Sen srebrny Salomei/Akt czwarty
←Akt trzeci | Sen srebrny Salomei romans dramatyczny w pięciu aktach Akt czwarty Juliusz Słowacki |
Akt piąty→ |
Obóz polski z dala widać okop czworogranny. oświecony wewnątrz przez chłopskie ogniska z bukietem lip i cerkwią. Wchodzi Regimentarz z garstką Szlachty zbrojnej.
REGIMENTARZ
- Przed nami, mości panowie,
- Serce buntu, gniazdo chłopie.
- Oto w piaskowym okopie
- Siedzą dymami nakryci.
- I gdyby o jeńców zdrowie
- Nie dbać, że będą zabici,
- Nim się wedrzemy na wały;
- Dawno bym polnymi działy
- Zagrał śmiertelnego marsza.
- Ale już drużyna starsza
- Zaczyna z nami układy;
- I ciągle lirowe dziady
- Włóczą się niby upiory
- Tych kruków negocjatory,
- Kawałki ludu chodzące.
- Dawniej to, bywało, dziady,
- Szlachectwu dobrze życzące,
- Nieraz brano do porady,
- I przychodzili zgarbieni,
- Zasiadali rzędem w sieni
- Lub na dziedzincu pod drzewem;
- I tam sobie lirnym śpiewem
- Jak kawki., bywało, gwarzą.
- Aż pan dziecko wyszle z groszem,
- Z pełnym obwarzanków koszem;
- To dziecinie błogosławią,
- Obrazkiem nieraz obdarzą,
- Albo coś o przodkach prawią,
- Dziwne i ciemne powieści,
- Co się potem śnią w nocy dziecięciu.
- To, bywało, ze czterdzieścié
- Dziadów o wiosny poczęciu
- Schodziło się nam do domu.
- Mój ojciec - niech mu Bóg świeci! -
- Polecał nie lada komu
- Karmić te dawnych stuleci
- Chodzące żywe kroniki,
- Ale zawsze nas, chłopczyki,
- Posyłał. Nie wiem, dlaczego
- Dziś ten afekt ojca mego
- Dla dziadów w myślach mi stoi?
- Czy to, że dusza się boi
- O syna i przeczuć słucha,
- I ojca też jako ducha
- O świętą pomoc uprasza;
- Czy też, że dziwnie myśl nasza
- Z wiatrem Bożym się odmienia,
- Raz pełna w sobie płomienia,
- Pewna szczęśliwego skutku
- To znowu trumnica smutku,
- Dusza niespokojna, trwożna,
- Jako ślimak w skorupie ostrożna.
Wchodzi Sawa w sukmanie diaczka ruskiego z wertepem pełnym jasełek na plecach.
- Cóż tam, Sawo? Czy dobrze wertepem
- Oszukałeś to chłopstwo pijane?
- Czy im ciągnie jaka pomoc stepem?
- Czy widziałeś cmentarze rumiane
- Jeńców krwią? Czy mój Lew jeszcze dycha?
SAWA
zrzucając sukmanę
- Dajcie mi pierwej z kielicha
- Pociągnąć nieco węgrzyna.
REGIMENTARZ
- Widziałżeś mojego syna?
SAWA
- Zdrów.
REGIMENTARZ
- Czy dociągnie do nocy?
SAWA
- Dęby przetrwa - on pełen jest mocy!
- Cóż za myśli twe, regimentarzu?
REGIMENTARZ
- Więc byłeś na tym cmentarzu?
- Ach, opowiedz, na coś patrzał oczyma.
SAWA
- Dawno już, mości panowie,
- Od Drewiczam się nauczył
- Podstępów, różnych maskarad.
