Przytrafienia Saladyna i Torello

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Przytrafienia Saladyna i Torello
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ IX
Przytrafienia Saladyna i Torello
Saladyn, podając się za kupca, korzysta z gościny u pana Torello. Po pewnym czasie pan Torello wyrusza na wyprawę krzyżową i naznacza swej żonie czas do powtórnego zamążpójścia. Wzięty do niewoli, na dworze sułtana sokoły do polowania układa. Sułtan, poznawszy go, wielką czcią go otacza. Pewnego dnia pan Torello, dzięki sztuce czarodziejskiej, zostaje przeniesiony do Pawji, gdzie przyjmuje udział w uczcie ślubnej swojej żony. Żona, poznawszy go, wraca z nim razem do dawnego domu.

Gdy Filomena opowieść swoją skończyła, wszyscy przytomni pochwalili Tytusa za jego wdzięczność. Tylko jeden Dioneo tego dnia miał jeszcze opowiadać. Król zaczął w te słowa:
Piękne damy! Filomena w swoich sądach o przyjaźni niewątpliwie całkowitą słuszność miała, a takoż bardzo słusznie żaliła się, że w dzisiejszych czasach ludzie lekce sobie przyjaźń ważą. Gdybyśmy się tu byli zebrali, aby ludzi za ich wady naganiać, tobym się w tej materji sam szerzyć zaczął. Ponieważ jednak cel nasz jest całkiem inny, przeto przychodzi mi na myśl opowiedzieć w nieco przydługiej noweli o jednym ze szlachetnych czynów Saladyna. Ze zdarzeń, o których usłyszycie, wypłynie dla was ta nauka, że gdybyśmy nawet wzajemności w przyjaźni nie uzyskali, winniśmy jednak chętnie innym radą i pomocą służyć, mając nadzieję, że usługi te wcześniej czy później stosowną nagrodą uwieńczone zostaną.
Powiem wam tedy, iż za czasów cesarza Fryderyka I wszystkie narody chrześcijańskie podjęły wyprawę krzyżową w celu odebrania krainy świętej. Usłyszał o tem zawczasu Saladyn, podówczas sułtan Babilonu, wielce dzielny wojownik, i postanowił przygotowaniom wojennym panów chrześcijańskich własnemi oczyma się przyjrzeć, aby potem wrogom tem skuteczniej czoło stawić. Uporządkowawszy tedy wszystkie sprawy swoje w Egipcie, udał, iż wybiera się w pielgrzymkę i wyruszył w drogę w towarzystwie dwóch roztropnych doradców swoich i trzech sług, wszędzie w drodze za kupca się podając.
Gdy już w ten sposób wiele chrześcijańskich dzierżaw przemierzył i gdy, jadąc przez Lombardję, miał zamiar na drugą stronę gór się przeprawić, spotkał w drodze z Medjolanu do Pawji pewnego szlachcica, nazwiskiem Torello dʻIstria z Pawji. Szlachcic ów w otoczeniu sług swoich, z psami i sokołami dążył do pięknej willi swojej w pobliżu Tessino się znajdującej, aby tam lato przepędzić.
Pan Torello, spostrzegłszy Saladyna i jego orszak, poznał odrazu, że to jacyś dostojni ludzie być muszą i uczcić ich zapragnął. Gdy tedy Saladyn zapytał jednego z dworzan Torella, jak daleko jeszcze do Pawji i czy podobna zdążyć tam dość wcześnie, aby nocleg znaleźć, pan Torello odparł za sługę:
— Nie, panie! Przyjedziecie do Pawji zbyt późną nocą, aby jakieś wygodne pomieszczenie znaleźć.
— Poradźcie nam tedy łaskawie — odparł Saladyn — co uczynić mamy, całkiem bowiem obcy tutaj jesteśmy.
— Jaknajchętniej — rzekł pan Torello — rzecz się dobrze składa, bowiem przed chwilą właśnie zamierzałem posłać jednego z ludzi moich dla załatwienia pewnej sprawy pod Pawję. Będzie on waszym przewodnikiem i zawiedzie was do pewnego domu, gdzie znajdziecie wszystko, czego wam potrzeba.
Rzekłszy te słowa, zbliżył się do jednego ze sług swoich, stosowne polecenie mu wydał i z cudzoziemcami w drogę odprawił, sam zasię podążył co tchu do swojej willi, rozkazał przygotować wspaniałą wieczerzę i stoły w ogrodzie zastawić, poczem wyszedł przed bramę i począł na gości oczekiwać.
Tymczasem sługa pana Torello, chcąc zyskać trochę czasu, wiódł cudzoziemców okrężnemi drogami, aby wreszcie do willi pana Torello ich przyprowadzić. Pan Torello, ujrzawszy zbliżających się gości, postąpił ku nim i zawołał, śmiejąc się serdecznie:
— Witam was, panowie!
Saladyn, człek wielce przenikliwy, zrozumiał odrazu, iż rycerz, obawiając się, że ludzie, na drodze spotkani, mogą jego zaprosin nie przyjąć, użył podstępu, aby ich móc w swoim domu ugościć.
Odpowiedziawszy tedy równie serdecznie na zaproszenie gospodarza, rzekł:
— Panie, gdyby się żalić można było na tak uprzejmych jak wy ludzi, skarżylibyśmy się, że nas, którzyśmy niczem na dobroć waszą nie zasłużyli, do przyjęcia tak zaszczytnej gościny u was przymuszacie.
