Przygoda w Marokko/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Przygoda w Marokko
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 5.10.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Uwięzione dziecko

Lord Lister zajrzał przez dziurkę od klucza w głąb pokoju. Ujrzał jakiegoś mężczyznę, siedzącego tyłem do okna.
Młody chłopak stojący przed nim zapewniał w gorących słowach o swej niewinności. Mówił wprawnie po hiszpańsku, ale jego akcent zdradzał Anglika
Człowiek z ciemną brodą przerwał mu gwałtownie i kazał odpowiadać tylko na pytania.
— Powiedz mi, gdzie są twoi rodzice? — zapytał. — Gdzie się ukryli?
— Zmarli oboje — odparł chłopiec z łkaniem.
— Gdzie jest kasa towarzystwa, budującego kolej żelazną?
— Nie wiem, panie gubernatorze. Skradziono ją prawdopodobnie podczas ataku Riffenów, w czasie którego zginęli moi rodzice.
— Czy nabycie terenów i koncesja zostały potwierdzone przez roghiego? Czy masz papiery?
— Nic nie mam generale. Byłem wówczas w naszym domu w pobliżu Nadoru. Tylko dzięki temu jestem dzisiaj przy życiu. Nie przypuszczam, aby wpłacono pieniądze i zdążono podpisać kontrakty.
— Do tysiąca fur diabłów — zawołał generał bijąc pięścią w stół. — Historia jest niejasna.
— Nie było mnie w domu podczas napadu, generale. Zawarłem znajomość w Bu Ismailem, tym marabutem, który opowiada tak piękne historie arabskie. Gdy rozległy się pierwsze odgłosy strzałów byłem u niego.
„Uciekaj — rzekł. — Nie jesteś tu bezpieczny. Zamordowano twoich rodziców i inżynierów europejskich. Robotników arabskich wypędzono. A ich kolegów europejskich zabito bez litości. Dzieło szatana w naszym kraju zostało zniszczone! Bracia moi mają rację, ale ty jesteś tylko dzieckiem. Tyś odnosił się zawsze do starego marabuta przyjaźnie, bez pychy właściwej twej rasie. Pragnę cię uratować. Nie ma czasu do stracenia“.
Byłem jak skamieniały. Nie rozumiałem ani słowa z tego co do mnie mówił. Zarzucił mi burnus na ramiona, owinął turban dokoła głowy, namaścił twarz i ręce płynem, który nadał mej skórze brązową barwę. Wziął mnie za rękę. „Nie! nie! — zawołałem. — Zostaw mnie Bu Ismailu“. „Uspokój się dziecię — odparł cichym głosem i położył swą kościstą rękę na mych ustach. Spójrz przez żelazną kratę i powiedz mi co widzisz“. Nagle ujrzałem tętent konnicy. „To Bu Hamara, Roghi!“ — zawołałem przerażony. Wyjrzałem raz jeszcze przez okno i omal nie krzyknąłem głośno. Za Roghim jechali jeźdźcy uzbrojeni w długie lance. Na jednej z nich ujrzałem zatkniętą głowę ludzką. Łzy płynęły mi z oczu. Była to głowa mego ojca.
— Marabut, — ciągnął dalej — pozostawił mnie samego przez chwilę, po czym wrócił i wyprowadził mnie tylnym wyjściem. Wsiedliśmy na konie, oczekujące nas przed domem. Gdyby nie Bu Ismail zginąłbym marnie.
Generał Marina gładził powoli swoją brodę.
— Gdzie się podział Marabut? Chciałbym go zapytać, czy to, coś mi opowiedział jest zgodne z prawdą?
— Zostawił mnie, gdy znaleźliśmy się w odległości pół godziny od Melilli. Nie mogłem już zbłądzić. Widać już było bastiony twierdzy.
Gubernator podskoczył.
— Doskonale obmyślane, mój chłopcze. Twój ojciec wydaje mi się bardzo sprytnym człowiekiem, ale my jesteśmy jeszcze sprytniejsi od niego.
