mogli być ci trzej cudzoziemcy, nic jednakże odgadnąć nie mógł. Tymczasem nadszedł czas wyprawy krzyżowej. Z każdego kraju wyruszyły zbrojne orszaki. Pan Torello, mimo błagań i łez swojej żony, postanowił wraz z innymi na wojnę pociągnąć. Po ukończeniu wszystkich przygotowań, gdy już na koń siadać miał, rzekł do swej, nad wszystko ukochanej, małżonki:
— Jak widzisz, udaję się na wyprawę krzyżową, tak dla pozyskania nieśmiertelnej sławy, jak i dla zbawienia duszy mojej. Powierzam ci wszystkie sprawy nasze i cześć imienia naszego.
Ponieważ jednak odjazdu pewien jestem, a powrotu, zważywszy na tysiąc przygód, jakie mnie spotkać mogą, żadną miarą przewidzieć nie mogę, chcę cię tedy o jedną łaskę prosić. Cokolwiek ze mną się stanie, dopóki nie otrzymasz pewnej wiadomości o śmierci mojej, nie wchodź w nowe związki małżeńskie i czekaj na mnie rok, miesiąc i dzień jeden, licząc od dnia naszego pożegnania.
Żona, zalewając się łzami, odrzekła:
— Zaiste, panie, nie wiem, jak zniosę boleść, w którą mnie rozłąka z tobą pogrąży. Jeżeli jednak życie moje silniejsze od cierpienia się okaże, a ty zginiesz, to wiedz, że jako małżonka twoja, wierna twojej pamięci, będę w tym domu żyła do śmierci.
— Żono — odparł na to pan Torello — najmocniej przekonany jestem, że, o ile to od ciebie zależeć będzie, dotrzymasz danej mi obietnicy. Jednakoż jesteś przecie młodą, piękną i z wysokiego idącą rodu, białogłową, a do tego masz wiele chwalebnych przymiotów. Nie wątpię tedy, że wielu znacznych i dostojnych panów, wówczas, gdy słuch już o mnie zaginie, starać się pocznie o zdobycie ręki twojej i wraz pomocy braci twoich i krewniaków wzywać. Otóż namowom twej rodziny oprzeć się napewno nie zdołasz i zmuszona będziesz uczynić to, co oni zechcą. Z tej więc oto przyczyny powyższy termin ci naznaczam.
— Zrobię wszystko, co będzie leżało w mej mocy, aby ci do mej śmierci wierną pozostać — odparła żona. Jeżeli jednak zmuszą mnie do tego, abym od postanowienia mego odstąpiła, to w każdym razie uczynię to nie prędzej, aż upłynie termin, wyznaczony mi przez ciebie. Tuszę jednakże, że modły moje wszelką złą przygodę od nas obojga odwrócą.
Rzekłszy to, z głośnym płaczem rzuciła się na szyję pana Torello, poczem zdjęła pierścień z palca i wręczyła mu go, mówiąc:
— Jeślibym umarła, nim się znów ujrzymy, niechaj ten pierścień, ilekroć nań spojrzysz, przypomina ci o mnie.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/735
Wygląd
Ta strona została przepisana.