Na to rycerz, jako człek wielce polerowny, tak odparł:
— Grzeczność, którą wam świadczę, panowie, żadną jest prawie w porównaniu z tą, jaka się wam należeć powinna. Poznaję to dowodnie z pozoru waszego. Ponieważ jednak w Pawji nie znaleźlibyście teraz żadnej austerji, któraby wam ladajaki schron dać mogła, ośmieliłem się tedy przerwać podróż waszą, abyście pokrzepić się i odpocząć u mnie mogli.
Tymczasem zbliżyła się służba i do stajni konie odwiodła. Pan Torello zaprowadził gości do komnat dla nich przeznaczonych. Tam zmusił ich do zdjęcia obuwia, pokrzepił winem mrożonem i do samej wieczerzy ożywioną bawił rozmową.
Saladyn, towarzysze i słudzy jego biegle łaciną władali, rozmowa tedy szła z łatwością. Wszyscy doszli wnet do przekonania, że gospodarz jest jednym z najbardziej oświeconych ludzi, jakich dotychczas im się napotkać udało. Pan Torello osądził ze swej strony, iż cudzoziemcy ci są ludźmi wielce rozumnymi i że stan jest ich znaczniejszy, niźli początkowo mniemał.
Przykro mu było niezmiernie, że nie może ich uczcić uroczystszą biesiadą i dlatego też dnia następnego wynagrodzić ich postanowił. Uwiadomiwszy jednego ze sług o zamiarach swoich, wysłał go do swej małżonki, wielce rozumnej i szlachetnej damy. Przebywała ona właśnie w pobliskiej Pawji, gdzie nie miano zwyczaju bram na noc zamykać.
Poczem pan Torello zawiódł gości swoich do ogrodu i spytał się ich uprzejmie, jaką profesją się parają.
— Jesteśmy — odrzekł mu na to Saladyn — cypryjskimi kupcami. Przebywamy z Cypru, a dążymy do Paryża.
— Dałby Bóg — odparł na to pan Torello — aby kraj nasz wydawał tak godnych rycerzy, jak Cypr kupców.
Wśród podobnych rozmów nadeszła godzina wieczerzy. Pan Torello poprosił gości swoich, aby zasiedli do stołu i rozpoczęła się świetna uczta. Wkrótce potem uprzątnięto stoły i pan Torello, przypuszczając, że goście znużeni być muszą, zawiódł ich do łożnicy na spoczynek, a w chwilę potem sam się położył.
Tymczasem sługa, wysłany do Pawji, sprawił się ze swego poselstwa przed małżonką pana Torello. Dama ta przyzwała przyjaciół męża, wydała polecenia do przygotowania wspaniałej uczty i udała się z zaproszeniem na biesiadę do wielu dostojnych obywateli miasta. Poczem kazała przynieść różne kobierce, futra i dywany, wypełniając jaknajściślej zlecenia swego dostojnego małżonka.
Gdy dzień nastał, szlachetni goście pana Torella z łożnic się podnieśli. Gospodarz wsiadł na koń, zabrał sokoły i zawiódł gości na pobliskie bagna, gdzie im zręczność i siłę ptaków swych pokazał.
Gdy Saladyn spytał go, czy nie ma kogoś pod ręką, aby ich do dobrej austerji w Pawji zaprowadził, pan Torello rzekł:
— Ja sam to uczynię, ponieważ mam kilka spraw do załatwienia w mieście.
Cudzoziemcy wyruszyli w drogę w jego towarzystwie. Stanęli w Pawji około trzeciej godziny nad ranem. Pewni, że pan Torcello prowadzi ich do najlepszej w mieście gospody, zbliżyli się do jego domu, przed którym około pięćdziesięciu najznaczniejszych obywateli na ich przyjęcie czekało. Wyszli na ich spotkanie, wyjęli im cugle z rąk i przytrzymali strzemiona.
Saladyn i jego towarzysze pojęli dobrze, co to oznacza i rzekli:
— Nie godzi się tak, panie Torello, wszakżeśmy nie tego wcale pragnęli. Tej nocy dosyć nam już uczynności okazałeś, więcej nawet niż się należało, pozwól nam tedy dzisiaj spokojnie w dalszą drogę wyruszyć.
— Panowie — odparł na to Torello, — za to, co mi się wczoraj przytrafiło, winien jestem o wiele więcej wdzięczności szczęsnemu losowi niż wam. Los bowiem zetknął mnie z wami w drodze z Medjolanu do Pawji. Dzisiaj natomiast chcę być już nie losowi, jeno wam samym obowiązany, pospołu z tymi szlachetnymi, a przytomnymi tutaj mężami. Jeśli tedy nie chcecie mnie i im ciężkiej krzywdy wyrządzić, pozostańcie i pozwólcie ucztą się ugościć.
Saladyn i towarzysze jego zmiękli na te słowa. Wśród radosnych okrzyków wszystkich przytomnych, cudzoziemcy wprowadzeni zostali do komnat, nad wyraz suto przystrojonych. Wkrótce zaczęto roznosić wodę do rąk umycia. Potem wszyscy zasiedli do stołu, aby uraczyć się tak wybornemi potrawami i winami, że lepszych i sam królby nie używał.
Uczta była tak świetna, że aczkolwiek Saladyn i jego towarzysze byli wielkimi panami, przywykłymi do okazałości, zadziwili się jednak niepomału przepychowi, roztoczonemu wokół nich. Skoro wieczerza się skończyła i stoły uprzątnięto, szlachetni obywatele Pawji udali się na spoczynek, ponieważ żar letni wielce dokuczliwy się stawał, pan Torello zasię ze swymi trzema gośćmi sam w komnacie pozostał.
