(Które jeszcze w uchu słyszę)
Radzące staremu na ciszę
I spoczynek. - Wtem z rozłogów
Podniosło się słońce złote,
Na kształt Mojżeszowych rogów
Ubrane w ogniste słupy;
I wiodło nas na robotę
Mieczową, którą już kupy
Kawek i wron, i szulaków,
Zwite koło naszych znaków
Czarną koroną piekielną,
Okrakały za śmiertelną.
Rota za rotą sprawieni,
Wszyscy dobrzy przyjaciele,
Jechaliśmy - on na czele
Z chorągwią - i w jar ów głuchy,
Pełny deszczowych strumieni,
A po ścianach czarny, sucy,
Bokami słońcu zakryty,
Wjechaliśmy, tak że słońce
Ozłociło nasze kity
I same sztandarów końce:
A ciemność, jaka w kościołach
Panuje, grobowej bliska,
Na naszych leżała czołach,
Gdyśmy przez te uroczyska
Ciągnęli, żując myśli surowe;
I tylko kopyt iskrzyska,
Gdyśmy podkowa w podkowę
Za naszym wodzem lecieli,
Albo blask od karabeli
Swoje ognie piorunowe
Na ciemne jary te kładły;
Jakby tam furie u skały
Z ognistymi prześcieradły
Na nasze ciała czekały,
Tych ludzi. mających ginąć,
Gotowe w płomień owinąć.
Około dziewiątej rano
Przyjechaliśmy nad duże
Serca wód, wielkie kałuże,
Stawek, gdzie nam po kolano
Woda oraz grząskie błoto
Lgnące pętało rumaki.
Tam starzec z chorągwią złotą,
A za nim pomniejsze znaki
Wbrodziły a wody śpiące
W srebrne się wielkie miesiące
Rozeszły; jakby, o panie!
Niosąc nasze pożegnanie
Ojczyźnie gdzieś stojącej na brzegu
Bo wtem, nie strzegąc szeregu,
Ładu i żadnej komendy,
Przyszedłszy nie wiedzieć którędy,
Pokazał się lud gruszczyniecki.
Ci się wężowymi stecki
Zlewali z gór na Polaków;
Ci się z jałowcowych krzaków
Ukazali, strasznej cery
Podpiłej - sinozielonej.
Rzekłbyś, że na ziemi onej
Jałowców ciemne ogrojce
Przeradzają się w siekiery,
W noże i w spisy, i w zbójce -
Że te straszne jaru ciemnie
Całe się krwią zarumienią
I wyreżą się wzajemnie,
I w dwie mogiły zamienią -
Że ze srebrnego jeziorka
Zrobi się teatrum nowe,
Na którym śmierć jak aktorka
Swe tragedie purpurowe
Będzie odgrywać w ciemności;
Krwawe sztandary pozwiesza,
Ludzką kość do wilczej kości,
Ciała ludzkie z psimi ciały
Ohydną ręką pomięsza;
I temu, co trupy wskrzesza
A niebios jest gospodarzem,
Takim okropnym cmentarzem
Ta ohydna monarchini,
Mająca świat w panowaniu;
Przy wiekuistym wskrzeszaniu
Litość albo strach uczyni
I horor. - Pierwszy Gruszczyński,
Obejrzawszy gór załogę
I cały lud ukraiński,
Któremu nie mógł podołać,
Kazał długo i na trwogę
Żałośnie w trąby zawołać.
A dotąd nie wiem, na kogo
Wołał - trąb serdeczną trwogą?
I tym tak żałosnym graniem?
Bo mu góry z urąganiem
Odpowiedziały o męstwie
Próżnym, gdzie moc taka wroga! -
Więc sądzę, że Pana Boga
O swoim niebezpieczństwie
Trąbami on zawiadamiał;
Więc sądzę - że pierwej duchy
Na powietrzu gdzieś rozgramiał
I bił o anielskie słuchy,
I był w niebie, nim na świat powrócił,
Porwał sztandar i na wrogi się rzucił.
I z białą głową odkrytą
Leciał gnany naszym gwarem
I krzykiem - (a nie słowiczy
To głos, kiedy szlachta krzyczy
Pędząc zbrojna do ataku!)
Już wódz na czele orszaku
Dobył się z grząskiego błota;
Już koń się na brzegu wspinał,
Już chorągiew wielka złota
Burczała, już rąbać zaczynał
I powietrze już zarzynał
Jęczące od szabli zamachu;
Wtem stanął i bladość strachu
Twarz mu oblała i rosła,
Z ust próżne wypadły dźwięki,
Sztandar złoty wypadł z ręki,
Miecz na tasiemce zawisnął;
A krew, co się wprzód podniosła,
Tak że rumieniec wytrysnął,
Wróciła trwożna do łona, -
I bladość straszna, zielona,
Bladość, co nigdy na Lachu
Nie występuje - ohydna!
Bladość, która w nocy widna
Na złodzieju, bladość strachu
Zielona i ołowiana; -
Pierwszy raz wtenczas widziana
Przez mnie na polskiej twarzy,
Przeraziła nas husarzy,
I mróz nam przeszedł przez kości:
Bośmy się zlękli bladości
Takiej czarnej, ołowianej,
Na twarzy wodza widzianej.
Bo ta przy srebrnym warkoczu
Twarz biała jak u komety,
Bo w twarzy te węgle oczu,
W oczach te wzroku sztylety,
I krwią, i ogniem czerwone,
Gdzieś na powietrzu utkwione,
Wylatujące z rozłogu,
Gdzieś utkwione - jakby w Bogu -
Dziś widzę
Teraz was proszę
Jeszcze o chwilę cierpliwą:
Bo starca pałasz przynoszę;
Więc słowy wszczepić muszę
Jego mścicielowi w duszę.
Niech tego ojca obraza
Przejdzie w serce, w dłoń człowieka;
Niech ten kawałek żelaza,
Który rdza wieków powleka,
Znajdzie tu ręce gorące;
I niech te umierające
Stare tureckie turkusy,
Gdy je polskie ręce chwycą,
Znów swe oczy rozbłękicą;
Niech tej klingi kolor rusy,
Gdy nią człowiek krzyż uczyni,
Znów swoją twarz rozrubini
Jak piorun polskich pałaszy
I świat krzyżem czerwonym przestraszy.

