Rodzina de Presles/Tom II/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rodzina de Presles |
Data wyd. | 1884-1885 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amours de province |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ktobądź z mniejszą lub większą zręcznością umie zagłębiać skalpel anatomiczny w fibrach ludzkiego serca, niemało musi być zdumionym, widząc, do jakiego stopnia interes osobisty jest potężnym motorem nawet na natury najszlachetniejsze i najszczodrzej uposażone.
Bezspornie dusza Jerzego Herberta należała do owych dusz wybranych, nawskroś przejętych prawością i prostotą. Nikt, o ile wiemy, nie zechce temu przeczyć. Nigdy młodzieniec ten nie byłby dopuścił jakichśkolwiek pertraktacyj z swem sumieniem prawem a nieugięciem.
A jednakże w upojeniu, wywołanem rewelacyami Gontrana, które mu dały pewność, że miłość jego nie była bezwzajemną, ucieszył się on mimowolnie, a może nawet wbrew swej woli z wybryków niedorostka.
Powody tej radości łatwe są do pojęcia i możemy bez trudu zanalizować je w kilku wierszach.
Rola pośrednika między ojcem słusznie gniewnym i synem zbuntowanym, czyliż nie zacieśni więcej jeszcze węzłów, łączących Jerzego z domem Presles?...
Jeżeli usiłowania te zbliżenia i pogodzenia obu, uwieńczone by zostały pomyślnym skutkiem, jak miał nadzieję... jeśli, dzięki rozumnym jego radom, jego serdecznej interwencji, uda mu się naprowadzić dobrowolnie zbłąkane dziecko na lepszą drogę, czyliż rodzina cała nie będzie mu obowiązaną do wdzięczności za przysługę, której serce ojca i matki nie zapomina nigdy.
Czyliż wówczas podobna byłoby wynagrodzić tyle gorliwości odmową?
Jerzy zadawał sobie to pytanie i bez wahania odpowiedział nań zawsze przecząco.
Otóż co działo się w umyśle młodego Prowansalczyka, w chwili gdy Gontran, zadowolniony ze śniadania, zapalał sobie cygaro, wybrane starannie i rozpierał się w fotelu, pogwizdując jakąś aryjkę, zapożyczoną u panny Formozy, której słowa, wielce pieprzne, trudnoby nam było tu powtórzyć.
— A więc, kochany mój Jerzy, — powiedział nagle młody chłopiec, — stanęło na tem, że jestem twoim gościem i twym stołownikiem, aż do nowego zwrotu rzeczy?...
— Stanowczo na tem stanęło.
— A czy pewien jesteś, że cię w niczem żenować nie będę?...
— A! moje drogie dziecko, tyś tego równie pewien jak ja!
— Bo to widzisz, w mym charakterze przyszłego szwagra, mam tu zamiar rozgościć się zupełnie wedle mego upodobania....
— Jesteś tu w domu i wszystko co do mnie należy, należy tem samem i do ciebie.
— Otóż to piękne słowo. Czy uwierzyłbyś, że ojciec mój nie wypowiedział go nigdy do mnie w żadnej okoliczności.
Jerzy uśmiechnął się.
— Nie potrzebował on mówić ci tego, — dodał następnie, — bo to się samo z siebie rozumiało....
— Nigdym ja tego nie spostrzegał, — odparł Gontran.
I bez wszelkich wstępów dodał zaraz:
— Czy nie zechciałbyś kazać mi osiodłać konia?...
— Wyjeżdżasz?
— Tak, chciałbym zrobić małą wycieczkę do Tulonu....
— Ale bez lekkomyślności, nieprawdaż?...
— O! bądź spokojny.... Od chwili, w której dobrowolnie oddaję się pod twoją opiekę, będę grzecznym i rozsądnym jak anioł... chodzi mi o to, aby ci przynieść zaszczyt.... A propos, mój Jerzy, przyrzekłeś mi pięćdziesiąt luidorów....
— Dam ci je.... Chodźże do mego pokoju.