Wkrótce powiódł ich do innej komnaty, aby obaczyli to, co ma najdroższego, czyli żonę. Białogłowa stanęła na progu w całej krasie piękności swojej, bogato przystrojona, trzymając za ręce dwóch synków, podobnych do aniołów, i dwornie cudzoziemców pozdrowiła.
Ci, ujrzawszy ją, podnieśli się z czcią z ław, a skoro miejsce między nimi zajęła, nacieszyć się dostatecznie jej dziećmi nie mogli.
W ciągu ożywionej rozmowy dama spytała gości, kto są zacz i dokąd dążą, na co otrzymała tę samą odpowiedź, co pierwej jej mąż. Dowiedziawszy się, jak daleką jeszcze przed sobą drogę mają, z wesołym wyrazem oblicza w te słowa rzekła:
— Z radością się dowiaduję, że moja białogłowska pomoc na coś się wam przydać może. Proszę was tedy, okażcie mi ten osobliwy wzgląd i nie odrzucajcie tych małych podarków, które wam ofiarować pragnę. Zważcie, że białogłowy nie wiele dać mogą, ale że ze szczerego serca dają; bardziej tedy na dobre ich intencje, niźli na wartość ich darów zważać należy.
Poczem poleciła przynieść dla każdego z nich po parze szat. Jedne z nich były z lekkiego sukna sporządzone, drugie futrem bramowane. Wskazując na trzy kaftany, mające krój szlachecki, dama rzekła:
— Przyjmijcie je. Z takiego samego sukna kazałam sporządzić szaty dla męża mego. Sądzę, że ten dar powinien mieć dla was wartość, oddaleni bowiem jesteście od żon waszych i macie jeszcze długą przed sobą drogę. Wiem przecie, że jako kupcy do czystości i wygody przyzwyczajeni być musicie.
Uprzejmość damy nowem podziwieniem gości przejęła. Przypatrując się okazałym strojom, poczęli się obawiać, że gospodarz odgadł kim są. Dlatego też jeden z nich rzekł w te słowa do małżonki pana Torello.
— Nie przystoją nam, madonno, tak okazałe stroje, i zaiste, gdyby nie uprzejma prośba wasza, nigdybyśmy ich nie przyjęli.
Wkrótce potem powrócił pan Torello. Żona jego, pożegnawszy gości i poleciwszy ich Bogu, odeszła, aby służbę w niezbędne rzeczy zaopatrzyć.
Pan Torello natarczywemi prośbami skłonił cudzoziemców do pozostania u niego w domu jeszcze przez dzień jeden.
Zażywszy nieco wczasu i przyodziawszy się w podarowane im szaty, wyjechali z gospodarzem swym na małą przejażdżkę po mieście. Gdy godzina obiadowa nadeszła, w towarzystwie wielu dostojnych obywateli do uczty zasiedli.
Nazajutrz, podniósłszy się o świcie, ujrzeli na miejscu swoich zmęczonych rumaków trzy piękne konie, a obok tyleż podjezdków dla służby. Saladyn na ten widok zwrócił się do swoich towarzyszy i rzekł:
— Przysięgam na Boga, żem nigdy bardziej dwornego rycerza nie spotkał. Gdyby królowie chrześcijańscy umieli tak po królewsku postępować, jak ten rycerz po rycersku, zaiste sułtan Babilonu im ani ich wojskom oprzećby się nie był w stanie.
Poczem wsiedli wszyscy na koń i odjechali po serdecznem pożegnaniu. Aliści uprzejmość pana Torello nie skończyła się z tą chwilą. Gospodarz wraz z liczną kompanją za miasto ich odprowadził. Saladyn, aczkolwiek ciężko mu było z tak zacnym mężem się rozstawać, poprosił pana Torello, aby już do domu powracał. Torello odparł:
— Jeśli życzycie sobie, panowie, tego, abyśmy się już rozstali, gotów jestem do woli waszej się zastosować. Pierwej jednak powiem wam jedną rzecz: Nie wiem, kim jesteście i wbrew waszej woli nigdy nie będę próbował dowiedzieć się o tem. Nie wmówicie we mnie jednakoż tego, że kupcami jesteście. A teraz Bogu was polecam!
Saladyn, który właśnie z całą kompanją pana Torella się pożegnał, rzekł, zwracając się do niego:
— Kto to może wiedzieć, panie! Może zdołamy pokazać wam kiedyś nieco naszego towaru i przekonać was o prawdzie słów naszych; teraz zasię żegnamy was i również panu Bogu polecamy.
Saladyn po tem pożegnaniu ruszył wraz z towarzyszami swymi w dalszą drogę. Sułtan uczynił w duszy ślub, że jeśli w zbliżającej się wojnie nie zginie, będzie się starał uczcić pana Torello nie mniej godnie, jak przez niego był uczczony.
Długo rozmawiał jeszcze ze swymi towarzyszami o panu Torello i jego żonie i ustawicznie najgorętsze pochwały jego gościnności oddawał. Następnie zasię, wszystkie ziemie zachodnie zjeździwszy, powrócił z towarzyszami swymi do Aleksandrji i, sił nieprzyjacielskich dostatecznie świadomy, do obrony swego kraju gotować się począł.