- Więc i teraz, z tym wertepem
- Na plecach, udając diaczka,
- Takem dobrze odgrał rolę,
- Że jedno tylko sokole
- Oczy na mnie się poznały. -
- Skoro tylko pociemniały
- Czarne lipy nad cerkiewką,
- Wszedłem na wał raźnie, krewko,
- Na wał, gdzie przy kołowrocie
- Dawniej żebrak lub cyganka
- Siedzieli a dziś w ciemnocie
- Straszna krwi hospodarzanka,
- Rzeź czerwona, stoi w dymie
- Pędzonym od Zaporożów. -
- Bo te zbrodnie tak olbrzymie,
- Ta góra węży i nożów,
- Nożów, które w Boga imię
- Poświęcona śród rozruchów
- Mają zaciętą naturę
- I okropną świętość duchów;
- Bo ten - który mogił górę
- Olśnia, lecz nie wypogodzi,
- Księżyc i sam przestrach czuje,
- Bo z jednego trupa schodzi
- I na drugiego wstępuje;
- Bo jedną porzuci głowę
- I zdejmie z niej białe skrzydło,
- I znów drugie koralowe
- Odkrywa we krwi straszydło,
- Gdzie w ranach jak ślepy brodzi: -
- Wszystko to na myśl nawodzi
- Tę marę wpół obłąkaną,
- Niegdyś przed rzezią widzianą
- Na cmentarzach i kurhanach,
- W ludzkich ślinach i psich pianach,
- I zgniliznach, i w zamachu,
- I w zgrzytaniach, i w tęsknotach,
- Bo przy ukraińskim strachu
- Zawsze w miesięcznych pozłotach
- Stoi smutek - w sercu boli
- I myśl puszcza w lot sokoli. -
- Z takim to smutkiem, a zręczne
- Oczy posławszy za szpiegi
- Na ciemne wzgórze miesięczne
- I krwią zroszone mogiły,
- Aby mi tam wypatrzyły
- Na razie ratunku brzegi:
- Wszedłem, strachu będąc blisko,
- Na te ciemne uroczysko
- Z krzyżami - i tam ujrzałem,
- Że pomiędzy żywym ciałem
- Niektóre resztki z krwawników,
- Ciała smętne nieboszczyków
- Leżały, a w oczach próżnych
- Nie tylko że brakło życie,
- Lecz na miesiąca odbicie
- Nie było szkieł, więc się blaski
- Po krwawnikach gdzieś kałużnych
- Błąkały i szły w roztrzaski,
- W garście złota, w kwiaty cudu,
- Które pewnie wzroki ludu,
- Co na krwi kałużach wiszą,
- Obłąkane strachu snami,
- Nazwą krwi tulipanami
- I rusałkom je przypiszą,
- Widząc kwitnące śród cieni
- Wszedłszy tam, gdzie mgła jesieni
- Mży, a liść lipowy cięży
- I na miejscowych strunach
- Kładzie swoje czarne plamy;
- Gdzie gałęzie jak kłąb węży
- Lecących z piekielnej bramy,
- Matki przy synach ksykunach
- Zatrzymały się i leżą
- Na ogniach jak na piorunach,
- Panując nad horodyszczą;
- A patrzą, gdzie żądłem uderzą,
- I na serce trupów świszczą;
- Spostrzegłem drugi ponury
- Tłum, co śmierci się spodziewa.
- A czasami jeniec który
- Odetchnie śmierci ciężarem,
- A czasem który zaśpiewa,
- A czasem jęknie nad żarem;
- Albo ci nagle spod nogi
- Zawoła kamień czerwony:
- "Ratuj, Panie Jezu drogi!"
- A drugi: "Bądź pochwalony!"
- I tak to robactwo w próchnie
- Szepce; aż z krwawych rozcieków
- Straszniejsza głowa wybuchnie
- I krzyknie: "Na wieki wieków!"
- I wszystko na chwilę uciszy.
- Tam śród pjanych towarzyszy
- (Miałem go prawie pod ręką)
- Twój sługa siedział Tymenko,
- Skarząc się chrapliwie z gardła
- Jak człowiek, co ma suchoty:
- Że małżonka mu umarła,
- Że go z tą czernią kłopoty
- Już do syta udręczyły,
- Że ot - wyjdzie na mogiły,
- Każe rżnąć obywateli,
- Krwawym się przypatrzy pluchom;
- A potem na vivat duchom
- I diabłom w łeb sobie strzeli;
- I kopnąwszy o płomienie
- Jak szatan światem pomiota.