REGIMENTARZ

Zawiesiłeś nas ciekawych
Nad przepaścią pełną strachu
I widm jak upiory krwawych.

PAFNUCY

Mówiłem wam, że w zamachu
Szabli, lecąc od gromady,
Starzec stanął - stał się blady,
Głuchy, jakby skamieniony;
Wysoko gdzieś zapatrzony
Jak na kruki, jak na wrony,
Na słońce i na niebiosa,
Na anioły i na Boga.
A na niego szedł las wroga,
Gromada spis złotowłosa;
Las niby jakiś bez liści,
Który słońce rozogniści
I na wierchołkach oświeci;
Las w śrzodku pełny zamieci,
Od mgieł zawiany posępnych;
Las tajemnic niedostępnych,
Z girlandą ognia na głowie;
A w tej girlandzie, o Boże!
Słuchajcie, mości panowie!
I dajcie też Wernyhorze
Świadectwo, że widzi, co gada. -
Pośród spis dwoje główeczek,
Jedna i druga tak blada;
A tak utkwione na tyce,
Że z tych dwojga dzieciąteczek
Były dwie płonące świece
I dwa umarłe księżyce
Śród straszliwego ogrojca; -
Dwie główki ścięte po szyje
Szły prosto, prosto na ojca;
Jakby wiosenne lilije
Na krwawym zabójcy grobie; -
Zda się ucieszone obie
Tym wielkim egzaltowaniem,
Tym powietrznym mogilnikiem,
Tą wolnością i lataniem;
Tym żelazem, co w nie tonął
I z główek wyszedł ognikiem,
I palił się na wietrze, i płonął
Jako świętych serduszek oferta. -
Kto wam to lepiej naczerta,
Nie wiem? do ojca szły ręki,
Niby żebrać o niebieskie zasiłki,
A ja sądzę, że mogiłki
Prosiły go i trumienki
Lecz on! - gdy te dziatki ścięte
Ujrzał i te spis wierzchołki!
I wprzód pomyślał: - aniołki!
A potem: - że wniebowzięte,
A potem: - że już zarznięte,
Pomyślał - to, mości panowie,
Włos mu biały wstał na głowie;
W zupełne wpadł obłąkanie;
Pokazał na te świeczniki,
Ręką nam pokazał na nie:
I beknął: "Moje chłopczyki" -
I nic nie mógł mówić więcej,
Bo w usta mu sto tysięcy
Pereł upadło. - A wtedy
Jeden z nas krzyknął: "Mospanie!
Na potem domowe biedy!
Na potem po dziatkach płakanie!
Teraz wrogom stawmy czoło,
Nim otoczą nas wokoło
I wytną na tej moczarze"
To rzekł ów głos, a zaś starzy husarze
Pewni byli, że im zemstę poruczy.
Ale starze, cały w gniewie,
Krzyknął: " Któż to mię tu uczy?
Czy to wasz komendant nie wie,
Skąd mu brać w rozpaczy radę?
Oto mój tu pałasz kładę" -
Rzekł i rzucił ten miecz goły -
"Tu mi stać, bo ja pojadę
Po dziatek moich popioły,
Po te krwawe jarzębiny
I po domowe nowiny.
Choćbym miał przed moje chłopy
Rzucić się, lizać im stopy,
To wyproszę je od krzyża,
Te główki, które wiatr piecze;
Wszakże to resztki człowiecze!
Których świętościom ubliża
Pogrzeb taki bez szacunku,
Takie urąganie z ciałek;
Taki mięsiwa kawałek,
Ten z boskiego wizerunku
Łachman zatknięty na dzidę
I na strach pokazywany,
Oczom ludzkim na ohydę,
Berberysem krwi skapany,
Którego kruk Kozakom zazdrości". -
To rzekł i pełen żałości
Pojechał - i wnet go czernie