Pan Torello, powróciwszy do Pawji, myślał jeszcze długo nad tem, kim mogli być ci trzej cudzoziemcy, nic jednakże odgadnąć nie mógł. Tymczasem nadszedł czas wyprawy krzyżowej. Z każdego kraju wyruszyły zbrojne orszaki. Pan Torello, mimo błagań i łez swojej żony, postanowił wraz z innymi na wojnę pociągnąć. Po ukończeniu wszystkich przygotowań, gdy już na koń siadać miał, rzekł do swej, nad wszystko ukochanej, małżonki:
— Jak widzisz, udaję się na wyprawę krzyżową, tak dla pozyskania nieśmiertelnej sławy, jak i dla zbawienia duszy mojej. Powierzam ci wszystkie sprawy nasze i cześć imienia naszego.
Ponieważ jednak odjazdu pewien jestem, a powrotu, zważywszy na tysiąc przygód, jakie mnie spotkać mogą, żadną miarą przewidzieć nie mogę, chcę cię tedy o jedną łaskę prosić. Cokolwiek ze mną się stanie, dopóki nie otrzymasz pewnej wiadomości o śmierci mojej, nie wchodź w nowe związki małżeńskie i czekaj na mnie rok, miesiąc i dzień jeden, licząc od dnia naszego pożegnania.
Żona, zalewając się łzami, odrzekła:
— Zaiste, panie, nie wiem, jak zniosę boleść, w którą mnie rozłąka z tobą pogrąży. Jeżeli jednak życie moje silniejsze od cierpienia się okaże, a ty zginiesz, to wiedz, że jako małżonka twoja, wierna twojej pamięci, będę w tym domu żyła do śmierci.
— Żono — odparł na to pan Torello — najmocniej przekonany jestem, że, o ile to od ciebie zależeć będzie, dotrzymasz danej mi obietnicy. Jednakoż jesteś przecie młodą, piękną i z wysokiego idącą rodu, białogłową, a do tego masz wiele chwalebnych przymiotów. Nie wątpię tedy, że wielu znacznych i dostojnych panów, wówczas, gdy słuch już o mnie zaginie, starać się pocznie o zdobycie ręki twojej i wraz pomocy braci twoich i krewniaków wzywać. Otóż namowom twej rodziny oprzeć się napewno nie zdołasz i zmuszona będziesz uczynić to, co oni zechcą. Z tej więc oto przyczyny powyższy termin ci naznaczam.
— Zrobię wszystko, co będzie leżało w mej mocy, aby ci do mej śmierci wierną pozostać — odparła żona. Jeżeli jednak zmuszą mnie do tego, abym od postanowienia mego odstąpiła, to w każdym razie uczynię to nie prędzej, aż upłynie termin, wyznaczony mi przez ciebie. Tuszę jednakże, że modły moje wszelką złą przygodę od nas obojga odwrócą.
Rzekłszy to, z głośnym płaczem rzuciła się na szyję pana Torello, poczem zdjęła pierścień z palca i wręczyła mu go, mówiąc:
— Jeślibym umarła, nim się znów ujrzymy, niechaj ten pierścień, ilekroć nań spojrzysz, przypomina ci o mnie.
Pan Torello przyjął pierścień, wsiadł na rumaka i, pożegnawszy raz jeszcze wszystkich domowników swoich, w drogę wyruszył. Przybywszy z całym swym orszakiem do Genui, wsiadł natychmiast na galerę, wypłynął na pełne morze i w krótkim czasie dobił do Acri, gdzie połączył się z resztą chrześcijańskiego wojska.
Wkrótce wśród rycerstwa zaczęły się szerzyć rozliczne choroby, tak iż straszliwa śmiertelność zapanowała.
Saladyn, korzystając z tego, dzięki chytrości swojej i szczęściu, które mu sprzyjało, prawie bez dobycia miecza pochwycił do niewoli resztę, oszczędzonych przez chorobę, chrześcijan. W różnych więzieniach ich pozamykał. Jednym z takich więźniów był i pan Torello. Zawiedziono go do więzienia w Aleksandrji.
Nikt go tam nie znał, on zasię z swojej strony bał się wymienić swojego nazwiska. Przymuszony nędzą, zabrał się do układania sokołów, w której to sztuce był mistrzem znamienitym. Wieść o jego biegłości doszła wreszcie do uszu Saladyna. Sułtan uwolnić go kazał i jako sokolnika na swój dwór go przyjął. Ani on jednak Saladyna nie poznał, ani Saladyn, któremu pana Torello po imieniu nazwano, nie przypomniał go sobie. Służył tedy rycerz sułtanowi, duszą jednak w Pawji przebywał. Próbował się kilkakrotnie ucieczką salwować, aliści nigdy mu się to nie udawało. Wreszcie zdarzyło się, iż na dwór sułtana przybyło kilku posłów genueńskich w zamiarze wykupienia z niewoli rodaków swoich. Pan Torello, wiedząc, że wkrótce odjechać mają, postanowił z tej okazji skorzystać i napisać przez nich list do żony. Doniósł w nim, że będzie się starał jaknajprędzej do niej powrócić, aby więc na niego czekała. Oddał pismo do rąk jednego z posłów, prosząc go gorąco, aby je doręczył opatowi z San Pietro w Ciel d‘Oro, wujowi jego, który już je do żony odeśle.
Pewnego dnia zdarzyło się, iż w czasie rozmowy z sułtanem o sokołach, pan Torello śmiać się począł, przytem uczynił właściwe sobie poruszenie głową, które Saladyn w czasie pobytu u niego w Pawji wybornie zauważył. Począł mu się tedy bacznie przyglądać. Chcąc jednak jeszcze lepiej się upewnić, zmienił materję rozmowy i rzekł:
— Powiedz mi, chrześcijaninie, z jakiej krainy Zachodu pochodzisz?