W pięć minut później, Gontran dosiadał konia, jednego z koni Jerzego. Odjeżdżając już zapytał:
— O której godzinie jadacie tu obiad?
— O szóstej. Czy dla ciebie to dogodnie?
— Jak najdogodniej. Stawię się na czas. Tylko proszę cię nie zapomnij tam kazać wstawić w letnią wodę jedną lub dwie butelki Porto na pięć minut przed obiadem....
— Przyrzekam ci, że o tem nie zapomnę....
— I kaź zanieść do pokoju, który przeznaczasz dla mnie, pudełko cygar.
— Stanie się, jak żądasz.
— Do widzenia więc, kochany mój Jerzy.... Jesteś prawdziwym wzorem, prawdziwego przyjaciela.... Orestes, Damon i Kastor w obec ciebie byli niczem... to też ja będę dla ciebie Pyladem, Pythiaszem i Polluxem!...
I Gontran popędził galopem.
Jerzy, pozostawszy sam, zamknął się w swej pracowni, usiadł przed biurkiem i począł rozmyślać nad listem, który mu należało napisać do hrabiego Presles.
Po jakiejś godzinie może takich głębokich rozmyślań, wziął za pióro i szybko nakreślił brulion owego listu.
Ukończywszy go, odczytał, mazał, przekreślał, dopisywał, zmieniał, dodawał, aż wreszcie całkiem był już zadowolniony z formy swej epistoły.
Wtedy przepisał list, włożył w kopertę i napisał: — Panu generałowi hrabiemu Presles, w własnym pałacu, przy ulicy Chaillot, na Polach Elizejskich, w Paryżu.
Następnie służącemu wydał rozkaz, ażeby konno jechał coprędzej do Tulonu i list ten oddał na pocztę, tak aby odszedł jeszcze wieczorną pocztą.
List ten zawierał zaś następne słowa:
»Panie Hrabio, drogi i szanowny mój sąsiedzie!
»Nie mam potrzeby szukać jakiejś wymówki, aby usprawiedliwić pozorną niedyskrecyę, jaką jest przerwanie pańskiej paryzkiej samotności. Wymówka, której mógłbym szukać, nastręczyła mi się sama: to dobra nowina, którą mam przesłać Panu.
»Niechaj pani hrabina pozbędzie się niepokojów, które ją dręczą od dni tylu.... niechaj macierzyńskie jej serce przestanie drżeć o los dziecka, niechaj jej oczy z łez oschną....
»Nie przychodzę ja coprawda prosić Państwa, byście zabili tłustego cielca na powrót marnotrawnego dziecięcia, ale przychodzę przynajmniej powiedzieć wam: syn winny a przecież kochany, nie jest bynajmniej jeszcze zgubionym, jest dla niego droga powrotu.... Instynkt, który doprowadza do gniazd zbłąkane ptaszęta, skierował go ku kolebce jego dzieciństwa.... Gontran znajduje się w Prowancyi... jest w zamku Presles, lub słuszniej mówiąc, jest u mnie i przyrzekam wam, że go strzedz będę dobrze....
»Przed paru godzinami zaledwie zadziwił on mnie swojem niespodziewanem przybyciem, które w pierwszej chwili dało mi nadzieję, żeście Państwo przybyli tu wszyscy. Wprędce jednak zostałem smutnie rozczarowany, dowiedziawszy się, że to Gontran sam tylko powrócił, tem więcej zaś jeszcze, gdym się dowiedział zasmucających szczegółów tego przybycia.
»Gontran nic nie ukrywał przedemną. Absolutna szczerość jego wydała mi się zapowiedzią lepszych usposobień, które poczynają kiełkować w jego duszy. Opowiedział mi swoje przewinienia, tak ważne a tak liczne, nie ukrywając nic przedemną, nie starając się je złagodzić w jakibądź sposób. Jest on przerażony, istotnie przerażony ogromem swych błędów, nadewszystko zaś przepaścią, jaką one wykopały między nim i podobieństwem otrzymania rodzicielskiego przebaczenia.... Żal widniał z każdego jego słowa... Sam nie pojmował, jak dziwne uczucie popchnęło go do stawienia czoła Waszej woli, złamania ojcowskich rozkazów i rzucenia się na oślep w sytuacyę bez wyjścia.