Oblazły wkoło jak mrówki.
Z giestu widać, że nieźmiernie,
O swoje maleńkie główki
Starzec prosząc spuścił z tonu;
Z giestu widać i z pokłonu,
Że pokorę wielką kłamał;
Że zupełnie się tam złamał
Ów szlachcic pod ręką Bożą.
Podjechałem wtenczas bliżej
I słyszałem, że go trwożą
Główek tych niezdjęciem z krzyży
I pogrzebem ich nieświętym;
O domie mówią wyrżniętym,
O krwi, mordach, o płomieniu;
Nareszcie o żony zlężeniu
I o powiciu szczenięcia.
Wtenczas rękę jak do cięcia
Podniósł z miecza obnażony;
I cały wstydem czerwony -
Bo i starość ma wstyd swój dziewiczy
I pudorem się różanym maluje,
Gdy kto świętość jej roztajemniczy -
Krzyknął: "Hycle! pomorduję!
Wytnę w pień! szelmy! gadziny!
I nieba fundament siny
Krwią czarną waszą zamażę!
Gdzie szabla? gdzie moi husarze?" -
Krzyknął obłąkany cały;
Obejrzał się i stał się biały
Jak trup - łzawić się zaczął i ślinić,
I ogłupiał, i nie wiedział, co czynić.
Wtenczas jeden sotnik stary
Rzekł do niego: "Hej, Lachu i kumie!
Wydaj rozkaz, szczob tyje huzary
Ze szkap zlazły taj w jeziorka się szumie
Nie kąpały, a na łaskę zdały się". -
Słysząc to oczy tygrysie,
Jasne starzec w chłopy wlepił
I oczyma ich oślepił
Jakby słońcami tej ziemi;
Słońcami obłąkanemi
We krwi, w płomieniach i w grozie,
I rzekł: "Więc mię na powrozie
Jak psa, pany gospodarze,
Wiedźcie przed moje husarze,
Gotowe niosąc siekiery.
A jako znacie, żem szczery,
Tak i przed śmiercią nie zdradzę;
A wam szlachtę tu sprowadzę
I pod siekierami będę
Ostatnią dawał komendę".
To rzekł: - a jemu pod boki
Włożywszy mordercze piki,
Tak że zdawał się wysoki
Jako dawne męczenniki,
Jak Chrystusowe sztandary
Zbliżać się ku nam ów stary;
Chłopstwo go tak, pewne zdrady,
Wiodło przed własne szeregi.
Ale oczy, nasze szpiegi,
Poznały, że starzec blady
Z chłopstwem się czarnym nie kuma,
Ale żywota ostatki,
Swój dwór wyrżnięty i dziatki
Bogu na ofiarę składa;
I sam też o palmach duma,
Lecz męczeńskich - o czym chłopstwa gromada
Nie wiedziała, nie znając Jezusa.
Jakoż śród tych dzid obrusa,
Jak na chuście Magdaleny,
Słońce jasne, jego głowa
Spokojna, a purpurowa
Od męki cierniów serdecznych;
Jakoby w kręgach słonecznych
Dziś mi przed oczyma staje.
Dał znak, by ucichły zgraje,
I zamodlił się sam w sobie. -
Nagle! w tym sercu, w tym grobie
Całej nieszczęsnej rodziny!
Jakieś głosy wielkie, mężne,
Jakoby trąby mosiężne
Z Jozafatowej doliny
Zagrały i będzie słynąć
Ta komenda, w okropnym parowie
Zatrąbiona: "Mościwi panowie" -
Wrzasnął - "za ojczyznę ginąć!
Ja trup!" - To nam starzec krzyknął
Jakby groźna trąba sądna,
I okrwawił się, i z oczu nam zniknął.
I zaczęła się walka nierządna,
Bośmy z furią szatańską mścicieli
We łzach ślepi i na oślep lecieli.