— Mój władco, — odparł pan Torello, — jestem Lombardczykiem, rodem z miasta, zwanego Pawją, a do tego człekiem ubogim i z niskiego rodu idącym.
Saladyn, usłyszawszy to, pewien już, z kim ma do czynienia, pomyślał z radością:
— Bóg nadarza mi sposobność okazania temu mężowi, jak dobrze jego gościnność pamiętam.
Poczem, nie mówiąc już ani słowa, polecił znieść mnóstwo szat swoich do jednej komnaty. Wprowadził do niej pana Torella i rzekł:
— Zobacz, chrześcijaninie, czy nie masz między temi sukniami takiej, którejbyś już gdzieś nie widział?
Pan Torello jął przeglądać suknie i spostrzegł te, które żona jego kiedyś Saladynowi ofiarowała. Nie wierząc jednak, aby to te same być mogły, odparł:
— Wszystkie te suknie są mi nieznane. Tylko dwie podobne są do szat, w które niegdyś odziałem trzech kupców, goszczących wówczas w moim domu.
Usłyszawszy te słowa, Saladyn nie zdołał się już dłużej powstrzymać, jeno rzucił mu się w objęcia, wołając:
— Jesteś tedy panem Torello d’Istria. Czyli nie widzisz we mnie jednego z trzech kupców, których żona twoja szatami obdarowała? Teraz nadszedł czas, abyś uwierzył w towary moje. Obiecywałem ci to przy rozstaniu i, na Boga, obecnie obietnicy dotrzymać pragnę.
Usłyszawszy te słowa, pan Torello uradował się niezmiernie, a równocześnie i zawstydził się nieco. Uradował się, że miał zaszczyt tak potężnego gościa przyjmować, a zawstydził, zważywszy, jak ubogiem było to przyjęcie w stosunku do godności sułtana.
Aliści Saladyn, przerywając bieg jego myśli, rzekł:
— Ponieważ Bóg mi was zesłał, panie Torello, wiedzcie tedy, iż nie ja, ale wy tutaj panem jesteście.
Rzekłszy te słowa, wśród objawów radości najwyższej kazał go w książęce szaty przybrać, dał mu przodek przed wszystkimi wasalami swymi, obsypał go w przytomności innych gorącemi pochwałami i oznajmił, iż każdy pod grozą utraty łaski sułtańskiej ma czcić pana Torello nie mniej, niż jego osobę.
Wszyscy byli temu rozkazowi posłuszni. Najgorliwiej jednak uczcili pana Torello owi dwaj panowie, których niegdyś rycerz lombardzki wraz z Saladynem w domu swoim gościł.
Świetność dworu sułtańskiego oderwała na pewien czas myśli pana Torello od Lombardji, tem bardziej, iż szlachcic był prawie upewniony, że listy jego do celu dojść muszą. Tymczasem zaszła wielce niespodziewana okoliczność. W obozie, a raczej w wojsku chrześcijańskiem znajdował się pewien rycerz prowansalski, imieniem Torel de Dignes, który umarł i pogrzebiony został właśnie w dniu, gdy Saladyn Krzyżowców otoczył. Podobieństwo nazwiska wszystkich w błąd wprowadziło, tem bardziej, że pan Torello d’Istria daleko więcej był znany, niźli pan Torel de Dinges. Powszechnie tedy mniemać zaczęto, że to on umarł.
Wielu Włochów z wieścią tą do kraju powróciło. Niektórzy twierdzili nawet, że widzieli jego ciało i na pogrzebie byli.
Wieść ta dotarła wkrótce do żony pana Torello i jego krewniaków, i wszystkich niewymowną boleścią przejęła.
Zbyt długo szerzyćby się tu nad tem wypadło, jak wielką była boleść, żałoba i rozpacz żony jego. Przez kilka miesięcy żyła ona, nieustannie jęcząc i gorzkie łzy przelewając. Gdy po pewnym czasie nieco się uspokoiła, wielu dostojnych i znacznych z Lombardji ludzi ruszyło w zaloty do niej, a krewniacy i bracia poczęli ją nakłaniać k’temu, aby w powtórne związki małżeńskie wstąpiła.
Napróżno, zalewając się łzami, opór stawiała, daremnie uciekała się do próśb i wybiegów, musiała wreszcie ustąpić, co też uczyniła pod tą jednakoż kondycją, że ją ostawią w wdowieńskim stanie aż do upływu oznaczonego przez pana Torello terminu.
Tymczasem, gdy w Pawji tak sprawy stały i gdy już tylko osiem dni brakowało do dnia, w którym pod władzę nowego małżonka przejść miała, zdarzyło się, iż pan Torello spotkał w Aleksandrji człowieka, którego widział niegdyś, gdy wsiadał z posłami na pokład okrętu, dążącego do Genui. Rozkazał go tedy przysłać i spytał, jaką mieli podróż i kiedy do Genui powrócili?
— Panie — odrzekł mu na to ów człowiek — nieszczęsną wielce podróż ta galera miała. Dowiedziałem się o tem na Krecie, gdziem się zatrzymał. W pobliżu Sycylji zaskoczyła ją burza, rozbijając ją o brzegi berberyjskie tak, że żywa dusza z niej nie uszła. Między innymi zginęli także moi dwaj bracia.