»Widziałem łzy w jego oczach, kiedy mi opowiadał to wszystko... tak łzy.... A gdybyś Pan był widział je, błyszczące na jego rzęsach, jak ja je widziałem, pewien jestem, że otwarłbyś ramiona do serdecznego uścisku przebaczenia....
»— Cóż stanie się ze mną? — mówił mi. — Nigdy, nigdy nie ośmielę się stanąć przed obliczem ojca, tak słusznie zagniewanego na mnie... przed matką moją kochaną, której tyle wyrządziłem złego.... Skonałbym chyba u nóg ich z zgryzot i wstydu!
»W rozpaczy swej mówił mi, że zamyśla kraj opuścić zupełnie... że ma zamiar zaciągnąć się do służby morskiej i jako majtek wstąpić na pokład którego z okrętów, lub jako prosty żołnierz do pierwszego lepszego pułku.
»— Przynajmniej, — dodał, — tym sposobem odpokutuję moje przeszłe błędy i będę mógł stać się godnym nazwiska, które noszę i rodziny, którą mnie Bóg obdarzył....
»Cóż mogłem uczynić wobec boleści tak głębokiej i tak żywo odczutej?... Nic chyba innego nad to, co uczyniłem. Uspokoiłem, o ile mogłem, Gontrana, pocieszałem go i umacniałem... mówiłem mu przedewszystkiem o nieprzebranych skarbach rodzicielskiej wyrozumiałości, o bezmiernej głębi uczuć ojca i matki dla swego dziecka. I o tem, jak błędy dzieci, jakkolwiek byłyby liczne i niewybaczalne, nie zdołają wyczerpać nigdy skarbu tego w zupełności.
»Mam przeświadczenie, — powiem więc ja mam pewność, że natura Gontrona jest gorąca, krewka, rządząca się nieprzepartemi porywy, a równocześnie smutnemi słabościami, ale nie jest ani rzeczywiście złą, ani z gruntu zepsutą....
»Biedne dziecko, podobnem jest do owych młodych rumaków, co to unoszą się szalenie, rwą wędzidła, wyrywają nagle z rąk jeźdzcowi cugle, — których nie doprowadzi do porządku ani uździennica, ani ostroga, ani nawet szpicruta.... Ale na odwrót: słodycz, łagodność, niewyczerpana cierpliwość i dobroć bez granic działa na nie zawsze....
»Raz zaś wytresowane, — a pan to lepiej niż ja wiesz, generale, — konie te właśnie bywają najlepsze....
»Tak samo będzie też i z Gontranem, skoro tylko energia jego i ten nadmiar sił zwróci się do dobrego... i śmiem spodziewać się, że dzień, w którym to nastąpi nie jest już dalekim.
»Bacz mnie wysłuchać, Panie generale, błagam cię o to i w tem, o co cię prosić będę, nie upatruj zasadzki, choćby niebezpośredniej na tę władzę ojcowską, którą uświęcają prawa przyrodzone i prawa Boże, oraz prawa ludzkie i których nikt chyba na świecie nie szanuje więcej nademnie....
»Zaklinam Pana, abyś zechciał raz jeszcze ustąpić z tej granicy nieugiętej surowości, którą jak sądzę, okoliczności obecne czynią niemal niemożliwą.... Zaufaj Pan po raz ostatni przyszłości... zaufaj wbrew wszelkim rozczarowaniom, które byłyby mogły w twej duszy wyczerpać wszystkie źródła nadziei! Błędom wciąż ponawianym, przeciwstaw przebaczenie bezustannie się odnawiające... Pognęb winne dziecko wspaniałomyślnością twej wyrozumiałości. Niechaj przeszłość uważną będzie za niebyłą.... Niechaj nic gorzkiego nie staje między minioną przykrą przeszłością, a przyszłością lepszą.... Popróbuj, generale, popróbuj, błagam cię o to!...
