Rycerze cnoty/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Rycerze cnoty
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 1.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


RYCERZE CNOTY
Baxter wiceprezesem

Inspektor policji Baxter, wszechpotężny pan londyńskiego Scotland Yardu był nie w humorze. Dowiedział się przed chwilą, że nie było w biurze jego sekretarza Marholma, zwanego przez bandytów i złoczyńców „Pchłą“. Krótka fajka Baxtera nie przyczyniała się do oczyszczenia dusznej atmosfery, panującej w niskim pokoiku starego gmachu. Inspektor nacisnął na guzik dzwonka.
Dyżurny policjant wszedł do gabinetu.
— Gdzie Marholm? — zapytał Baxter ostro.
— Marholm nadesłał list, który znajduje się w biurku pana inspektora, — odparł policjant.
Zatrzymał się w progu, oczekując dalszych rozkazów. Baxter tymczasem zabrał się do czytania listu.
„Drogi Inspektorze!
W zeszłym tygodniu był pan chory przez trzy dni i ja sam musiałem wykonać całą pańską pracę. Ponieważ dziś jest piękna pogoda, pozwoliłem sobie zachorować, sądząc, że zechce monie pan z wdzięcznością zastąpić.
Łączę serdeczne pozdrowienia
Marholm“.
Przesz kilka chwil Baxter nie mógł oderwać oczu od listu.
— Widziałem w życiu już wiele — wybuchnął, ale nigdy jeszcze nie słyszałem o czymś równie bezczelnym. I to właśnie dziś, kiedy miałem dla niego całą furę roboty.
Inspektor zwrócił się do policjanta.
— W tej chwili idźcie mi po Marholma — rozkazał.
— Wedle rozkazu, panie inspektorze — odparł policjant.
Baxter usiadł przy biurku i zajął się odczytywaniem poczty.
Następny list, który otworzył nosił na sobie następujący stempel: „Towarzystwo Podniesienia poziomu moralności“.
„Niżej podpisany prezes sir Erwin Harper, — brzmiał list, — pozwala sobie zaprosić Pana na wice-prezesa naszego Towarzystwa, mającego na celu podniesienie poziomu moralności. Jak Panu wiadomo, Towarzystwo nasze znajduje się pod wysokim protektoratem Jego Królewskiej Wysokości, Księcia Norfolk.
W najbliższy piątek odbędzie się w „Cecil Hotelu“ pod protektoratem księcia bankiet, dla uczczenia dziesiątej rocznicy założenia Towarzystwa. Zarząd będzie szczęśliwy, jeśli Pan Inspektor Baxter zgodzi się znaleźć wśród uczestników bankietu. Wierzymy, że w czasie tego bankietu, Pan Inspektor Baxter zawiadomi księcia o przyjęciu zaproponowanej mu funkcji. Ze stanowiskiem tym łączy się pensia w wysokości 500 funtów.
Erwin Harper
Prezes.
Zły humor Baxtera zniknął od razu. Oferta pochlebiała mu w najwyższym stopniu.
— Zupełnie zrozumiałe że przyjmuję — szepnął. — Byłbym głupi, gdybym odmówił. Należy starać się o stworzenie sobie stosunków w wysokich sferach. O ile wiem, książę Norfolk jest przyjacielem Króla. Muszę natychmiast odpowiedzieć na ten list.
— Marholm!
Spojrzał na puste miejsce swego sekretarza. Zupełnie zapomniał o jego nieobecności.
— To fantastyczne — mruknął. — Kiedy mi jest najbardziej potrzebny znika!
Musiał wiec sam napisać odpowiedź.
Wziął kartkę papieru, wyciągnął wieczne pióro i po kilku chwilach namysłu napisał:
Szanowny Panie Prezesie!
Dalej nie szło. Marszcząc brwi, spoglądał mi początek listu.
— Diabła zje, kto mnie odczyta — mruknął. — Powiesiłbym mych nauczycieli, którzy nauczyli mnie pisać tak niewyraźnie.
Wziął drugą kartkę papieru i wyciągnąwszy z wysiłku język, napisał raz jeszcze: „Szanowny Panie Prezesie!
Zatrzymał się i porównał ze sobą obydwie próbki swego pisma. Żadna z nich nie zadowoliła jego wymagań. Litery okrutnie nabazgrane mogły być odczytane tylko przez autora. Gniew jego skrupił się na Marholmie. Schwycił obydwie kartki papieru i skręcił je w kulkę.