Pan Torello uwierzył jego słowom, które zresztą całkiem prawdziwe były. Wspomniawszy, iż termin, wyznaczony małżonce, za kilka dni upływa, za rzecz pewną to uznał, iż żona jego albo już komuś innemu poślubiona została, albo też z zamysłem powtórnego małżeństwa się nosi. Myśl ta tak głębokim smutkiem go przejęła, iż stracił sen i apetyt, aż wreszcie zachorzał i umrzeć postanowił.
Saladyn, niezmiernie go miłujący, przybył pospiesznie do niego i, dowiedziawszy się od pana Torello o przyczynie jego choroby, zganił go naprzód, że mu o tem wszystkiem nie powiedział, poczem zaklął go, aby się uspokoić raczył i zaręczył, że jeśli to uczyni, to on, sułtan, na oznaczony termin do Pawji go dostawi.
Pan Torello zaufał słowom Saladyna. Wiedząc, że podobne czarodziejskie sztuczki już nieraz się zdarzały, pokrzepił się na duchu i jął nalegać na sułtana, aby mu słowa dotrzymał. Saladyn rozkazał jednemu ze swych czarowników, którego sztukę już nieraz wypróbował, znaleźć środek przeniesienia pana Torello do Pawji w ciągu jednej nocy.
Czarownik odparł, że chętnie to uczyni, ale że przedtem musi uśpić pana Torella, dla jego własnego dobra.
Saladyn takie przyrzeczenie otrzymawszy, powrócił do pana Torello i znalazł go gotowym na wszystko, rycerz nasz bowiem postanowił albo do Pawji przed upływem oznaczonego czasu przybyć, albo też zejść z tego świata.
Saladyn, uspokoiwszy go nieco, rzekł w te słowa:
— Widzę, panie Torello, że miłujecie czule żonę swoją i obawiacie się, aby jej ktoś w stadło nie pojął. Bóg widzi, że nie mogę was ganić za to, ze wszystkich bowiem kobiet, jakie kiedykolwiek widziałem, ona wydaje mi się największej pochwały godną ze względu na przyrodzenie swoje i obyczaje, że już nie wspomnę o piękności, która nietrwałym jest kwiatem.
Wierę, o wiele milejby mi było, gdybyście, skoro was los tu już przywiódł, czas, jaki wam jeszcze do życia pozostaje, w mojem państwie, wspólnie ze mną i w równym memu stanowi stanie przeżyli. Skoro mi jednak Bóg tej łaski dozwolić nie chciał i skoro postanowiliście umrzeć, albo też w oznaczonym terminie w Pawji stanąć, to pragnąłbym był przynajmniej wcześniej uznać o tem.
Byłbym wówczas w możności odesłania was do ojczyzny z czcią, osobie waszej przyzwoitą. Aliści dzisiaj nie ma już po temu sposobu ani czasu, odeślę was zatem tak, jak na to okoliczności pozwalają.
— Mój władco — odparł na to pan Torello, — słowa tutaj są całkiem zbyteczne, bowiem czyny wasze dowiodły mi już dostatecznie waszej dla mnie życzliwości, na którą przecie żadną miarą nie zasłużyłem.
Choćbyście mnie tedy o łasce waszej nie zapewniali, będę o niej wiedział i pamiętał, aż do kresu ziemskich dni moich. Teraz zasię gorąco was proszę i błagam, abyście raczyli pospieszyć się z odesłaniem mnie do Pawji, jutro bowiem przypada ostatni dzień oznaczonego przeze mnie żonie mej terminu.
Saladyn, upewniwszy go, że najmniejsza zwłoka nie zajdzie, pożegnał go czule i odszedł.
Następnego dnia rozkazał sułtan ustawić w swej komnnacie wielkie łoże, na które rzucono materace aksamitem i złotą lamą pokryte. Nad łożem wznosił się baldachim, wyhaftowany w misterne skręty drogiemi kamieniami i wielkiemi jak groch perłami.
Dwie cudnej roboty poduszki na węzgłowiu umieszczono. Poczem sułtan polecił ubrać pana Torello, który tymczasem prawie całkiem do sił przyszedł, w saraceńską szatę, tak bogatą i piękną, iż drugiej takiej chyba ma całym świecie nie masz, a na głowę włożyć mu jeden z najświetniejszych zawojów swoich.
Tymczasem noc nastała. Wówczas Saladyn z wieloma dostojnymi panami wszedł do komnaty pana Torello, usiadł przy nim i płacząc rzewliwie, w te słowa przemówił:
— Panie Torello! Oto zbliża się godzina rozłąki naszej. Ponieważ ze względu na sposób podróży waszej, nie mogę wam ani sam towarzyszyć, ani nikogo do kompanji wam przydać, muszę tedy tutaj na miejscu z wami się pożegnać. Po to tu właśnie teraz przyszedłem.
Zanim jednak Bogu was polecę, zaklinam was na miłość i przyjaźń, jaka nas łączy, abyście o mnie pamiętali, i aby po ukończeniu różnych spraw w Lombardji, przed śmiercią moją jeszcze raz przybyć tu raczyli. Dacie mi możność nie tylko ujrzenia was znowu, co mnie najżywszą napełni radością, ale, co więcej, naprawienia winy, w którą z powodu tak wielkiego pośpiechu waszego, obecnie popaść muszę. Nim się to jednak stanie, zechciejcie jaknajczęściej obdarzać mnie listami i żądać ode mnie, czego tylko chcecie, zaprawdę bowiem nikomu na świecie równie użytecznym być nie pragnę, jak wam, o mój przyjacielu!