»Nie robię ja sobie zbytnich illuzyi, co do doniosłości tego, o co cię proszę, generale, bo to, co chciałbym otrzymać od Pana, to przebaczenie bezwarunkowe, bez wszelkich restrykcyj... zatem właściwie to więcej niż przebaczenie, to zapomnienie.... Serce Pańskie, zrażane tak często, protestuje przeciw temu zapomnieniu głosem ran swych krwawiących.... To ja rozumiem; gdybym wszakże mógł wlać w Pana własne moje przeświadczenie, pewien jestem, że balsam Bożej ufności zdołałby natychmiast zagoić te rany serdeczne, które, jak sądzę, jużby się nie odnowiły....
»Nakoniec, generalne, co ryzykujesz?... jedną próbę więcej, próbę ostateczną.... Wszakże ją Pan podejmiesz, nieprawda? Wszakże poprzesz Pan i podpiszesz słowa, które ja wypowiedziałem w Twojem imieniu? Bo przyznać się panu muszę, iż nie umiałem oprzeć się łzom tego uroczego dziecka, tak dziwnie przypominającego swem podobieństwem matkę. Zapewniłem go o Pańskiej wyrozumiałości i zapomnieniu... Zobowiązałem się za Pana do czegoś....
«Czy zechcesz więc Pan kłam mi zadać?... Jeślim pobłądzi! w czynie, czyż mi intencye moje niej zapewnią w oczach Pańskich absolucyi?...
»Gdybym potrzebować miał sprzymierzeńców, generale, o sprawie tak świętej, której obrony się podjąłem, ośmieliłbym się przyzwać na pomoc dwa te anioły, które Bóg postawił u Twego boku.... panią hrabinę i pannę Diannę.... Ani matka, ani siostra nie zdołają odmówić poparcia swego moim prośbom.... Ale sądzę, że bezpotrzebnem jest poparcie, sprawa moja z góry jest wygraną... pewien jestem, że Pan już przebaczyłeś....
»Nie chciałem, aby Gontran powracał do zamku Presles, gdzie go oczekiwałaby samotność. Dach mój ma odtąd pozostać jego dachem.... Stanę się dlań nieodstępnym każdej chwili towarzyszem, pewnym rodzajem starszego brata, przywiązanego a zarazem wiernego doradzcy.... Czuję zresztą, że kocham go tak, jakbym kochał własnego brata.... Jeśli Pan uznasz to za dobre (a to uznanie uczyniłoby mnie nad wyraz szczęśliwym), Gontran i ja nie opuścimy się już ani na chwilę, aż do powrotu Państwa do Prowancyi, bez względu na to, jak odległą jest ta chwila.
»Pomyśl Pan, proszę, że odmówienie mi tego, byłoby pewnem wotum nieufności dla mnie, na które sądzę, żem nie zasłużył....
»Mamże potrzebę powiadać Ci, generale, że odpowiedzi Twej oczekiwać będę z niezmierną niecierpliwością? W dniu zaś, w którym ona nadejdzie, nie sądzę, aby serce mi biło mniej silnie jak Gontranowi...
»Racz Pan wobec pani hrabiny i panny Dianny stać się tłómaczem moich uczuć głębokiego szacunku, których wyraz ośmielam się tu dołączyć i pozwól mi wierzyć Panie hrabio i najszanowniejszy mój sąsiedzie, że nie wątpisz o mojem bezwarunkowem oddaniu dla Waszego domu.
Na kilka minut przed szóstą, Gontran był już z powrotem w willi.... Koń jego spieniony był jawnym dowodem, że przybywał z Tulonu w galopie.
— Mój drogi Jerzy, — zawołał na wstępie, — winieneś być ze mnie zadowolnionym koniecznie, żem tak punktualnie dotrzymał ci słowa. Wyobraź sobie, że tam formalnie święcono mój powrót i wszyscy prześcigali się w zapraszaniu mnie na obiady.... Ale odrzuciłem wszystkie, najbardziej obiecujące nawet zaprosiny, nie chciałem bowiem, abyś tu czekał na mnie.... Jak widzisz, poprawiam się!...