W tej chwili otwarły się drzwi i stanął w nich Marholm.
— Dzień dobry, panie inspektorze — rzekł z uśmiechem. — Cóż tu się stało? Dlaczego posyłał pan po mnie?
— I po tym wszystkimi, co się stało, ośmielacie się jeszcze mówić mi spokojnie „dzień dobry“? — zawołał Baxter. — Co wam było?
— Jestem chory — odparł Marholm.
— Chory? Ależ wy tryskacie poprostu zdrowiem. Co wam jest?
— Mam boleści.
— Boleści? A gdyby nawet tak było, czy jest to dostateczny powód, dla którego opuszczacie biuro?
— Jestem zupełnie niezdolny do służby.
— Dajże spokój. Dość tej komedii.
— Gdzież tam — odparł Pchła — nie jestem w stanie trzymać pióra w ręku.
— Wspaniały sekretarz — odparł Baxter, którego twarz rozjaśniła się nagle.
Zbliżył się do Marholma i schwycił go za guzik.
— Słuchajcie mnie — rzekł, skręcając guzik w palcach.
— Chętnie, ale proszę zostawić mój guzik w spokoju.
— Przychwyciłem was na kłamstwie.
Marholm wzruszył ramionami.
— Może mi wytłumaczycie, w jaki to stało się sposób, że dziś rano otrzymałem od was list. Twierdzicie przecie, że nie potraficie utrzymać pióra w ręku. A może ten list nie jest pisany waszą ręką? Nie będziecie chyba kłamać mi w żywe oczy.
— Oczywiście, że nie.
— Przyznajecie więc, że to wyście pisali. Możecie więc w dalszym ciągu pisać pod moje dyktando.
— Niemożliwe. Kiedy zacząłem pisać mój list czułem zaledwie lekkie zdrętwienie w końcach palców, które zapowiadało zbliżanie się ataku. Teraz natomiast bóle są tak silnie, że o pisaniu nie ma mowy.
— Przekleństwo!
Baxter chciał się rzucić na swego sekretarza, lecz powstrzymał się. Za wszelką cenę chciał nakłonić go do napisania odpowiedzi na list.
— A może jednak bóle wasze pozwolą wam na skreślenie odpowiedzi na powyższy list?
Wyciągnął w stronę Marholma list sir Erwina Harpera.
Ledwie dostrzegalny uśmiech zarysował się dokoła warg Marholma. Pochłonięty swymi myślami, Baxter nie zwrócił nań uwagi. Po przeczytaniu listu, Marholm położył go przed sobą na biurku i zdjął palto. Baxter odetchnął.
— Jeżeli istotnie źle się czujecie, mój drogi Marholmie — rzekł ojcowskim tonem — będziecie mogli zaraz po napisaniu listu wrócić do domu. Jutro będziecie mogli nadrobić czas stracony. Wiem z własnego doświadczenia, jak trudno jest pracować, gdy się człowiek źle czuje.
— Bardzo dziękuję, panie inspektorze.
Ironiczny ton Marholma uszedł uwagi Baxtera. Nie wyjmując cygara z ust, począł dyktować.
„Wielce Szanowny Panie Prezesie!
Należycie oceniam zaszczyt, jaki mi przypadł w udziale dzięki zaofiarowaniu mi przez Pana wiceprezesury waszego Towarzystwa. Przyjmuję z radością to stanowisko. Pozwoli mi ono nietylko wejść w kontakt z najbardziej dostojnymi i najbardziej wartościowymi ludźmi, ale również współpracować przez podnoszenie poziomu moralności społeczeństwa, o co walczę już od szeregu lat.“
— Hmm — mruknął Marholm. —
— Co się stało? — zapytał Baxter.
— Nic, tylko kleks na moralności.
— Na Boga! Musicie bardziej uważać. Jeśli was boli ręka zatrzymajcie się przez chwilę. Ale co takiego was zmusza do śmiechu?
— Śmieję się, aby nie krzyczeć z bólu... To ten przeklęty reumatyzm.
— Piszcie więc! — rzekł surowo Baxter.
„Będę w piątek w Cecil Hotelu na bankiecie i cieszę się, że będę miał okazję poznania tam pana, panie Prezesie. Z wysokim szacunkiem
Baxter.
A teraz pisz pan adres.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.