Róża i Blanka/Część trzecia/XLII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

— Panie — rzekł Grancey do fryzjera — jesteśmy artystami teatralnymi, jedziemy ze Strassburga i udajemy się do Château-Thierry, gdzie jutro wieczorem mamy wystąpić w sztuce Ksiądz Konstanty.
— I nie mają panowie peruki do roli głównej? — odrzekł fryzyer.
— Mieliśmy, a raczej miał mój towarzysz, ale stracił ją. Zbliżył zanadto głowę do płomienia gazowego i spalił... Czy niema pan peruki już gotowej?
— Mam i do tego zupełnie nową. Niech panowie siadają.
Wyjął z szafy perukę i pokazując ją przybyłym, zachwalał:
— Niech-no panowie patrzą... co to za robota artystyczna! To arcydzieło! Sama natura mogłaby pozazdrościć!...
— Rzeczywiście robota dobra, lecz czy będzie pasowała?
— Ręczę za to! Zresztą w dziesięć minut dopasuję.
Duplat zdjął kapelusz i nadstawił ogoloną głowę.
Peruka rzeczywiście przylegała doskonale, jak gdyby była robioną umyślnie dla niego.
Zapłacili i wyszli.
O dziesiątej, po odebraniu kostyumu od szwajcara siedzieli już w pociągu unoszącym ich do Paryża.
Przed przybyciem do Chateau-Thierry Duplat ubrał się w kostyum duchowny i przez okno wagonu wyrzucił ubranie cywilne.
W przebraniu tem zmienił się tak dalece, że najsprytniejszy agent policyjny nie poznałby w nim zbiegłego z la Roquette.
O piątej przybyli do Paryża, przespali się do dziewiątej w mieszkaniu Granceya, poczem rozstali się, postanowiwszy zejść się na śniadanie w restauracyi, położonej naprzeciwko pałacu Luksemburskiego.
Grancey posiadając wręczone mu przez Gilberta klucze, udał się do pałacu przy ulicy Vaugirard w celu usunięcia śladów pobytu Maryi Blanki, zaś Duplat zajął się wyszukaniem sobie mieszkania, w którem mógłby się ukryć przed poszukiwaniem policy!
Na ulicy Bonaparte w pobliżu kościoła św. Sulpicyusza spostrzegł na drzwiach domu kartę z napisem: Cztery pokoje do wynajęcia, z meblami lub bez mebli.
Poszedł do loży odźwiernego i zapytał o cenę.
— Tysiąc dwieście franków z meblami. Meble orzechowe, skromne, są do sprzedania bardzo tanio, z powodu wyjazdu właściciela.
— Najmę mieszkanie i kupuję meble — oświadczył fałszywy ksiądz. — Oto zadatek na meble i dla pana na piwo. Resztę zapłacę po sprowadzeniu się wieczorem. Proszę uprzątnąć lokal i przygotować pokwitowanie.
— Na czyje nazwisko?
— Księdza Kacpra Liberta — odrzekł Duplat.
— Wszystko będzie gotowe — odrzekł odźwierny, kłaniając się z uszanowaniem.
Załatwiwszy się z mieszkaniem Duplat pojechał do biura najmu służących w celu ugodzenia służby dla Gilberta Rollina.
Tymczasem Grancey czynił porządek w mieszkaniu zajmowanym niedawno przez Maryę Blankę.
Ściągnął z poddasza trzy walizy puste i złożył w nie suknie, futra, okrycia, bieliznę, kapelusze, obuwie, rozmaite przedmioty toaletowe i t. p. rzeczy, brylanty zaś i kosztowności upakował w skrzyneczkę, którą zamknął starannie i odniósł do gabinetu Gilberta.
Skończywszy tę czynność udał się do restauracyi, w której oczekiwał na niego Duplat, lecz nie zastał go jeszcze, gdyż były kapitan po znalezieniu kantoru najmu służby wstąpił jeszcze na ulicę Férau zasięgnąć wiadomości o Janinie Rivat.
— Niema — odrzekła odźwierna — podróżuje z panną Różą.
Odpowiedź ta uspokoiła Duplata, dowodziła bowiem, że nie domyślano się niczego.
Gdy przybył do restauracyi, oczekujący na niego Grancey kazał natychmiast podać śniadanie i zapytał:
— Cóż, nająłeś mieszkanie?
— Nająłem przy ulicy Bonapartego i kupiłem meble.
— Postąpiłeś praktycznie. Czy nie można będzie umieścić w niem trzech waliz z ubraniem Maryi Blanki?
— Nawet sześć.
— A służba dla Rollina?
— I to załatwiłem. O godzinie czwartej będą już wszyscy w pałacu.
— Dobrze. Przed przybyciem ich przewieziemy walizy do ciebie.
Grancey postanowił do czasu przybycia Gilberta. Róży zamieszkać w pałacu, ażeby mieć nadzór nad nowo przyjętą służbą, zresztą uważał się tam, jak w domu własnym.
Ugodzeni służący stawili się na oznaczoną godzinę.
Naprzód przybył odźwierny, stary żołnierz, czerstwy jeszcze pomimo sześćdziesięciu lat życia, z kilkoma medalami na piersiach za wojnę krymską, włoską i inne.
Następnie woźnica, który, gdyby wierzyć świadectwom, miał nietylko doskonale powozić, lecz nadto trenować konie; po nim nadjechała kucharka, osoba okazała, znająca wszystkie tajemnice kuchni i piekarni i w końcu kamerdyner, człowiek wielce poważny, bokobrodami angielskiemi i młoda pokojowa, napozór łagodna i skromna.
Grancey, jako przedstawiciel Rollina i jego przyszły zięć, objaśnił ich o obowiązkach, dał pieniądze kucharce i polecił na godzinę siódmą wieczorem przyrządzić obiad, na który miał przybyć jego przyjaciel czcigodny ksiądz Libert.
Po obiedzie, który rzeczywiście okazał się bardzo dobrym, Duplat i były dependent rozstali się i udali na spoczynek.
Mieli się zejść nazajutrz na śniadanie o pół do dwunastej.