— Widzę, zachwycam się tem, składam ci za to dzięki i spodziewam się, że tak będzie i nadal, w przyszłości....
— Nic ci nie przeszkadza spodziewać się, mój drogi Jerzy... to wiara podobno zbawia, jak mówią!...
— Alboź się mylę?
— Któż to wiedzieć może?... Najlepiej to pono nie myśleć nigdy jak o obecnej chwili... jutro i tak zawsze aż nadto wcześnie przybywa....
Jerzy westchnął... axiomaty Gontrana przerażały go.
Po chwili podjął znowu:
— Pisałem do twego ojca....
— A! a!... — zawołał wyrostek — pisałeś!... Już? Można powiedzieć, żeś nie tracił czasu!... Zdaje mi się, że to nie było znów tak gwałtownie pilne...
— Ja myślałem wprost przeciwnie....
— Czy list już wysłany?...
— Już.
— A! do dyabła!... to szkoda....
— Czemu?...
— Radbym był go przeczytać.... Prawdopodobnie oblagowaleś poczciwca ze zdumiewającą pewnością, a mnie byłoby to serdecznie ubawiło przecie...
— Mniej niż sądzisz.... Prosiłem generała, żeby zmazał tablicę twych błędów i wykroczeń i by nie zechciał zachować do ciebie żalu, ni gniewu, żeby wreszcie wybaczył ci wspaniałomyślnie wszystko, a do przebaczenia tego dołączył zapomnienie....
— Dobrze! to to właśni! dobrze, wybornie!.. przepysznie!! Czegóż ja więcej żądam, mój Boże!... Żeby nie było już więcej między nami mowy o tem, żeby mi za to nie suszono głowy, żebyśmy się uściskali wszyscy i na tem koniec.... Widzisz, że mnie bardzo łatwo zadowolnić!... Nie było tam jeszcze czego w tej twojej epistole, mój Jerzy?...
— Pomówiwszy o przeszłości, dotknąłem kwestyi przyszłości!...
— Z całą gromadą najświetniejszych nadziei, oczywiście.
— Mój kochany Gontranie, ręczyłem za ciebie honorem....
— I do dyabła, zrobiłeś dobrze! — zawołał chłopak.
W tych słowach Jerzy dopatrzył się zapału, iskierki serca, niewygasłej wśród popiołów i zapowiadającej, że nie wszystko w tem sercu jeszcze było straconem.
Pochwycił rękę Gontrana i uścisnął ją w swoich, mówiąc:
— Nieprawdaż, moje dziecko, nieprawdaż, żem powiedział prawdę i że ty dochowasz moich przyrzeczeń?...
— Ależ tyś niezrównany, pyszny w tej roli, mój drogi! — odpowiedział mu brat Dianny, zaśmiawszy się na całe gardło. — Możnaby przysiądz, żeś strawił życie na prawieniu morałów ku użytkowi dzieciaków. Powiedziałem ci, żeś dobrze zrobił przyrzekając, po prostu dla tego, że to rzecz notorycznie uznana, iż obietnice nie obowiązują do niczego tego, który je czyni, a są zawsze przyjemne tym, którzy je otrzymują.,.. Zresztą, kochany mój Jerzy, nie masz potrzeby boczyć się na mnie, nie skłamałeś bynajmniej.... Poręczając za mnie memu ojcu honorem, że nie powrócę do przeszłości, mówiłeś jak najliteralniejszą tylko prawdę. To jasne jak dzień, że nie powrócę przecież spędzić na nowo tygodnia w Saint-Germain z moją przyjaciółeczką Formozą... niemniej jasnem i niezbicie pewnem jest to, że nie myślę uciekać znów z Bastylii papy Génin.... Widzisz przeto, że obydwaj mamy racyę i że twoje poręczenie za mnie nie było bynajmniej aktem lekkomyślności lub niezastanowienia.... No i cóż, mój Jerzy, czyś nie kontent!