REGIMENTARZ

Mniejszym stawią u ludów posągi,
U nas tylko powiedzą po wiekach:
"Taki ojciec! taki rycerz był ongi! -
A husarze?

PAFNUCY

Na chłopskich zasiekach
Dali gardło; kilku tylko zostało
I ci wstydzić się muszą żywota.

REGIMENTARZ

Kto tak gada jak ty, ten niemało
Musiał czynić?

PAFNUCY

Późniejsza robota
To pokaże, czy Pański robotnik.

REGIMENTARZ

Któż ty jesteś?

PAFNUCY

Stary dziwak, samotnik.
Bez przyjaciół

REGIMENTARZ

To nieprawda, mospanie
Bo ja jestem twój przyjaciel i w stanie
Dać za ciebie i gardło, i rękę

PAFNUCY

O Gruszczyńskiego panienkę
Proszę, jako opiekun sieroty

REGIMENTARZ

Gdzie Sałynka?

KSIĘŻNICZKA

Ach, dębu wywroty
Czasem łamią i róże podleśne!

REGIMENTARZ

Co mi wróżą te słowa boleśne?

KSIĘŻNICZKA

Kochany mój opiekunie,
Utraciliśmy Salunię.
Zniknęła dzisiaj ze dworu,
Jakby na nią ojciec krwawy
Rzucił kontusza rękawy
I do anielskiego choru,
Na srebrne łabędzie stawy,
Gdzie przy harfach grają dusze,
Zaciągnął. Może też ona,
Jako listek w zawierusze
Z ziemi lekko podniesiona
Duchową z rodzeństwem współką:
Jak w jesieni listek klonu,
Co się wydaje jaskółką,
Lub jako listek jesionu,
Co się zdaje gwiazdą złotą;
Widząca się na świecie sierotą:
Jak ton zlewa się do tonu,
Jako ognik do ogników,
Za duszami nieboszczyków
Poleciała.

REGIMENTARZ

Kontrefekcie
Szpaka, mów mi bez ogródek.
Ta panienka na respekcie
Dla wielu mi dziś pobudek
Droga - niech prawdy się dowiem.

KSIĘŻNICZKA

na stronie

Cóż ja mu nieszczęsna powiem?
Domysłów mu nie wyjawię.

REGIMENTARZ

W krwawej nas trzymasz obawie.

KSIĘŻNICZKA

Śniła mi się Dejanirą
Porwaną, a potem śniła
U dziada ze srebrną lirą,
Jakoby brzoza pochyła
Dumająca nad dumkarzem;
Potem gwiazdą nad cmentarzem.

REGIMENTARZ

Tu o sny nie chodzi wcale.

KSIĘŻNICZKA

Więcej nie wiem nic, prócz plotek.

REGIMENTARZ

Mów je.

KSIĘŻNICZKA

Czy ja kołowrotek?

REGIMENTARZ

Waćpanna mi za zuchwale
Odpowiadasz. Tutaj chodzi
O cześć młodziutkiej dziewczyny,
O cześć szlacheckiej rodziny,
O mój dom, któremu szkodzi
Ten rapt, trafiwszy się u mnie.