- Spojrzałem: a odurzenie
- I niepamięć, i zgryzota,
- Żył posiniałych napięcie,
- Owo straszne przedsięwzięcie
- Pisały na jego twarzy
- Wtenczas ja, mając na straży
- I pieczy jeńców żywoty,
- Teatr mój łojówką złoty
- Na srebrnej kuhanów darni
- Odkryłem, mości panowie.
- I na ciemnych mogił głowie
- Zjawiłem w mojej latarni
- To, o czym, jak wiecie sami,
- Śni się nam pod mogiłami.
- I tak to Betlejem złote,
- Oświecone gwiazdą było
- Rozlewającą tęsknotę,
- Słońcem myśli zakrwawionych:
- Bo niektórym o domach mówiło,
- O dzieciąteczkach straconych,
- O śpiewanych gdzieś kolędach
- I o tych żywota błędach,
- Co dopiero przed śmiercią są widne.
- Wtem, o panie, na ohydne
- Cmentarze i uroczyska,
- Pod ciemne lip wężowiska,
- Od kurhanów na kurhany -
- Wiodąc świateł złotych roje,
- Przez miesiąca ołowiany
- Blask - sunąc chorągwi tęcze,
- Na wieczności gdzieś pokoje
- Snujący złote obręcze
- Wąż - pogrzeb wioszczany lichy,
- Pachnący czarnym jałowcem,
- Wszedł i rzucił nad grobowcem
- Trumienkę, beż żadnej pychy,
- Ale ubraną w kielichy
- Narcysowe i w konwaliowe;
- Jasną - bo w niej anielica,
- Ubrana jak na batalie
- Z piekłem, w słonecznoście lica
- I w niewinności ubiory,
- I w te ostatnie kolory
- Śmiertelnej podobne zorzy,
- W ostatni rumieniec przedboży,
- Leżała.
- A skoro mary
- Wstąpiły na cmentarzysko,
- Ruszył się Gruszczyński stary,
- Prawdziwe dla mnie zjawisko
- Krwawego spod grobu trupa,
- Za którym czarna wron kupa
- Upędza się, goni i wrzeszczy.
- Przybiegł: obaczył te mary
- I - jak dąb, co w sobie zatrzeszczy,
- Powieje liścia sztandary,
- Pokłoni się światu - i runie:
- Tak on na tej białej trunie,
- Gniotąc narcysowe pączki,
- Leżał głową powalony
- Na obrazek umarłej i rączki.
- Z drugiej strony zaś syn twój szalony
- Z równą zdaje się żałością
- Przybliżał się z trupią kością,
- Białą, w ręku podniesioną;
- I z taką twarzą szaloną,
- Że strach nam serca zamroził;
- Bo zdało się, że obłokom
- Gwiazdom, latającym smokom,
- Chimerom, aniołom groził;
- Że oczyma niebo ranił
- I tą kością szatanom hetmanił.
- Nie wiedziałem, co wszystko to znaczy.
- Aż twój syn padł na kolana
- I w piekielnika rozpaczy
- Zaczął siebie sam przeklinać.
- "Dajcie" - krzyknął - "nóż starcowi!
- Jeśli kto tu ma zarzynać?
- Jeśli wy zarżnąć gotowi
- I oblać się juchą krwawą?
- To on większe ma tu prawo
- Mścić się - bom uwiodł mu dziecko
- I to dzieciąteczko cudze
- Darowałem memu słudze,
- Zrobiłem córką zbójecką;
- Tak że ją rozpacz rozdarła,
- I oto leży umarła,
- Jasna jak zwiędłe lilije,
- Ludowi temu w podziwie.
- Niechaj starzec mnie zabije,
- A uczyni sprawiedliwie.
- Puśćcie! proszę was z litości.
- Jeśli nie chcecie dać noża?
- Ja mu pożyczę tej kości,
- I będzie jak ręka Boża,
- Którą ja zgonem uświęcę,
- Jak dłoń Boża w ojca ręce,
- Jak grom". - Tu przerwał Gruszczyński,
- Równie zdając się szalony:
- "Co to za szatan czerwony" -
- Krzyknął - "ów człowiek przede mną?
