Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
III.

A więc, mówił do siebie Tristan, moja żona jest tutaj! ale ten stary jegomość co z nią jeździ, kto też to być może?
I ustawicznie to sobie powtarzając biegł w stronę gdzie mieszkała Lea, myślicie może że biegł ujrzeć kochankę? wcale nie, udawał się tam, bo nie wiedział gdzie się schronić żeby doczekać gdziekolwiek do jutra.
Wistocie, jutro, było dla niego słowem odgadującym zagadkę, było prawdą, było papugą. Przybył do Lei, oglądając się wkoło czy go kto nie ściga.
Śpiewaczka go czekała.
Tristan miał zburzoną i całkiem przewróconą minę.
— Zkąd u djabła przychodzisz? zapytała młoda kobieta, nie mogąc wstrzymać uśmiechu na widok przestraszonéj twarzy kochanka.
— Przychodzę z drzewa i z muru, odpowiedział Tristan.
— Co ci się stało tego wieczora?
— O! żebyś wiedziała...
— Usiądź i opowiedz mi, to będę wiedziała.
— Najpierwéj trzeba abyś zabroniła wejścia do siebie wszystkim na świecie.
— A to na co? czyż o tym czasie może mnie kto odwiedzić?
— Impresario który mnie szuka.
— Właśnie przeciwnie, przyjmę go jakby nigdy nic nie było.
— Więc chcesz mnie wydać jak Józefa?
— Nie, ale chcę cię ukręć w takie miejsce, z któregobyś mógł wszystko jak Neron słyszeć.
— Dobrze. Wystaw że sobie...
— Zaraz, zaraz; dla czego krzyczałeś:...to ona! to ona!“
— „Bo istotnie była to ona.
— Któż to ona?
— Nie zgadujesz?
— Nic.
— Moja żona.
— Twoja żona? Tak jest.
— I to widząc twoją żonę straciłeś głowę?
— Tak jest.
— I mnie to przychodzisz rozpowiadać? mnie? a to zabawnie!
— Leo! jesteś moją przyjaciółką?
— Jestem nią.
— No słuchaj mnie pierwéj, a potém sądzić będziesz.
— Słucham.
— Wystaw sobie...
W téj chwili zadzwoniono.
— Otóż on w chodzi! gdzież się ukryję?
— Za moje łóżko.
— Nie zatrzymuj go długo.
— Bądź spokojny.
Lea stanęła w oknie.
Rozeta oznajmiła impresaria.
— Niech wejdzie, wymówiła śpiewaczka.
Zamknęła okno.
Mały człowieczek wszedł, przebijając mury, szukając po meblach, wskroś przenikając niszę, n>a się rozumieć wzrokiem tylko.
— No! i cóż? jedyne było słowo, które do Lei wymówił, składając ręce na brzuchu i wilgotnym okiem spoglądając na śpiewaczkę.
— Tak jest, odpowiedziała tym samym tonem, tylko z największą wewnętrznie chęcią śmiechu.
— Widziałaś co się siało?
— Widziałam.
— Cóż na to mówisz?
— To co pan.
Impresario upadł na krzesło.
— Otóż jestem zniszczony!
— Dziękuję za słowo miłe dla mnie, odrzekła Lea.
— Stary wyciągnął do niej rękę. Nie możesz przecie grać razem Otella i Desdemony.
— Sprawiedliwie pan mówisz.
— Zabije mnie! Co na to począć?
— Puścić go.
— Piękny sposób!
— Jednakże jedyny który pozostaje. Może go potém odzyskasz.
— Gdzie?
— Powróci zobaczysz pan.
— Nigdy.
— Któż to wiedzieć może?
Na to słowo, które w ustach Lei mogło mieć szczęśliwe znaczenie, powstał przybliżył się do niéj, wziął jéj obydwie ręce w swoje, i na pół przyklęknąwszy wymówił do niéj:
— Gdzie on jest?
— Niewiem.
— To niepodobna!
— Zaręczam panu.
— On jest tutaj.
— Tutaj?
— Tak jest.
— Szukaj go pan; jeżeli go znajdziesz, grywać będę darmo przez cały rok: lecz jeżeli go nie znajdziesz w takim razie płacę mi podwoisz.
Impresario usiadł, to było jego odpowiedzią.
— Ale mówiłeś z nim, zapytała Lea.
— Mówiłem.
— I cóż ci powiedział?
— Że chciał widzieć się z żoną.
— Wiec ją widać kocha bardzo? wyrzekła.
— On waryuje dla niéj; dla tego samego, oszukałabyś się gdybyś przez jednę minutę ukrywała człowieka, który mnie niszczy a ciebie zdradza.
— Masz pan słuszność, winien być ukaranym. Chcesz pan zjeść ze mną wieczerzę? wymówuła Lea, nie gniewając się że natychmiast kochanka ukarać mogła, i która ostatnie słowa wymówiła obracając wzrok swój ku niszy.
— Tristan dusił się.
— Dziękuję ci, odrzekł Impresario, muszę zaraz odejść.
Tristan odetchnął.
Impresario powrócił.
— Zapewniasz mnie że go tu niema moja miluchna Leo?
— Zapewniam.
