Przygoda w Marokko/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Przygoda w Marokko
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 5.10.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Podstęp Marabuta

Bu Hamara, gdy został sam jeden w obszernej sali, odczul głęboką radość. Udało mu się zdemaskować knowania sprytnych Europejczyków i obłudnego Amerykanina. Jutro miała się rozegrać walna bitwa z wojskami generała Mariny. Sześciotysięczna harka (wojsko) gotowe już było do wymarszu. Wszystkie okoliczne plemiona przyrzekły swą pomoc. Jutro Bu Hamara dowodzić będzie armią, złożoną z dwudziestu tysięcy sfanatyzowanych wojowników. Mały garnizon w Malilla nie zdoła stawić oporu.
Imię zwycięzcy Hiszpanów posiadało już w Maroku ustaloną sławę. Emir ukołysany myślami o tronie, miał zamiar przejść do swoich apartamentów, gdy nagle usłyszał jakieś kroki.
Czerwona zasłona uniosła się w górę i w drzwiach ukazał się Marabut. Nie widząc ani lorda Listera, ani Charieya i Jacka, zatrzymał się zdumiony.
— Gdzie jest dziecko, które przyprowadziłem? — zapytał. — Gdzież się podzieli dwaj Amerykanie? Sądzę, że nie odmówisz mi wyjaśnień.

Bu Ismail utkwił w Emirze przenikliwe spojrzenie. Nie obawiał się go i nie żywił wobec niego specjalnego szacunku. Znał bowiem dobrze tego człowieka i całą jego przeszłość.
— Czy zdajesz sobie, Marabucie, sprawę, do kogo przemawiasz? Roghi będzie wkrótce sułtanem i panować będzie nad Fezem i Marakeszem tak jak panuje teraz nad krainą Riffu. Porzuć swój zuchwały ton.

— Gdzie jest dziecko? Wiesz dobrze, że wziąłem je pod swoją opiekę. Biada ci, Bu Hamaro, jeśli stanie mu się krzywda.
— Za bardzo interesujesz się tym synem niewiernych. Oddawna już bowiem twoje stosunki z Hiszpanami i Anglikami wydają mi się podejrzane. Twoje postępowanie niegodne jest Riffena i Marabuta.
— Nie tobie o tym decydować, Bu Hamaro. Znamy się oddawna. Gdzie jest dziecko, powierzone mej opiece? Musisz mi to powiedzieć, Roghi, Ty, który byłeś bratem moim w religii, a który dla władzy porzuciłeś śluby! Przyjaciele Jacka są mężczyznami. Mogą sami dbać o własny ratunek. Ale to dziecko wziąłem pod moją opiekę i pragnę wiedzieć co się z nim dzieje.
— Czy sądzisz, że będę ci mówił to, co nie powinno cię obchodzić? Skore chcesz wiedzieć, znajduje się on wraz ze swymi przyjaciółmi w lochu i wkrótce nikt mu już pomóc nie będzie w stanie. Młodą żmiję zdusić należy wraz ze starymi. Podzieli on los pozostałych więźniów.
Oczy Marabuta zabłysły.
Podbiegł, do tapczana, na którym lord Lister niedawno jeszcze palił swoje nargile i uderzył w wiszący nad tapczanem gong. Głęboki dzwon rozległ się w całej kazbie.
Wszedł Hassan na czele czarnych niewolników, stanowiących przyboczną straż Emira.
— Masz oto twój horoskop: przepowiadam ci, że nie wyjdziesz żywy z tej sali. Tak napisano w księdze przeznaczeń. Wy wszyscy, którzy tu jesteście, rzućcie się na tego odszczepieńca, tego fałszywego Marabuta i pogrążcie wasze sztylety w jego sercu. Jest to agent hiszpański. Przybył tu po to, aby nas szpiegować.
Na rozkaz Bu Hamary, Hassan i jego towarzysze rzucili się na Marabuta.
Nagle wszyscy cofnęli się przerażeni.
Jakaś zielona mgła podniosła się z syklem, tworząc parawan pomiędzy nimi a Marabutem. Rozległ się huk strzału i czarny Hassan padł na ziemię jak rażony piorunem. Riffeni i Roghi oniemieli z przerażenia. Gdy mgła opadła Marabut znikł.
Riffeni spojrzeli na swego wodza z wyrzutem. Mieli mu za złe, że postępowaniem swym ściągnął interwencję nadprzyrodzonych sił. Poszeptawszy coś między sobą odsunęli się od niego.
— Obraziłeś Allaha, zaatakowaniem świętego pustelnika — rzekł wódz jednego z plemion. — Ochronił go przed twoją złością, owijając go jak ongiś proroka Eliasza obłokiem zielonym. Strzeż się Roghi! Dotychczas szliśmy chętnie za Tobą. Ale biada ci jeśli poczniesz podnosić rękę na wybrańców nieba. Nasze drogi oddalą się od twoich.
— Niechaj Allah cię oświeci i nie zechce cię karać za brak szacunku, z jakim mówisz o jego wybrańcach. Nie możemy dłużej słuchać twych słów bluźnierczych. Zostawiamy cię własnemu losowi.
Głos starca przeważył. Wszyscy skwapliwie podchwycili okazję, aby wymknąć się z niebezpiecznego miejsca.
Zanim Roghi zdążył się zorientować, został sam jeden w sali.
Zrozumiał swój błąd. Powaga, jaką cieszył się Bu Ismail przerażała go. Pewien był, że Marabut skorzysta z pierwszej lepszej okazji, aby się zemścić. Postanowił przekonać się naocznie, co się dzieje z więźniami. Wziął z szafy specjalnie przygotowaną smolną głownię, zapalił ją i wyszedł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.