KSIĘŻNICZKA

A waćpan mię też za dumnie
Pytasz się.

REGIMENTARZ

Rzecz tego warta.

KSIĘŻNICZKA

z gniewem

Dziewczyna twoja rozdarta
Przez lwa. - Miej to, czegoś pytał. -

Odchodzi.

REGIMENTARZ

Gdyby to prawda!

SAWA

na stronie

Zazgrzytał.

REGIMENTARZ

Ha! gdyby to prawda była,
Że mój Lew To być nie może!

Wchodzi Chłop ukraiński.

CHŁOP

Panycz mię z listem przysyła.

REGIMENTARZ

Czy zdrów? Nim ten list otworzę,
Pytam, czy zdrów? słyszysz, chłopie?

CHŁOP

Tak, panie.

REGIMENTARZ

Co znaczy: tak, panie?
Oczy w tobie groźne topię;
Odpowiadaj na pytanie.

CHŁOP

Panicz ranny.

REGIMENTARZ

A gdzie leży?

CHŁOP

W mohiłach.

REGIMENTARZ

Czy ty pijany?

CHŁOP

Panicz żywcem pogrzebany.

do regimentarza, który rękę podnosi do bicia.

Tak niechaj mię pan uderzy -
Cóż ja winien? - Chłopstwo męczy panicza

REGIMENTARZ

Tego chłopa weźcie z mego oblicza,
Bo mię jego twarz przestrasza. -
Hurra, pany! do pałasza,
W moim dziecku ratować skrę duszy.

Wychodzi.

SAWA

Tego trzeba, aż szlachcic się ruszy
I zupełnie pałasza dobędzie.

Wychodzi.

PAFNUCY

sam

Ach! Ukrainy nie będzie!
Bo ją ludzie ci na mieczach rozniosą.
Ach! róż polnych z jasną rosą
Zabraknie, bo je ludzie ci kochankom rozdadzą.
Ach dumy w grobach ucichną!
Bo się pieśni do polskich już rycerzy uśmiechną.
Ach koniec Ukrainie!
Bo się sztandar szlachecki na kurhanach rozwinie.

Odchodzi.

ZMIANA I

Przy chałupie popa. Noc oświecona pożarem. Wchodzi Semenko z Chłopami.

SEMENKO

Hej, świat smutku trumnica!
Pod czerwonym pożarem,
Serca nasze pod strachem,
Duchy nasze pod czarem.
Gonta się nam pokazał
Przy pożarnej pochodni;
Zabełkotał językiem
Taj wprost piszow do Kodni.
Trzeba, pany sotniki,
Jeszcze siekier spróbować,
Jeszcze raz przeciw czarom
I krwią się rozczarować.
Jutro ja, gospodarze,
Przypnę czapline pióro,
A popi błahocześni
Niech wystąpią z proskurą,
Niech nakarmią jak na śmierć
Krwią Chrystusa umęczoną.
Taj znów łysną siekiery
Na pożarach, czerwono...
I budem ludźmi. - Ojcze

CHŁOP

A szczo bude z tą szlachtą?

SEMENKO

Rizat! - Taj że bude strach to
Na te pany; dworów blisko
Takie czarne cmentarzysko,
Kędy żywe trupy stoją,
Dzidami wsparte pod boki.
Niechaj się zaniespokoją
I otworzą trakt szeroki,
Sto-milowy trakt czerwony:
Gdzie jak spotkasz gród kamienny,
To uderzy w głośne dzwony
I rozpuści włos płomienny,
I żydowskim płaczem wrzaśnie:
A jak chłuśniem krwią, to zgaśnie
I przycichnie by mogiła
Strach, panowie gospodarze,
Strach to cała nasza siła.
Szczob my mieli czortów twarze,
A z płomieni złotych kryła,
Hej - a głos szatańskich krzyków,
Rękawice jak z krwawników,
Piersi czarne i czuhunne,
Myśli gromkie i piorunne:
Tak świat nasz! - Idte, sotniki!
Zabawcie'ś - jaką igraszką.
Bo ja dziś żonaty z Laszką,
Chciałby tę noc jak słowiki
Przepędzić na miłośnych gruchawkach.
Czekać mnie dolawszy dzbanka.

Chłopy odchodzą. Semenko stuka do chaty i wchodzą na scenę dwie Popadianki w zielonych sukniach, w złotych kokosznikach.