Prowansalczyk dwukrotnie ręką przesunął po czole, jakby zeń chciał zwiać chmurę co na niem zawisła.
— Okropne dziecko, — wymówił wreszcie, — mam nadzieję, że jednak później nadejdzie dla ciebie godzina rozsądku... dziś, niestety, nie nadeszła ona jaszcze....
Gontran zanucił półgłosem:
Jeśli jest czas na szaleństwa
Być też musi i na rozsądek!...
Urywek z operetki, zapożyczony ze skarbu muzykalnej wiedzy panny Formozy.
— Tymczasem, zanim on nadejdzie, — przerwał Jerzy, — chodźmy na obiad!
— Brawo! — odpowiedział Gontran — pójdziem rozprawić się z twojem Porto! To mi przyjemna rozmówka i niech mnie dyabli wezwą, jeśli ciebie nie znudziłaby pierwej rozmowa z moją siostrzyczką Dianną, niż mnie sam na sam z tem milutkiem winkiem!
W dwie godziny później, mimo wyjątkowej i niepojęcie niemal mocnej głowy, Gontran kompletnie był pijanym i trzeba go było zanieść do przeznaczonego dlań pokoju, rozebrać i położyć na łóżku, bo sam nie był w stanie tego już uczynić.
Trzeba przyznać co prawda, że przy obiedzie, chcąc dać dowód bezrozumnej brawury, która u niego z dniem każdym bardziej przechodziła w nałóg, wypił odrazu prawie całą butelkę Porto.
Ten wybryk, który innego byłby niezawodnie przyprawił o chorobę, u niego objawił się tylko upojeniem, z którego nazajutrz rano nie pozostało już ani śladu.
— Niestety! — westchnął Jerzy smutnie, patrząc na twarz młodego chłopca, bledszą od poduszek, na których spoczywała, — lękam się strasznie, że w nim już wszystko zamarło i duch i serce... a trupa nikt nie uleczy....
Począwszy od dnia następnego, Gontran rozpoczął życie, dowodzące, jak mało można było liczyć na niego i jakiem niepodobieństwem było zachować co do niego najmniejsze złudzenia.
Wszystkie związki i znajomości, przynoszące wstyd, które wyrzucał mu generał z taką goryczą w dzień balu w willi Salbert, podjął on teraz na nowo, wraz z chwilą pierwszej swej wycieczki do Tulonu.
Trzy ćwierci dnia spędzał on zawsze w knajpach i innych gorszych jeszcze miejscach, pośród najohydniejszego towarzystwa, jakie sobie wyobrazić można.
Trzeciego dnia nie powrócił na czas na obiad.
Czwartego nie nocował już w domu.
Jerzy spróbował zrobić mu parę uwag przyjacielskich i usiłował dać mu do zrozumienia, że skoro wziął przed jego ojcem na siebie odpowiedzialność za jego postępowanie, obowiązany jest czuwać nad nim.
Gontran przyjął te wyrazy drwiącym uśmiechem i odpowiedział mu:
— Mój drogi, jeśli zasady twoje nie dozwalają ci nadal udzielać gościnności takiemu nicponiowi jak ja, powiedz to otwarcie, acz z żalem opuszczę cię, osiedlę się w Tulonie i pozostanę tam do czasu powrotu mojej rodziny....
Jerzy nie mógł zgodzić się na odjazd młodego chłopca. Spuścił głowę, umilkł i nie próbował już przeszkadzać biegowi rzeczy, mówiąc sobie w duszy:
— A! gdybym nie kochał Dianny, jakże z całego serca wypędziłbym z mego domu tego niegodziwego smarkacza!... Biedni rodzice, jakże ich żałuję!...
Pod koniec tygodnia, szeroka koperta, opatrzona pocztowym stemplem Paryża i pieczęcią o herbach rodu Presles, oddaną została w willi.