∗             ∗

Fałszywy wice-hrabia Grancey nie mylił się przypuszczając, że ucieczka Duplata powstrzyma księdza d‘Areynes na jakiś czas od poszukiwania córek Janiny Rivat.
Rzeczywiście, wypadek ten związał księdzu ręce i popsuł plany.
Zwrócić się do Gilberta?
Oburzy się i zapyta na jakiej podstawie oskarżają go o podobną zbrodnię.
Tymczasem podstawy i dowodów mógł udzielić jedynie Duplat, gdyby zechciał przyznać się, lecz cóż skoro go niema?
Z swej strony były dependent rozumował:
— Uprzątnięcie Janiny Rivat uniemożliwiło na zawsze odkrycie prawdy. Janina nie żyje, może nawet nie odszukają jej ciała... Duplat w nowem przebraniu jest zupełnie bezpiecznym... Marya Blanka zgaśnie powoli w domu zdrowia w Joigny... Henryki Rollin niema powodu obawiać się... jest obłąkaną, więc prawic nie istnieje.
Można spać spokojnie, zje dyabła ten klecha, czy trafi na jaki ślad...
Nazajutrz po przybyciu do Paryża otrzymał Grancey depesze od Gilberta, że lekka niedyspozycya jego córki na kilka dni opóźni przyjazd ich do Paryża.
— Czyżby się przestraszył w ostatniej chwili? — zapytał Duplat. — Szkoda, gdyż może nam być potrzebnym.
— Gdy chodzi o wygotowanie mojego planu, to wolę, że go tu nie będzie. Obejdziemy się bez niego.
— Wiec masz już plan gotowy?
— Jeszcze nie zupełnie.
— Obmyślimy niektóre szczegóły po powrocie z kościoła św. Sulpicyusza, dokąd pójdziemy wysłuchać kazania księdza d’Areynes.
— Mam wysłuchać kazania! — zawołał Duplat wystraszony.
— Trudno, to rzecz konieczna.
— Skoro potrzeba, więc poddaję się — odrzekł łotr z westchnieniem.
Wieczorem obaj wspólnicy przebrani w suknie księżowskie byli na kazaniu księdza d’Areynes.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.