SEMENKO

Hej siostry! a cóż ta szlachcianka?

POPADIANKA

Ani usiądzie na ławkach,
Ani chce pogadać z nami.

SEMENKO

Jakże ona rubinami
Mogłaby wam co polecić?
Ustom takim tylko świecić
I palić się, i wyjadać
Serce z piersi, oczy z powiek; -
Lecz nie jęczyć ani gadać,
Bo jękną - to skona człowiek!
Bo poproszą - w ogień skoczy! -
Może was o co jej oczy
Prosiły?

POPADIANKA

Na nic nie patrzy.

SEMENKO

Jakżeby te oczy, ognie,
Patrzały, duszy nie zjadłszy?
Człowiek się, bywało, wzmognie
Na moc, na jedno spojrzenie -
Taj te oczy jak kamienie
Szmaragdowe, gdy w nich błyśnie!
Ona z wami tak umyślnie
W słowach i w spojrzeniach skąpa:
Po spojrzeniach waszych stąpa,
A po słowach waszych lata;
Aż ta sczarowana chata
Mej rusałce, mej dziewczynie
W pałac srebrny się przekinie,
W zamek z pawich piór i złota. -
Czy się ona nie kłopota
O co, siostry?

POPADIANKA

Ciągle wzdycha.

SEMENKO

Ach to uschnie od wzdychania,
Jak od wonności usycha
Kwiat, aż zbędzie malowania
I pomięte liści zrzuci
To wzdychaniem się wynuci
Z całej pieśni, z serca głębi;
I serduszko swe zaziębi,
I wyszepce słodkie słowa.
Dajcież mi ją - bo gotowa,
Trwogą zaniespokojona,
Westchnąć z serca tak, że skona.

Popadianki wyprowadzają Salomeę z chaty.

SALOMEA

Ach jak straszno! - Czy gdzie gore?
Czy to ty? - panie Semenko?
Ach bez męża mi nieskore
Płyną i smętne godziny
Często posunięty ręką
Zegareczek u dziewczyny
Ukraca długą tęsknotę
Ale choć ja słońce złote
Posuwałam serca biciem,
Choć księżyc wszedł nad futory,
Psy się odezwały wyciem,
Choć mruczą gdzieś senne znachory:
Nie słyszę mojego pana.
Ach jaka ja - jestem biedna!
W chacie chłopskiej sama jedna!
Wraz po ślubie zapomniana
I opuszczona po ślubie
Ja tak tajemnic nie lubię,
Zawsze z ludźmi żyłam szczerze
Powiedz? kiedyż mię zabierze
Mój mąż od tych popadianek?

SEMENKO

Nie wiem, panno

SALOMEA

To ty może
Której z tych dziewcząt kochanek?

SEMENKO

Brat.

SALOMEA

Ach, to się założę,
Że ci one nie do duszy.

SEMENKO

Hej - a to czemu, panienko?

SALOMEA

Bo każda z nich tak się puszy!
Humor mają kwaśny, dumny.
Gdyby mnie dotknęły ręką,
Myślałabym, że już leżę
Na marach. - Ja tobie szczerze
Mówię: gdzie pop, tam i trumna.
Ale nie myśl, że ja dumna
Lub z prostoty waszej szydzę
Albo się chłopami brzydzę.
Ja, bywało, pieśni wasze
I wieczornic słucham lubo:
Bywało, świecę zagaszę,
Wyjdę nocą na poddasze
I tam, jak za serca zgubą
Tęsknię - słysząc na torbanie
Śpiew i tańców tupotanie;
To mi i zapachy leśne,
I te głosy lecą dźwięczne,
Od smętności aż miesięczne,
Z wesołości - aż boleśne,
A od krzyków niby wściekłe,
A od ech długie, rozwlekłe,
A czasem czyste jak ślozy,
Jak szkło, na serce się leją.
To czasem się mgły odwieją
I odwiną srebrne brzozy,
I pokażą mi z kolorów
Wstążek - girlandę upiorów
Lecącą. - Czasem z kurhanu,
Kiedy się futrem otulę,
Patrzę, jak wy na Trzy Króle
Święcicie wody Jordanu.
Gdzieś na srebrnym, rzecznym lodzie,
Co błyszczy by złota blacha,
Pop wasz trojgiem świateł macha,
Ogniem rzuca po narodzie;
Z trzema płomieniami w dłoni
To wstanie to się pokłoni,
To się pokłoni, to wstanie;
Aż z wody ognie dostanie
Zagaszoną wprzódy świecą;
I ten ogień mu rozchwycą,
Rozniosą wnet na rożany
Lód pomiędzy tulipany
Z chorągwi gdzie mi w pamięci
Jeszcze dzisiaj widni święci,
Na dnach złotych malowani
I te popy

SEMENKO

Jak szatani.