- Czy jaki duch ukraiński?
- Z szatą gwiaździstą i ciemną,
- Który mi tu płakać broni?
- I stoi z piorunem w dłoni?
- Z włosów swych uczynił gady,
- Grożąc mojej córce bladej,
- Która jest aniołów panią;
- I nie daje mi iść za nią,
- Sił ostatecznych pozbawia,
- I krzyżem drogę zastawia; -
- O! bo tam krzyż z wielką gwiazdą" -
- Krzyknął biorąc nas za świadki -
- "Na nim pelikana gniazdo
- Karmiącego krwią swe dziatki;
- A z Chrystusa krew wytryska
- Coraz jaśniejsza i bledsza,
- Aniołkowi śród powietrza
- Lejąca się w puchar złoty.
- O! Chrystus i różne zjawiska
- Jawią mi się śród ciemnoty,
- I przejęty jestem trwogą; -
- Ja nie mogę zabijać nikogo". -
- Tu mu głos twojego syna
- Przerwał: "Jeśli widzisz Pana?
- To Pan mię pewno przeklina;
- Bo dusza zaturbowana
- W oczach moich teraz stoi
- I nie widzi, i Boga się boi".
- Tak ci gadali do siebie
- Przez trumienkę otworzoną,
- Gdzie z narcysową koroną,
- Będąca na swym pogrzebie,
- Srebrna dusza pewnie onych
- Mów się przelękła szalonych
- I od takiej świata lutni,
- I od takich męki krzyży
- Uciekała coraz smutniej,
- Uciekała coraz wyżej
- I nie mogłem się obronić,
- Aby nad nią łez ronić,
- Nie zatrzymać w myśli rysów,
- Nie żałować tych narcyzów
- Co się z tymi ludźmi stało
- Dalej? panie, nie wiem wcale,
- Bo mię jeden z brodą białą
- Dziad, w wielkim duchu i szale,
- Uderzył tam po ramieniu
- I nazwawszy po imieniu
- Odwiódł od umarłej dziewki
- I od obłąkanych ludzi
- Do jednej pustej cerkiewki,
- Gdzie - co mówił - to wam uszy utrudzi,
- Bo wy gadek nie znacie stepowych.
REGIMENTARZ
- Ach rzeczy piekielnie nowych
- Powieść twoja pełna, Sawo -
- Mój syn z tą kością plugawą?
- Mój syn, mówisz, waryjatem?
- A starzec nie chciał być katem,
- Pomnący na pokrewieństwo
- Przyjaźni, co nas łączyła;
- A może też przez szaleństwo,
- A może wzgarda to była
- W szatę szaleństwa ubrana,
- Ach! i tak zamaskowana
- Zdała się tobie wariacją?
- Ach! przed tym okopem klęczę
Klęka
- Jak przed kalwaryjską stacją
- I do Pana mego jęczę
- W ufności i w krwawym żalu.
- Mogiło! krwawy koralu!
- Krwią mego dziecka oblana!
- Patronuj za mną do Pana!
- Przemów krwi modlitwą ciemną!
- Niech się zlituje nade mną!
- Cóż to jest? Ktoś na okopach?
Pokazuje się na okopie w powietrzu mglistym Gruszczyńskiego Duch.
DUCH
- Gońcie! bo na czarnych chłopach
- Krew nasza! - powietrze rwiemy!
- Gońcie! bo poszalejemy!
- Bo nam na błękitach
- krwawo!
REGIMENTARZ
- Czy widzisz go?
DUCH
- Sawo! Sawo!
Znika.
REGIMENTARZ
- Czy go słyszysz?
SAWA
- Wernyhora
- Prawdę zapowiedział wczora;
- Ten krzyk to jest nasze hasło
REGIMENTARZ
- Powietrze czerwone zgasło
- I zniknął ten człowiek stary,
- Skrwawiony.
SAWA
- Czekano tej mary
- Na Ukrainie u ludu
REGIMENTARZ
- Nie ma w tym żadnego cudu.