Pan Torello na te słowa nie mógł się od płaczu powstrzymać i dlatego też odpowiedział głosem od łez przerywanym.
Rzekł, iż niemożliwą to jest rzeczą, aby kiedykolwiek o dobrodziejstwach Saladyna i wielkoduszności jego zapomniał i że do wszystkich jego życzeń się zastosuje, jeśli mu Bóg tylko jeszcze kilku lat życia udzieli.
Saladyn uściskał go tkliwie, ucałował, rzekł:
— A więc Bogu cię polecam!
Poczem pożegnał go raz jeszcze. Po chwili wszyscy udali się do komnaty, w której stało łoże, dla pana Torello przygotowane.
Tymczasem noc zapadła. O zmroku zjawił się czarodziej, niosąc w ręku czarę z napojem. Czarodziej podał tę czaszę panu Torello, prosząc, aby ją wychylił. Pan Torello uczynił to i zapadł w sen głęboki. Na rozkaz Saladyna przeniesiono śpiącego rycerza na przygotowane łoże, na którem sam sułtan położył djadem wielkiej ceny.
Dalej włożył sułtan panu Torello na palec pierścień z tak lśniącym karbunkułem, iż do płonącej pochodni był podobny. Następnie kazał mu przypasać do boku miecz, którego wartość trudno było oznaczyć. Pas był zapięty na klamrę, wysadzoną perłami, które na całym świecie nie miały sobie równych, oraz mnóstwem innych klejnotów. Na rozkaz sułtana postawiono u boków śpiącego dwa wielkie puhary, pełnie złotych dukatów, a u nóg jego wazy, pełne pereł, pierścieni, pasów i innych kosztownych rzeczy, któreby tutaj za długo wyliczać było.
Gdy już tego wszystkiego dokonano, ucałował Saladyn raz jeszcze pana Torello, poczem, dzięki sztuce czarnoksiężnika, łoże z rycerzem, śpiącym na niem, podniosło się ku górze, znikając po chwili. Sułtan pozostał długo jeszcze na tem miejscu, rozmawiając ze swymi panami o panu Torello.
Tymczateem uśpiony pan Torello, wraz ze wszystkiemi kosztownościami i ozdobami, złożony został w kościele San-Pietro w Ciel d‘Oro w Pawji, tak jak tego był pragnął.
Rankiem zakrystjan ze światłem w ręku wszedł do kościoła. Ujrzawszy niespodzianie tak bogate łoże, naprzód osłupiał z podziwu, a potem gwałtowną trwogą zdjęty, rzucił się do ucieczki. Opat i mnisi zapytali go, co się stało. Zakrystjan, ledwie dysząc, opowiedział, co widział.
— Zaprawdę — zawołał opat, wysłuchawszy go — coś niecnotliwego w tem się kryć musi. Nie jeden raz zakrystjan ten już w tym kościele bywał, lada czem tedyby się nie wystraszył. Pójdźmy tedy i obaczmy, co go tak zatrwożyło.
Opat kazał zapalić pochodnie, poczem wszedł z wszystkimi mnichami do kościoła. Ujrzawszy wspaniałe łoże i uśpionego na niem rycerza, stanęli na miejscu, nie śmiąc się zbliżyć. Tymczasem napój, panu Torello zadany, moc swoją utracił, i rycerz nasz zbudził się ze snu z głębokiem westchnieniem. Mnisi na ten widok rzucili się do ucieczki z krzykiem: Boże, ratuj!
Pan Torello na ten okrzyk otworzył oczy, obejrzał się i poznał odrazu, że znajduje się tam, gdzie być pragnął. Wielce rad temu, podniósł się z łoża i patrzyć począł na skarby, rozsiane wokół siebie.
Chocia wspaniałomyślność Salandyna znał już dobrze przedtem, jednakoż teraz dopiero cały jej ogrom pojął. Widząc uciekających mnichów, odgadł przyczynę ich trwogi i jął wołać na opata, aby się nie bał, ma bowiem swego siostrzeńca, Torella, przed sobą.
Opat jeszcze bardziej temi słowy się przeraził, uważał bowiem Torella już od wielu miesięcy za umarłego. Opamiętawszy się jednakoż, po chwili uczynił znak krzyża świętego i przybliżył się do rycerza.
— O mój ojcze! — rzekł pan Torello — czegóż się tak lękacie? Ja to jestem, żywy i zdrowy. Dzięki łasce Boskiej, dzisiaj zza morza szczęśliwie wróciłem.
Jakkolwiek pan Torello miał długą brodę, a na sobie strój arabski, opat poznał go, wpatrzywszy się weń baczniej nieco. Poczem wziął go za rękę i rzekł:
— Witaj mi z całego serca, mój synu!
Potem dodał:
— Nie masz się co trwodze naszej dziwować, nie znajdziesz bowiem w całem mieście człowieka, któryby cię za umarłego nie poczytywał. Powiem ci nawet więcej jeszcze. Oto madonna Adalicta, małżonka twoja, uległszy groźbom i namowom krewniaków twoich, wbrew woli swojej, ma zamiar wejść w nowe związki. Dzisiaj rano ma się udać do domu małżonka swego, wieczorem zaś wesele odprawione zostanie.
