Róża i Blanka/Część trzecia/XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

Pomimo zmienionych warunków życia Róża nie zapomniała o swej mamie Janinie.
Wielokrotnie prosiła Gilberta o pozwolenie napisania do niej, ale zawsze otrzymywała odpowiedź, że korespondowanie z Janiną wobec potrzeby pokrycia przeszłości zupełną tajemnicą, byłoby nieroztropnością, gdyż Janina mimo swej woli mogłaby ją skompromitować. Po powrocie do Paryża Gilbert pozwoli jej odwiedzić Janinę i w dowód życzliwości nawet uczynić co dla niej.
Wspólnicy pragnąc dowiedzieć się, czy wdowa mówiła co Róży o swym protektorze, zapytywali ją w tej kwestyi, ale dziewczyna prawie nic o nim nie wiedziała; znała tylko jego nazwisko.
— To krewny twej matki — rzekł Gilbert — prawie nie utrzymuję z nim stosunków.
Na pytanie zaś czy zobaczy p. Servaise, Gilbert odrzekł:
— Pan Servaise przebywa w Ameryce i zdaje się, że nigdy nie wróci już do Francyi.
Nie było żadnego powodu do przedłużania pobyta w Fenestranges, projekt zaś małżeństwa wymaga! powrotu do Paryża.
Nic już nie stoi nam na zawadzie — mówił Grancey do swego wspólnika. — Róża, a raczej Marya Blanka, zostawszy moją, żoną, będzie widywała tylko te osoby, które dopuścimy do niej. Zresztą podobieństwo jej do siostry jest tak uderzającem, że nikomu nie przyjdzie go głowy myśl podstawienia.
— I ja tak myślę — odrzekł Gilbert. — Należy przyjąć nową służbę na miejsce uwolnionej i poczynić przygotowania na nasze przyjęcie w pałacu. W apartamencie Maryi Blanki znajduje się wiele przedmiotów dowodzących, iż mieszkała w nim młoda kobieta. Należy to usunąć.
— Masz słuszność, biorę to na siebie. Jutro pojadę do Paryża i jeżeli chcesz, to najmę ci służbę.
— Bardzo chętnie.
— Kogóż mam ugodzić?
— Odźwiernego, pokojową, lokaja, woźnicę i kucharkę. Na teraz będzie dość.
Róża powiadomiona o postanowieniu rychłego wyjazdu, ucieszyła się wielce, zwłaszcza na myśl, że wkrótce zobaczy swą ukochaną mamę Janinę.
Gilbert, Grancey i Róża siedzieli w salonie, gdy wszedł lokaj i oświadczył, że przybył jakiś pan i pragnie zobaczyć się z wice-hrabią.
— Ze mną! — zawołał Grancey zdziwiony.
— Tak, panie wice-hrabio.
— Ja nie znam tutaj nikogo.
— Ten pan nie tutejszy, przybył z Paryża.
Gilbert i Grancey spojrzeli po sobie.
Ta niespodziewana wizyta zaniepokoiła ich.
— Zaprowadź tego pana do apartamentu pana wice-hrabiego — rzekł Gilbert do lokaja.
Wspólnicy opuścili salon i udali się do gościa.
Serwacy! — zawołał Gilbert zdziwiony.
— Ty, tutaj! — dodał Grancey. — Co się stało?
Źle się dzieje — odrzekł Dopłat. — Może być bieda. Czy można tu mówić bezpiecznie?
— Możesz mówić.
— Przedewszystkiem powinniście wiedzieć, że uciekłem z więzienia.
— Więc byłeś w więzieniu?
— Do wczorajszego wieczora. Skazano mnie na trzynaście miesięcy za samowolne wydalenie się z miejsca zamieszkania i osadzono w la Roquette.
— I to wszystko stało się w przeciągu dwóch tygodni?
— Co chcecie? Sądy rozstrzygają teraz sprawy za pomocą elektryczności.
— Jakże to się stało?
— Posłuchajcie.
Duplat stłumionym głosem opowiedział przestraszonym wspólnikom szczegóły swego aresztowania, pobytu w więzieniu i ucieczki.
— Duplat ma słuszność. Jesteśmy zgubieni — rzekł Gilbert.
— Zgubieni! — odparł Grancey — chyba żartujesz. Musimy iść do celu. Należy usunąć tę ostatnią przeszkodę! Powtórz mi ostatnie słowa księdza, odnoszące się do Gilberta i córek Janiny.