- Gruszczyński o pośpiech woła
- Każ uderzyć do kościoła
- Z hakownic aż srebrne gonty
- Polecą na dachu zrębie
- I pierżchną niby gołębie
- Chmurą białą niby świstki,
- Na których nasze afronty
- Spisane
SAWA
- Lub jako listki
- Ruszone z bialych narcysów
REGIMENTARZ
- Hej Oreł - burkę z tygrysów -
- I szablę. - Do szturmu, panowie!
- Kto żyć będzie, ten jutro rozpowie
- O dzisiejszej godzinie kobietom. -
- Reszta szablom i końskim kopytom.
Wychodzi, a za nim Sawa i cała szlachta.
ZMIANA I
We dworze regimentarza. Wchodzi Księżniczka i za nią Anusia.
KSIĘŻNICZKA
- Ach Anusiu! Anusiu!
ANUSIA
- Co, panno?
KSIĘŻNICZKA
- Gruszczyńskiego duch mi się pokazał.
ANUSIA
- Być nie może.
KSIĘŻNICZKA
- Z piersią krwawą i ranną
- Cicho stojąc, na powietrzu namazał
- Krzyż czerwony i zniknął.
ANUSIA
- Horory!
KSIĘŻNICZKA
- Przepowiednia się, ach, Wernychory
- Sprawdza na mnie
ANUSIA
- Niech się modli panienka
KSIĘŻNICZKA
- Jeszcze krwawa i ognista ręka
- Musi oddać mi ślubny pierścionek.
- Widziałam już pierwszą marę.
ANUSIA
- Zmów panienka choć kilka koronek,
- Uczyń z czego serdeczną ofiarę.
KSIĘŻNICZKA
- Ach z rozumu ja i śmiechu
- Ofiarę już uczyniłam.
- Jak płótno jestem na blechu,
- Pokrwawione ducha dłonią,
- Z oczu się jego napiłam
- Świateł, co nad świętych skronią.
- Dowiedziałam się z postaci,
- Że człowiek nic w grobie nie traci.
- Widząc go w złoconym pasie,
- Może z ogni robaczliwych;
- Każę się pogrześć w atłasie,
- W kolorach nielitościwych
- Dla serc, które teraz jęczą:
- I po śmierci będą tęczą,
- Jeśli mi Pan Bóg pozwoli,
- Od topoli do topoli
- Na cmentarzu pajęczyną
- Z nóż, brylantów i motyli
- Przez którą przejdą niemili,
- A mili tak się owiną,
- Że wiecznie ze mną zostaną
- Ach, Anusiu, jutro rano
- Los mój się rozwiązać musi
- Tak, jak dumka śpiewana na Rusi.
Wychodzi z Anusią.
ZMIANA II
Przy cerkwi pod lipami Leon z kością w ręku, obłąkany na twarzyWbiega Semenko.
SEMENKO
- Złociste Lachów sztandary
- Gnają wiatr i dym, i krew.
- Leci z szablą pan mój stary.
- Złoty jak kudłaty lew;
- Ołowiany ja mu grad
- Ze szturmaka sypnął w brzuch,
- Taj nie zadrżał i nie padł
- I zdjął mię strach. - Szczo ty za duch?
LEON
- Przysięgam na blask księżyca,
- Żem nie człowiek, ale lwica;
- Żem nie człowiek na cmentarzu,
- Ale śmierci herb w herbarzu,
- Na czerwonym polu stoję
- I złotych się gwiazd nie boję,
- Nie boję się twojej spisy.
SEMENKO
- Ach daj paść na jej narcysy
- I umrzeć.
LEON
- Nikt nie umiera,
- Ale piekło się otwiera,
- Gdy w bramy stukam tą kością.
- Widzisz tam - pod lip ciemnością
- Postacie widać piekielne,
- O drzewa poopierane. -
- Powietrze jak ołowiane.
- A deszczem gonty kościelne
- Lecące jak śniegi białe,
- Na ogniu i krwi stopniałe,
- Węży sinych bielą kuszcze
- Precz do piekła! bo do cerkwi nie puszczę
- Bo tam teraz z wielką ciszą
- Dusze umęczonych wiszą
- Na krzyżach i Boga chwalą,
- A słońca jasne się palą
- Koło ich głów jak tarcze złote.
