Przygody Tomka Sawyera/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Przygody Tomka Sawyera
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Adventures of Tom Sawyer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Wakacje

Tomek wstąpił do nowego stowarzyszenia. „Wyznawców Wstrzemięźliwości“, gdyż pociągały go ich wspaniałe „insygnja“. Ślubował przez cały czas swego członkostwa nie palić, nie żuć tytoniu i nie kląć. Zrobił ciekawe odkrycie — mianowicie, że przyrzeczenie nierobienia czegoś jest najskuteczniejszym w świecie środkiem, by właśnie tego pragnąć i robić. Wprost dręczyło go i nie dawało mu spokoju, że nie może palić ani kląć. Pożądanie rzeczy zakazanych urosło do takich rozmiarów, że od wystąpienia ze związku powstrzymywał go tylko wzgląd na to, że nie będzie mógł paradować z wspaniałą czerwoną szarfą. Nadszedł dzień czwarty lipca[1], ale Tomek zrezygnował jeszcze wcześniej; zrzucił z siebie pęta po upływie czterdziestu ośmiu godzin, gdy go zawiodła ufność, jaką pokładał w starym panu Frazer, sędzi pokoju, który podobno był już umierający; Tomek liczył, że niewątpliwie sprawią mu jako wielkiemu dygnitarzowi okazały pogrzeb. Przez trzy dni był mocno zaniepokojony stanem sędziego i łaknął wieści o nim. Czasem nadzieje jego rosły tak bardzo, że miał wielką ochotę wydobyć nowe odznaki i odbyć próbę przed lustrem. Ale sędzia posiadał dziwną metodę zwlekania, która zbijała z tropu. Wreszcie rozeszła się wieść, że mu się polepszyło i że wraca do zdrowia. Tomek był zniechęcony i urażony. Zgłosił więc wystąpienie — i tej samej nocy nastąpiła recydywa i sędzia umarł. Tomek postanowił nigdy nie obdarzać podobnych ludzi zaufaniem. Pogrzeb był wspaniały. „Wyznawcy Wstrzemięźliwości“ wystąpili z paradą, która zdawała się być umyślnie obliczona na to, by zabić zazdrością niedawnego ich członka.
Ale Tomek był zato wolny; i to coś znaczyło. Mógł palić i kląć, ale ku wielkiemu swemu zdziwieniu spostrzegł, że wcale ku tem u nie ma ochoty. Sam fakt, że mu było wolno odebrał sprawie urok i zupełnie odeszła go ochota.
Ze zdumieniem też zrobił Tomek odkrycie, że tak upragnione wakacje zaczęły mu jakoś ciążyć.
Spróbował pisać dziennik, ale ponieważ w ciągu trzech dni nic się nie wydarzyło, zaprzestał.
Pierwszem zdarzeniem było przybycie grupy śpiewaków murzyńskich, co było sensacją. Tomek i Joe Harper utworzyli również trupę i przez dwa dni pławili się w szczęściu.
Nawet święto czwartego lipca było poniekąd fiaskiem, bo padał ulewny deszcz i nie było skutkiem tego pochodu, a największy człowiek na świecie (jak sądził Tomek), pan Benton, senator Stanów Zjednoczonych, sprawił mu straszliwe rozczarowanie, nie miał bowiem dwudziestu pięciu stóp wzrostu i daleko mu nawet było do tego.
Przyjechał cyrk. Chłopcy urządzili także cyrk w namiotach z podartych dywanów i dawali przez trzy dni przedstawienia, za opłatą trzech szpilek od chłopca, a dwóch od dziewczyny — ale i cyrku zaniechali szybko.
Przyjechał magnetyzer i frenolog i odjechał, a w miasteczku zrobiło się jeszcze bardziej pusto i nudno, niż przedtem.
Odbyło się kilka zabaw dziecięcych, ale były tak rzadkie i tak piękne, że czas między jedną a drugą był tem trudniejszy do zniesienia.
