Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślim pobłądzi! w czynie, czyż mi intencye moje niej zapewnią w oczach Pańskich absolucyi?...
»Gdybym potrzebować miał sprzymierzeńców, generale, o sprawie tak świętej, której obrony się podjąłem, ośmieliłbym się przyzwać na pomoc dwa te anioły, które Bóg postawił u Twego boku.... panią hrabinę i pannę Diannę.... Ani matka, ani siostra nie zdołają odmówić poparcia swego moim prośbom.... Ale sądzę, że bezpotrzebnem jest poparcie, sprawa moja z góry jest wygraną... pewien jestem, że Pan już przebaczyłeś....
»Nie chciałem, aby Gontran powracał do zamku Presles, gdzie go oczekiwałaby samotność. Dach mój ma odtąd pozostać jego dachem.... Stanę się dlań nieodstępnym każdej chwili towarzyszem, pewnym rodzajem starszego brata, przywiązanego a zarazem wiernego doradzcy.... Czuję zresztą, że kocham go tak, jakbym kochał własnego brata.... Jeśli Pan uznasz to za dobre (a to uznanie uczyniłoby mnie nad wyraz szczęśliwym), Gontran i ja nie opuścimy się już ani na chwilę, aż do powrotu Państwa do Prowancyi, bez względu na to, jak odległą jest ta chwila.
»Pomyśl Pan, proszę, że odmówienie mi tego, byłoby pewnem wotum nieufności dla mnie, na które sądzę, żem nie zasłużył....
»Mamże potrzebę powiadać Ci, generale, że odpowiedzi Twej oczekiwać będę z niezmierną niecierpliwością? W dniu zaś, w którym ona nadejdzie, nie sądzę, aby serce mi biło mniej silnie jak Gontranowi...
»Racz Pan wobec pani hrabiny i panny Dianny stać się tłómaczem moich uczuć głębokiego szacunku, których wyraz ośmielam się tu dołączyć i pozwól mi wierzyć Panie hrabio i najszanowniejszy mój sąsiedzie, że nie wątpisz o mojem bezwarunkowem oddaniu dla Waszego domu.

»Szczerze życzliwy i powolny sługa
«Jerzy Herbert.«

Na kilka minut przed szóstą, Gontran był już z powrotem w willi.... Koń jego spieniony był jawnym dowodem, że przybywał z Tulonu w galopie.
— Mój drogi Jerzy, — zawołał na wstępie, — winieneś być ze mnie zadowolnionym koniecznie, żem tak punktualnie dotrzymał ci słowa. Wyobraź sobie, że tam formalnie święcono mój powrót i wszyscy prześcigali się w zapraszaniu mnie na obiady.... Ale odrzuciłem wszystkie, najbardziej obiecujące nawet zaprosiny, nie chciałem bowiem, abyś tu czekał na mnie.... Jak widzisz, poprawiam się!...
— Widzę, zachwycam się tem, składam ci za to dzięki i spodziewam się, że tak będzie i nadal, w przyszłości....
— Nic ci nie przeszkadza spodziewać się, mój drogi Jerzy... to wiara podobno zbawia, jak mówią!...
— Alboź się mylę?
— Któż to wiedzieć może?... Najlepiej to pono nie myśleć nigdy jak o obecnej chwili... jutro i tak zawsze aż nadto wcześnie przybywa....
Jerzy westchnął... axiomaty Gontrana przerażały go.
Po chwili podjął znowu:
— Pisałem do twego ojca....
— A! a!... — zawołał wyrostek — pisałeś!... Już? Można powiedzieć, żeś nie tracił czasu!... Zdaje mi się, że to nie było znów tak gwałtownie pilne...
— Ja myślałem wprost przeciwnie....
— Czy list już wysłany?...
— Już.
— A! do dyabła!... to szkoda....
— Czemu?...
— Radbym był go przeczytać.... Prawdopodobnie oblagowaleś poczciwca ze zdumiewającą pewnością, a mnie byłoby to serdecznie ubawiło przecie...
— Mniej niż sądzisz.... Prosiłem generała, żeby zmazał tablicę twych błędów i wykroczeń i by nie zechciał zachować do ciebie żalu, ni gniewu, żeby wreszcie wybaczył ci wspaniałomyślnie wszystko, a do przebaczenia tego dołączył zapomnienie....
— Dobrze! to to właśni! dobrze, wybornie!.. przepysznie!! Czegóż ja więcej żądam, mój Boże!... Żeby nie było już więcej między nami mowy o tem, żeby mi za to nie suszono głowy, żebyśmy się uściskali wszyscy i na tem koniec.... Widzisz, że mnie bardzo łatwo zadowolnić!... Nie było tam jeszcze czego w tej twojej epistole, mój Jerzy?...
— Pomówiwszy o przeszłości, dotknąłem kwestyi przyszłości!...
— Z całą gromadą najświetniejszych nadziei, oczywiście.
— Mój kochany Gontranie, ręczyłem za ciebie honorem....
— I do dyabła, zrobiłeś dobrze! — zawołał chłopak.
W tych słowach Jerzy dopatrzył się zapału, iskierki serca, niewygasłej wśród popiołów i zapowiadającej, że nie wszystko w tem sercu jeszcze było straconem.
Pochwycił rękę Gontrana i uścisnął ją w swoich, mówiąc:
— Nieprawdaż, moje dziecko, nieprawdaż, żem powiedział prawdę i że ty dochowasz moich przyrzeczeń?...
— Ależ tyś niezrównany, pyszny w tej roli, mój drogi! — odpowiedział mu brat Dianny, zaśmiawszy się na całe gardło. — Możnaby przysiądz, żeś strawił życie na prawieniu morałów ku użytkowi dzieciaków. Powiedziałem ci, żeś dobrze zrobił przyrzekając, po prostu dla tego, że to rzecz notorycznie uznana, iż obietnice nie obowiązują do niczego tego, który je czyni, a są zawsze przyjemne tym, którzy je otrzymują.,.. Zresztą, kochany mój Jerzy, nie masz