SEMENKO
- Miałby ja teraz robotę,
- Gdyby z wariatami gadał;
- Puskaj w cerkiew
LEON
- Na pierś skoczę
- I będę oczy wyjadał.
SEMENKO
- Strach ty - lecz ja w tobie umoczę
- Moją spisę aż po dłoń
LEON
odbija spisę kością i wlatując na Semenkę obala go na ziemię i dusi.
- W rękach mam twe gardło i skroń -
- A co?
SEMENKO
przyduszonym głosem
- Dusysz mene, panyczu!
Wbiega Regimentarz na czele polskich żołnierzy.
REGIMENTARZ
- Co za widok? - mój synu! mój synu!
- Patrzcie! na jego obliczu
- Obłąkanie; jedna ręka
- Potrząsa palce z rubinu,
- A w drugiej kość ludzka się pęka
- W drzazgi, a wzniesione brwie.
- Mój synu! mój drogi! mój Lwie!
- Ach co za okropny los!
LEON
wstając i przychodząc do zmysłów
- Co to jest? - Ojcowski głos!
REGIMENTARZ
- Poznał mnie - weźcie go stąd!
- Tu jeszcze kule świegocą.
Wyprowadzają Leona.
- A jutro rano na sąd
- Dostawić tego zbrodniarza.
Pokazuje na Semenkę.
- Żyły mu w gardle charchocą,
- Oczy wyszły z wirydarza
- Czaszki jak dwa blade króle
- Pełne przestrachu, w purpurze,
- Kiedy Pan ludów na chmurze
- Napisze słowo stracenia.
- Wziąć go - i w mojej szkatule
- Znaleźć co do otrzeźwienia,
- A zdrowego mi dostawić;
- Bo ja się z nim będę bawić
- Jak kot z myszką.
Wchodzi Sawa
- Cóż za wieści?
SAWA
- Pałasz mój do rękojeści
- Czerwony krwią mego ludu.
- Podobnie się nam do cudu
- Ta krwawa walka powiodła,
- Ani jeden z nas nie zginął
REGIMENTARZ
- Ten dzień wiecznie będzie słynął,
- Bo mię Pańska nie zawiodła
- Łaska, syn mi się odrodził,
- Z martwych wstał na moje słowo.
- Co rok to będę obchodził
- Jak wielką fetę domową
- I aniwersarz rodzinny.
SAWA
- Do końca muszę być czynny
- I kopnąć się dziś z wieczora,
- Bo nam zniknął Wernyhora
- Z ciałem umarłej dziewczyny.
- A teraz jasno to widzę,
- Że on rozhukane gminy
- Utrzymywał z sobą w lidze,
- Z duchami związał w sojusze;
- Aż go święte jakieś dusze
- Wczoraj tak we śnie zmęczyły,
- Że dziad uciekł na mogiły.
REGIMENTARZ
- Ruszaj w pogoń; bo te trądy
- Trzeba zupełnie wyleczyć,
- A choćby ziemię skaleczyć
- W leczeniu, wrzód wyrżnąć trzeba.
- Jutro rozpoczynam sądy,
- Gdzie dom Gruszczyńskiego z nieba
- Będzie mi adwokatował
- Bom go już zastawszy trupem
- W martwe czoło ucałował
- I przyrzekłem, że kruków go łupem
- Nie zostawię i beze mszy żałobnych,
- Ale go do dziatek drobnych
- Przybliżę - i niech uśpiony
- Położy się obok żony
- I u nóg staruszki matki
- A waść jemu przynieś kwiatki,
- Ciche kwiatki narcysowe
- Pod srebrną staruszka głowę
- To i wszystko w ciemnym grobie
- Znajdzie ten człowiek przy sobie
SAWA
- W tym ci najwierniej usłużę
- Kładąc w tok kurenne spisy,
- Ale ty mi za narcysy
- Będziesz musiał oddać róże.
- Do jutra, regimentarzu! -
Odchodzi.
REGIMENTARZ
- Pokój duchom na tym smętnym cmentarzu.
Wychodzi z rycerstwem.