— Na zapytanie moje gdzie znajdzie dowód, odpowiedział: U p. Gilberta Rollina i u Juliusza Servaise‘a.
Gilbert zbladł jak trup.
— Niema wątpliwości — szepnął — wie o wszystkiem.
— Nic nie wie! — odparł Grancey. — Domyśla się, przypuszcza, ale nie ma najmniejszej pewności.
— Szuka i może znaleźć...
— Więc nie dajmy mu czasu do znalezienia. — Jakim sposobem?
— Przedewszystkiem należy wracać jak najspieszniej do Paryża. Pojechałbym dziś jeszcze, gdyby nie było za późno.
— Dobrze, jadę z tobą — rezolutnie oświadczył Duplat. — Daj mi tylko możność zmylenia czujności agentów, którzy mnie tam teraz szukają...
— Mam bardzo dobrą myśl.
— Więc zgoda, jedziemy jutro. A Gilbert?
— W trzy dni po nas przyjedzie ze swoją małą.
— Więc dała się wziąść?
— Ale jak! Za miesiąc nowa Marya Blanka będzie wice-hrabiną de Grancey.
— I dostaniemy pieniądze! Hura! — zawołał Duplat.
Poczem zmieniając ton i pocierając ręką żołądek, dodał:
— Ale ja nie jadłem obiadu i dyabelnie jestem głodny.
— Zjesz obiad i przenocujesz w oberży na wsi... Zaprowadzę cię tam.
— W oberży? — odrzekł krzywiąc się Duplat. — Dla czegóż nie tutaj?
— Dla tego, że mogłaby zobaczyć cię Marya Blanka.
— Masz słuszność. Więc chodźmy.
Grancey zaprowadził Duplata do oberży odległej od pałacu o kwadrans drogi, kazał mu podać obiad i zamówił powóz na dzień następny.
Nazajutrz wczesnym rankiem odjechali do Nancy.
Po spożyciu śniadania w restauracji, Grancey płacąc gersonowi należność z dodatkiem hojnego napiwku, zapytał:
— Czy niema w Nancy jakiego magazynu z ubraniem księżowskiem? Jeden z moich krewnych wstępuje do stanu duchownego i prosił mnie o przysłanie sukni i innych rzeczy.
— Jest taki magazyn obok katedry — odrzekł garson.
— Dziękuję ci. Pamiętaj o mojej walizce, po którą przyjadę później. O której godzinie odchodzi ztąd do Paryża pociąg pospieszny?
— O dziesiątej wieczorem, przybywa zaś do Paryża o piątej rano.
— Dobrze. Będziesz tak dobrym i zamówisz mi na stacyi przedział w wagonie sypialnym i wykupisz bilety. Oto masz pieniądze.
Wyjął z pugilaresu dwa bilety stufrankowe, podał je garsonowi, poczem zapalił cygaro i wraz z Duplatem wyszedł z restauracyi.
— Zrozumiałeś? — zapytał na ulicy.
— Doskonale! Chcesz przebrać mnie za klechę. To dowcipne...
Na placu katedralnym znaleźli wskazany sobie magazyn i zażądali kompletnego kostyumu księżowskiego, zacząwszy od trzewików i skończywszy na kapeluszu.
— Proszę wzdąć miarę na tego pana — dodał Grancey, wskazując Duplata — gdyż ma zupełnie tę samą figurę i jest tego samego wzrostu co ksiądz, dla którego ten kostyum przeznaczony.
Krawiec wziął miarę i wybrał kostyum, poczem Grancey zapłacił należność i rzekł.
— Proszę odesłać na stacyę kolei żelaznej i oddać szwajcarowi.
Po wyjściu od krawca Grancey udał się do księgarni i kupił brewiarz.
— Jesteś zachwycającym, o wszystkiom pamiętasz! — rzekł Duplat, chowając książkę do kieszeni. — Mimo to wszystko brak ml będzie czegoś...
— Czego?
— Tonsury.
— Bądź spokojnym, zaraz będziesz ją miał.
Rozmawiając po drodze, zaprowadził towarzysza swego na plac teatralny i rozejrzał się w szyldach.
— Jest — rzekł, wskazując sklep z napisem: Fryzyer teatralny.
Obaj przyjaciele weszli do zakładu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.