Pan Torello na te słowa podniósł się żywo z łoża i, pozdrowiwszy serdecznie mnichów, poprosił zarówno ich, jak i opata, aby nikomu o jego powrocie nie wspominali, dopóki on pewnej ważnej sprawy nie załatwi. Poczem, rozkazawszy przenieść przywiezione skarby w bezpieczne miejsce, opowiedział opatowi o wszystkich swoich dotychczasowych przygodach. Opat, uszczęśliwiony pomyślnym jego losów obrotem, złożył gorące dzięki Bogu, poczem pan Torello zapytał, kto ma się stać mężem jego żony?
Opat wymienił imię oblubieńca, a wówczas pan Torello rzekł:
— Nim o powrocie moim się dowiedzą, chcę obaczyć, w jakim stanie ducha żona moja się znajduje i jak dzisiaj wieczorem postępować będzie. Dlatego też proszę was — jakkolwiek nie jest we zwyczaju, aby duchowni w takich obrzędach udział brali — abyście udali się tam ze mną.
Opat odrzekł, iż chętnie to uczyni. Gdy rozedniało, posłał tedy do oblubieńca z oznajmieniem, że wraz z towarzyszem swoim na wesele przybyć pragnie. Oblubieniec z chęcią przystał na to. Skoro tedy pora stosowna nastała, pan Torello, w stroju, w którym do Pawji przybył, udał się wraz z opatem do domu narzeczonego.
Tym, którzy się pytali, opat opowiadał, że jest to Saracen, wysłany w poselstwie przez sułtana do króla Francji. Posadzono tedy pana Torello przy stole naprzeciwko małżonki. Rycerz nasz przyglądał się z rozkoszą licom damy, na których ciężkie strapienie się malowało.
I ona także spojrzała na niego kilkakroć, nie poznając go jednak, bowiem długa broda, strój obcy, całkiem jego pozór zmieniły, a do tego przekonana była przecież o jego śmierci.
Pan Torello pomyślał, że nastał czas poddania żony próbie. Zdjął tedy pierścień, dany mu przy pożegnaniu, przywołał pazia i rzekł:
— Oświadcz oblubienicy ode mnie, iż w ojczyźnie mojej leży to w obyczaju, że gdy cudzoziemiec w ślubnej uczcie udział bierze, narzeczona na dowód, że przytomność jego jest mu miła, przysyła mu pełny puhar wina, w którym uprzednio usta umoczyła. Cudzoziemiec wypija nieco wina, nakrywa puhar i odsyła go narzeczonej, która resztę wypija. Paź powtórzył te słowa oblubienicy i wkrótce z puharem powrócił.
Wówczas pan Torello, wziąwszy pierścień swej żony do ust, niepostrzeżenie, w trakcie picia wina, wpuścił go do puharu, który potem znów damie odesłał.
Dama, chcąc cudzoziemskiemu obyczajowi zadosyć uczynić, odkryła puhar, podniosła go do ust i wówczas na dnie pierścień ujrzała. Nie mówiąc ni słowa, przyglądać mu się poczęła. Wreszcie poznała, iż jest to pierścień, mężowi przy pożegnaniu darowany. Chwyciła go tedy w rękę, spojrzała bystro na rzekomego cudzoziemca i, poznawszy go nagle, porwała się z miejsca, jakby obłądem rażona, przewróciła stół, stojący przed nią i krzyknęła:
— To on, to mój mąż, na Boga, to pan Torello.
Poczem rzuciła się ku niemu, nie bacząc na nic, ani na nikogo. Padła mu w ramiona i tak silnie chwyciła go w objęcia, że ani słowami, ani siłą oderwać jej od niego nie można było, dopóki sam pan Torello nie począł błagać, aby się nieco pomiarkowała. Teraz dopiero posypały się pozdrowienia, podziękowania i okrzyki podziwu. Pan Torello poprosił przytomnych, aby się uciszyli. Uczyniono tej prośbie zadość. Wówczas nasz rycerz opowiedział obecnym o wszystkiem, co mu się od dnia odjazdu przytrafiło i zakończył prośbą, zwróconą do oblubieńca, aby mu tego nie wziął za złe, iż damę, którą on chciał za żonę pojąć, biorąc go za umarłego, teraz jako żonę swoją odbierze. Oblubieniec, jakkolwiek strapiony bardzo, przemógł się i odrzekł przyjaźnie, że pan Torello ma do własności swojej całkowite prawo.
Dama zwróciła pierścień i djadem wzięty od oblubieńca i włożyła na palec pierścień, darowany przez sułtana. Poczem małżonkowie opuścili dom, w którym się znajdowali, i, wraz z całym orszakiem weselnym, i do swego domu pociągnęli. Zbiegli się tam wkrótce krewniacy, przyjaciele i obywatele miasta, niepocieszeni po rzekomej śmierci pana Torello, i poczęli się w czasie uczty weselić.
Pan Torello podarował część swoich klejnotów narzeczonemu, chcąc go za koszty wesela wynagrodzić, resztę zasię darował opatowi i goszczącym w domu jego.
Wkrótce potem dał znać Saladynowi o szczęśliwem przybyciu swojem. Uważając się zawsze za przyjaciela sułtana, żył długie lata z cnotliwą małżonką swoją.
Taki był koniec przygód pana Torella, taki kres cierpień jego umiłowanej małżonki i taka nagroda ich serdecznej gościnności. Podobną gościnność wiele osób naśladować się stara, jednakoż nie rozumiejąc jej istoty, każe płacić za nią pochlebstwem i poniżeniem. Jeśli tedy takich ludzi żadna nagroda nie spotyka, skarżyć się na to całkiem nie mają prawa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.