SALOMEA

Nie, Semenko, każda wiara
Prowadzi ludzi do Boga.
Tatko mówi: "Świat to mara",
A dobrodziej: "Śmierci trwoga". -
Taj my, bywało, we dworze,
Kiedy okna śnieg zawali,
Przy tatku kolędowali
W srebrne Narodzenie Boże.
Jak pośród małej stajenki
Pastuszkom strzygącym runo
Zjawiło się Pańskie łuno,
Płomień przezroczysty, cienki,
Od złota, rubinów żywszy;
I pastuszki oświeciwszy,
Takim je natchnął weselem:
Że wybiegli, o dzieciątku,
Co miało być Zbawicielem,
Rozpytując się po drodze.
A potem - w jakimże kątku!
Na jakiej oni podłodze!
Na jakich prześcieradełkach,
Różach, rubinach, perełkach,
Narcyseczkach i bławatkach!
Przy jakichże biednych świadkach?
W żłóbeczku małym przed matką
Znaleźli Pańską dziecinę.
Ach - gdy nam zaśpiewał tatko,
Że znaleźli - to mnie, małą dziewczynę,
Łzy zalały: dreszcz radośny przechodził
I krzyczałam: "Chrystus Pan się narodził!" -
I krzyczałam, i klaskałam tak w ręce:
"Chrystus Pan się narodził w stajence!" -
A dziś! Boże! cóż ze mną siędzieje?

SEMENKO

Co mi ten kur ranny pieje?
Ot nie mogę od łez. - Słuchaj, panna

SALOMEA

Ach, ja by świeża dziewanna
Obrastałam w kwiatki złote.
A dziś porzuciłam cnotę.
Bóg wie, co to jeszcze będzie!
Co się jeszcze ze mną stanie!
Te wspomnienia, śpiewające łabędzie

Wchodzi Leon z kością trupią w ręku, ścigany przez kilku Chłopów.

Co to jest? W brudnym żupanie
Mój mąż w błocie cały, bez szabli?

SEMENKO

Czy go wypuścili diabli?

LEON

Ty podły zbójco! gałganie!
Chłopie! napadłeś mię w lesie,
Wyrąbałeś mi szwadrony,
Wiozłeś rannego w kolesie,
Gdzie jęczał szlachcic czerwony,
Gorącą mię krwią oblewał
I pode mną jak trup ziewał. -
Jeńcem jestem, więc nie będę się targał,
Lecz ci powiem wprost w oczy: ześ szelma!
Żeś liberią - moją krwią zaszargał!
Że ten szlachcic, co w oczach ma bielma,
To twój krwią cię on swoją zaleje,
Kiedy staniesz przed Boga jasnością.
Ot wy katy! rzezunie! złodzieje!
Ot ja wolny i trupią wam kością
Dam ostatnią i krwawą naukę
Łby wam podłe na miazgę potłukę!
Tę kość w moim ręku Bóg zapali
Jako piorun i będę was gromił,
Aż się cmentarz pode mną zawali

SEMENKO

Ot się Laszok na krew połakomił.
Hej pokornie ja proszę waszmości,
Daj mi z żonką noc przepędzić miodową.

LEON

Ot ja - przy tej trupiej kości,
Ty przy szabli - a tam purpurową
Błyskawicą pożary nam świecą:
Tu się tłuczmy - aż łby polecą
W drobne drzazgi do błyskawic - i znikną.

SEMENKO

do chłopów

Hej, parobki!

Chłopi chwytają Leona za ręce.