Becky Thatcher na czas wakacyj wyjechała do rodziców, którzy mieszkali w Konstantynopolu — życie Tomka zostało więc odarte ze wszelkich jasnych stron.
Straszna tajemnica mordu była jego chroniczną chorobą. Była ona rakiem, który nieustannie a boleśnie toczył jego duszę.
Potem przyszła odra.
Przez długie dwa tygodnie był Tomek więźniem w domu, umarłym dla świata i jego wydarzeń. Był bardzo chory i nic go nie interesowało. Gdy wreszcie stanął na nogach i po raz pierwszy powlókł się chwiejnym krokiem do miasta, spostrzegł, że we wszystkiem, co żyło, dokonała się jakaś smutna zmiana. Przyszło mianowicie „religijne odrodzenie“ i wszystko stało się ogromnie nabożne — nietylko dorośli, ale nawet chłopcy i dziewczęta.
Tomek wałęsał się po ulicach, licząc na to, że może uda mu się natknąć na jakąś grzeszną osobę, którą powitałby z radością, ale spotykały go wszędzie same rozczarowania. Joego zastał na studjowaniu Pisma Świętego — i uciekł smutny przed tym przygnębiającym widokiem. Do Bena Rogersa przyszedł w chwili, gdy się wybierał odwiedzać ubogich z koszykiem, naładowanym różnemi prowjantami. Potem odwiedził Jima Hollisa i dowiedział się od niego, że odrę powinien uważać za dobrodziejstwo i palec boży. Każdy napotkany chłopak dorzucał coś jeszcze do tego kamienia, który mu spadł na serce; a gdy w rozpaczy schronił się na łono swego przyjaciela Hucka i został przywitany sentencją z Pisma Świętego, ugiął się zupełnie pod naciskiem brzemienia i zawlókł się do domu, do łóżka, przekonany święcie, że on jeden w całem mieście jest zgubiony i potępiony na wieki.
Tej nocy rozpętała się straszliwa burza z ogłuszającemu piorunami, oślepiającemi błyskawicami i ulewnym deszczem. Tomek nakrył głowę kołdrą i czekał w trwożliwem naprężeniu na swoje przeznaczenie, bo nie miał ani cienia wątpliwości, że cała ta awantura była z jego powodu. Był przekonany, że przeliczył się co do miary cierpliwości mocy niebieskich — i oto są następstwa tego. Gdyby ktoś chciał żabie muchę, wytaczając przeciw niej baterję armat, Tomek uważałby to niewątpliwie za marnowanie energji i amunicji, — ale zupełnie bez poczucia sprzeczności przyjmował fakt, że urządza się taką kosztowną burzę z piorunami, by zgładzić z powierzchni ziemi takiego lichego robaczka jak on.
Nareszcie burza przesiliła się i ustała, nie spełniwszy swego posłannictwa. Pierwszym odruchem Tomka było podziękować Bogu i poprawić się; drugim — czekać, bo może i tak druga burza nie tak prędko przyjdzie.
Nazajutrz trzeba było zawezwać lekarzy; Tomek miał recydywę. Trzy tygodnie, spędzone w łóżku, wydały mu się wiekiem. Gdy wreszcie wolno mu było wstać, nie czuł właściwie wdzięczności za ocalenie, gdyż uświadomił sobie, jak jest samotny i opuszczony przez przyjaciół. Wałęsając się bez celu po ulicy, natknął się na Jima Hollisa, występującego w roli sędziego w młodzieńczym trybunale, który miał osądzić kota za morderstwo; obok leżała jego ofiara, zamordowany ptaszek. Dalej odkrył w bocznej uliczce Joego i Hucka, zajadających skradziony melon. Biedacy, i u nich, tak samo jak u Tomka, nastąpiła recydywa




  1. Święto narodowe.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: Marceli Tarnowski.