Powtórzyliśmy list Jerzego, winniśmy przeto powtórzyć tu i odpowiedź generała.
Odpowiedź ta brzmiała następnie:
»Dzięki naprzód, dzięki z całego serca, żeś położył koniec naszemu niepokojowi Od czasu ucieczki tego nieszczęsnego chłopca, żyliśmy w bezustannej trwodze... lękaliśmy się rzeczy najokropniejszych, najbardziej niepowetowanego ze wszystkich nieszczęść. Dzięki Bogu i dzięki Tobie, nie potrzebujemy drżeć już przynajmniej o życie naszego syna, który dotychczas nie przyniósł nam nic innego jeszcze nad zmartwienia i zgryzoty, a którego mimo to jednak kochamy tak, jak gdyby zasługiwał na nasze uczucia....
«Jakimż sposobem wyrazić ci będziem mogli kiedykolwiek wdzięczność naszą nieskończoną za to, co obecnie czynisz dla niego?... Muszę się wyrzec tego, istnieją bowiem uczucia, których głębi język ludzki nie zdoła oddać nigdy....
»Przyjmuję z radością, jaką odczuć tylko mogę w tej mojej boleści, schronienie, które łaskawie ofiarujesz zbiegowi w twym domu.... O! tak: stań się jego towarzyszem, bądź jego doradzcą i przewodnikiem i oby Bóg dał, by on szedł za twym głosem....
»Masz pan, jak mi powiadasz, to przeświadczenie, że natura Gontrana nie jest ani istotnie złą ani z gruntu przewrotną i sądzisz, że nie należy przypisywać błędów jego czemu innemu jak młodzieńczej krewkości i nadmiarowi temperamentu....
»Przystaję bez zastrzeżeń na twoją prośbę. Zmasuję przeszłość, przebaczam, zapominam. Powiedz Pan marnotrawnemu dziecięciu, że dom rodzicielski, serce i uścisk ojcowski, stają dlań równocześnie otworem.... Nie posłyszy ani jednej wymówki nawet z ust moich, ponieważ w sercu mojem nie pozostanie doń ani iskierki żalu.... Skrucha zresztą daleko więcej ma jeszcze wartości niż niewinność, a skoro ta skrucha jest szczerą, radość jaką nam sprawi w przyszłości zagładzą i zrównoważą w stokroć zmartwienia zadane przez niego w przeszłości.
»Pani Presles podziela te nadzieje i ona również nie zapomni Panu tego nigdy, że to tobie je zawdzięcza,...
Niepodobieństwem jest dla mnie oznaczyć czas powrotu naszego do Prowancyi. Słabość niespodziewana tony, o której zapewne wiesz już Pan od Gontrana, zatrzyma nas prawdopodobnie tu jeszcze na czas znacznie dłuższy niż się spodziewaliśmy.
»Nie opuścimy Paryża przed szczęśliwem rozwiązaniem pani de Presles.
»Ja całem pragnieniem mem chciałbym przyspieszyć tę chwilę powrotu, która da mi podwójne szczęście: odnalezienia syna godnego mego przywiązania i uściśnienia ręki prawdziwego przyjaciela, który uczuć swych dowodzi nie słowami ale czynem. Ty to wiesz równie dobrze jak ja, Panie Jerzy, że ten rodzaj przyjaciół jest największą rzadkością....
»Żona moja i córka żądają, abym raz jeszcze powtórzył Ci o ich wdzięczności i proszę cię, abyś za nie uścisnął syna ich i brata... Uściśnijże go i od ojca również....
»Do widzenia, drogi mój przyjacielu.... chciałbym dodać: do widzenia niezadługo.
»Nie wątpisz, jak sądzę, o uczuciach wysokiego szacunku i szczerej życzliwości starego swego przyjaciela.
Jerzy odczytał dwukrotnie ten list tak prosty, tak szlachetny i tak wzruszający.
Skoro ukończył go czytać po raz drugi, po — szepnął z prawdziwym żalem:
— Biedni rodzice!... jakże was żałuję!...