LEON

mocując się z chłopstwem

Włosy wszystkie mi wstaną,
Wszystkie jak gadziny sykną,
Wszystkie jako węże świsną,
Wszystkie jak pioruny błysną.
A choć członki skrępowane
W rękach u czarnych rzezuni,
To cię włosami dostanę;
Bo się mój włos rozpioruni,
Powietrzem ciebie doleci
I na węgiel czarny spali,
A paląc twarz ci oświeci,
Abyśmy się raz spotkali,
Nim się napotkamy w niebie;
Raz jak trupy spojrzeli na siebie.
Bóg to widzi, że nie chcę żywota,
Ale śmiercią chcę twej śmierci, gałganie;
Chcę do mogilnego błota
W robaków i krwi bluzganie
Zaciągnąć ciebie za włosy,
Zęby tobie wszczepić w gardło,
Gryźć się z tobą jak połosy,
Aby się na nas podarło
Ubranie nasze cielesne
A członki same bolesne
Po stepie skakały jak żmije.
Ja cię prosto nie zabiję
Za króla złoto i srebro;
Ale cię kiedyś za żebro
Odwinięte, kościo-pióre,
Siekierą tak odwalone,
Że ma zawiasami skórę,
Powieszę, jak żywą wronę!
Jak ty, krwawy pastwicielu!
Na jednym obywatelu,
Stawszy się piersi felczerem,
Usta mu zrobiłeś zerem
I straszną krwawą pustoszą;
A ze skór odartych skrzydła,
Które go w niebo unoszą
I pół ludzkiego straszydła
Panu Bogu teraz jawią
I pośród aniołów stawią,
Strasznym go czyniąc aniołem;
Otóż ja pod twoim czołem,
Jeśli się żywi spotkamy,
Wygryzę takie dwie jamy,
Aby w nie mózg wolno ściekał,
Jak ty woskiem powypiekał
U tych dwóch, co na wznak leżą,
Kłębiąc się w krwi jak delfiny
I bluzg roztopionej cyny
Na piersiach mają odzieżą,
Krzyżem i srebrną kałużą,
Pod którą ciało się dymi.
Więc ja cię, gadzie olbrzymi!
Nim cię duchy przenaturzą
W psa i obłok z krwawej pary:
W żebrach ci porobię szpary
I te znituję ołowiem;
A jeśli kiedy odpowiem
Przed Bogiem, to wiem. że nie za to

SEMENKO

Ty mój dobrodziej! ty chatą
Obdarzył mnie i połonką,
I znitował mnie z tą żonką,
Która mi tu pachnie rajem
Taj przyszedł - co? z korowajem?
Na wesele twego sługi,
Gdzie krew, to jak wina strugi;
Gdzie mogiły - jak wyprawa,
Księstwo całe, ziemia krwawa;
A pieśń na te zaślubiny
To wasze straszne łaciny,
To wasz smętny pacierz laszy,
Co mi głupie chłopstwo straszy
Wyjąc w nocy po mogiłach.
Szczob ty był lwem? przy lwich siłach?
To by wczora z twymi pany
Bił się niepardonowany
I krwią las ojcowski zrosił,
A u siekier się nie prosił,
Tego był, co dziś, humoru.
Gdyby ty był człek honoru?
To by swą kochankę cenił
I sługi z nią nie ożenił,
Wypaliwszy wstydu znamię

SALOMEA

Leonie, mów mu, że kłamie.

SEMENKO

Ja twój mąż

SALOMEA

Leonie drogi,
Czemu ty patrzysz pod nogi?
Podnieś oczy, w oczach siła.

LEON

Trzeba, abyś uwierzyła
W smoki, że na złocie siedzą,
A pisklęta własne jedzą;
W gadziny słońcem rozgrzane,
Ciałami własnych rodziców
Na stepach powypasane;
W upiory, co od księżyców
Wziąwszy gust do krwi czerwonej,,
Częściej spowinowaconej
Pragną, niż obcą się mażą:
Gdy cię te wszystkie przerażą
Monstra chodzące w purpurze,
Czyniące przeciw naturze,
By własnej dogodzić strawie:
Wierz we mnie i bądź w obawie,
Czy ja nie gorszy niż one

SALOMEA

Zdrapał rany ach, utonę
W tej krwi

SEMENKO

Weźmijcie ją, siostry.
Topór albo kosa skosi,
Albo miłość jej od śmierci wyprosi.

Popadianki wnoszą do chaty Salomeę Semenko za Leonem, prowadzonym na cmentarz przez chłopy, wychodzi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.