— Doprawdy.
— Doprawdy?
— No! wiesz co zrobię?
— Powiedz.
— Powiedział mi, że słyszał śpiewającą papugę w drugiéj ulicy na lewo od teatru.
— No! to cóż?
— Ta papuga należy do jego żony.
— Cóż złego?
— Otóż jutro pójdę na druga ulicę na lewo, i wejdę do domu gdzie jest papuga.
— A potém co zrobisz?
— Potém poproszę że chcę się widzieć z panią papugi, i znajdę mego tenora.
— Jakim sposobom?
— Od chwili gdy go niema u ciebie, nie może być gdzie indziéj tylko u żony.
— To sprawiedliwie. Cieszę się i pochlebia mi to, że pierwej do mnie niż do niej przyszedł.
— Ona mi go odda, zrobimy zapowiedzenie, i wszystko się naprawi.
— Więc myślisz że go tam znajdziesz?
— Teraz prawie pewny tego jestem.
— No to odejdź mój mistrzu teraz, a jutro przyjdź mi opowiedzieć wszystko.
— O trzeciej godzinie będę tutaj. Bądź zdrowa moję dziecię!
— Żegnam pana. Rozeto! zawołała na służącą, odprowadź pana.
I gdy impresario wyszedł, śpiewaczka udała się do sypialnego pokoju, Tristana zastała stojącego z rękami założonemi, opartego o ścianę.
— Słyszałeś? zapytała śpiewaczka.
— Słyszałem, odrzekł tenor.
— Kochasz swoją żonę.
Tristan nic nie odpowiedział.
— I przychodzisz prosić mnie o gościnność, mnie? to jest znak zaufania, albo się nie znam na uczuciach.
— Moja droga Leo! odrzekł Tristan, zbliżając się do kochanki.
— Moja biedna Leo, powinienbyś był powiedzieć. Przebaczam ci, musisz być głodnym? nieprawdaż?
— Nie, odpowiedział z roztargnieniem Tristan.
— Chcesz jeść wieczerzę?
— I owszem.
— Odpowiedzi twoje dziwny związek maja.
Lea zadzwoniła.
— Rozeto daj nam wieczerzę.
Tristan był zamyślony.
— Jak też to jest zajmującym, kiedy młody mężczyzna je wieczerzę ze swoją kochanką, w dzień znalezienia żony swojéj! powinieneś był zachować ubiór Otella, stosowniejszym byłby dla ciebie i do okoliczności w któréj się znajdujesz, niż ten któryś przywdział.
— Przebacz mi zdziwienie...
— Wzruszenie chciałeś mówić.
— Czyż możesz myśleć?
— Jak to! wszakże to bardzo naturalnie, że żona która cię tak kochała, przyjechała cię widzieć grającego rolę Otella: przybyła w towarzystwie jakiegoś pana; to jéj ojciec pewnie, nieprawdaż?
— Nie.
— Może jej brat
— Nie.
— Kimże więc jest dla niéj?
— Nic niewiem.
— Doprawdy! a to ciekawe!
Wszystko to wymówione było tonom ironii, ukrywającym jeżeli nie złość wewnętrzną, to przynajmniéj żal w złość przechodzący.
— No! siadaj mój gościu, już dano wieczerzę.
Tristan machinalnie cię uśmiechnął.
Ostatnie śpiewaczki słowa, tyczące się nieznajomego towarzystwa Ludwiki, całą myśl Tristana zajmowały.
— No! no! nie bądź tak smutnym, zobaczysz jutro te biedne dziecko, ten wzór małżonek.
Widok niespodziewany żony, tak przewrócił, całą istotę biednego chłopca, że zupełnie zgłupiał: i nie mógł znaleść ani jednego dorzecznego słowa, ma odpowiedź swojéj kochance.
Gdy wieczerza się skończyła. Lea powstała i odezwała się do niego:
— Teraz, mój gościu, mój przyjacielu, masz pokój dla siebie gotowy, dobréj nocy ci życzę.
— Co chcesz mówić?
— Chcę powiedzieć, że musisz potrzebować spoczynku, a przynajmniéj samotności, dla rozmyślania o ważnych dzisiejszego wieczora wypadkach. Oto jest twój pokój, wymówiła przechodząc przez salon i pokazując mu inny sypialny pokój, z osobném wyjściem na schody, będziesz mógł wyjść choćby i najraniéj jeżeli ci się podoba, a teraz dobranoc.
Tristan nadzwyczaj się zmięszał, przysunął się do Lei i chciał ją wziąść za rękę.
Dziękuję ci za twoją wdzięczność, mój drógé Fabiano, bo pewnie o niej chcesz mi mówić; aleś mi doprawdy nic nie winien, dałeś mi naukę którą bardzo, aż nadto przepłacasz moją dla siebie gościnność, i jeżeli jedno drugiemu może być co winno, to chyba ja tobie.
I ukłonem niegrzecznym, nawet pogardliwym, pożegnawszy go, odeszła do swego z Rozetą, zostawiając Tristana odurzonego, jak ten kruk któremu lis ser porwał.
Tristan usiadł na swojem łóżku, mówiąc do siebie:
— Kto też to może być ten stary jegomość?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.