Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tomek wałęsał się po ulicach, licząc na to, że może uda mu się natknąć na jakąś grzeszną osobę, którą powitałby z radością, ale spotykały go wszędzie same rozczarowania. Joego zastał na studjowaniu Pisma Świętego — i uciekł smutny przed tym przygnębiającym widokiem. Do Bena Rogersa przyszedł w chwili, gdy się wybierał odwiedzać ubogich z koszykiem, naładowanym różnemi prowjantami. Potem odwiedził Jima Hollisa i dowiedział się od niego, że odrę powinien uważać za dobrodziejstwo i palec boży. Każdy napotkany chłopak dorzucał coś jeszcze do tego kamienia, który mu spadł na serce; a gdy w rozpaczy schronił się na łono swego przyjaciela Hucka i został przywitany sentencją z Pisma Świętego, ugiął się zupełnie pod naciskiem brzemienia i zawlókł się do domu, do łóżka, przekonany święcie, że on jeden w całem mieście jest zgubiony i potępiony na wieki.
Tej nocy rozpętała się straszliwa burza z ogłuszającemu piorunami, oślepiającemi błyskawicami i ulewnym deszczem. Tomek nakrył głowę kołdrą i czekał w trwożliwem naprężeniu na swoje przeznaczenie, bo nie miał ani cienia wątpliwości, że cała ta awantura była z jego powodu. Był przekonany, że przeliczył się co do miary cierpliwości mocy niebieskich — i oto są następstwa tego. Gdyby ktoś chciał żabie muchę, wytaczając przeciw niej baterję armat, Tomek uważałby to niewątpliwie za marnowanie energji i amunicji, — ale zupełnie bez poczucia sprzeczności przyjmował fakt, że urządza się taką kosztowną burzę z piorunami,