Zaledwie generał Marina wyrzekł te słowa, wyraz zdumienia odbił się na jego twarzy. Nie wierzył po prostu własnym oczom.
Wysoki szczupły mężczyzna, ubrany w strój kolonialny, wszedł bezszelestnie do pokoju. Zatrzymał się w drzwiach, trzymając rewolwer wymierzony w stronę gubernatora.
Na widok nieznajomego, Jose zaczaił się w kącie. Jedno spojrzenie gubernatora, potwierdziło, że i jego sytuacja nie jest lepsza. Jakiś rosły, młody człowiek stał z drugiej strony okna i z uśmiechem na ustach, celował z rewolweru w stronę Josego. Obydwaj Hiszpanie nie śmieli poruszyć się z miejsca.
Lord Lister przeciął sznur, krępujący młodego więźnia. Chłopczyna odetchnął głęboko. Utkwił w swym zbawcy pełne wdzięczności spojrzenie. Lord Lister, nie spuszczając z oczu gubernatora, wysunął chłopcu w rękę rewolwer. Zdecydowana i inteligentna twarz chłopaka dawała rękojmię, że potrafi uczynić z broni właściwy użytek.
Generał Marina otrząsnął się tymczasem z pierwszego wrażenia.
— Kim pan jest i w jaki sposób pan się tu dostał? Co znaczą te żarty? Prowadzicie panowie niebezpieczną grę.
— Pan zaś, panie gubernatorze, prowadzi grę jeszcze niebezpieczniejszą. Jesteśmy Amerykanami, a więc anglosasami. Tak, jak i ten chłopiec, którego pozbawił pan bezprawnie wolności. Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych i członkiem Kongresu. Wszędzie, gdzie jestem, reprezentuję mój kraj, który nie zezwala na akty barbarzyństwa. Ten chłopiec mówi prawdę. Jestem o tym najmocniej przekonany i dlatego biorę go pod swoją opiekę, pod opiekę Ameryki.
Nagle Jack, młody Anglik zawołał:
— Uwaga! Niewolnik generała usiłuje umknąć!
— Co u licha — zwrócił się Raffles z wyrzutem do Charleya — gdzieś podział oczy? Ten człowiek może zaalarmować straż pałacową i sprowadzić ją tutaj. Będziemy musieli bronić naszej skóry.
Lord Lister spojrzał ku oknu. Jakkolwiek ze swego miejsca, w którym znajdował się, nie widać było ani morza ani statku, przypomniał sobie o sztucznych ogniach, które otrzymał od kapitana Wheelera. Zapadał już zmrok.
Szybko powziął swój plan. Włożył jedną z rakiet pomiędzy parapet okna a ramę okienną, nie spuszczając przez cały czas oka z okna, oraz drzwi.
— Przywiąż szybko gubernatora do krzesła, — rzekł zwracając się do Charley‘a, który niezwłocznie wykonał rozkaz.
Lord Lister i Jack wymierzyli swe rewolwery w kierunku drzwi. Po chwili otwarły się one z trzaskiem. Zjawił się w nich zdyszany Jose w towarzystwie kilku policjantów oraz piechurów, trzymających karabiny z najeżonymi bagnetami.
— Jeśli który z was zbliży się o krok, zastrzelę gubernatora! — zawołał lord Lister. — Charley! Jeśli który z tych ludzi odważy się przekroczyć próg, wal bez litości w piersi.
— Stop — zawołał generał, który bynajmniej nie pragnął zginąć tak niesławną śmiercią.
Zwrócił się następnie do lorda Listera.
— Czy zechciałby mi pan powiedzieć, czego pan ode mnie żąda? — zapytał.
— Chętnie generale — odparł lord Lister. — Zanim jednak rozpoczniemy rozmowę, proszę wydać rozkaz tym ludziom, aby się wycofali.
— Zgadzam się — odparł gubernator — pod warunkiem, że odwiążecie mnie od tego krzesła.
— Niech i tak będzie — odparł lord Lister, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe miny Charleya.
Na dany znak przez generała Marina, Jose wycofał się wraz ze strażą. Porozumiewawcze spojrzenie, jakie wymienił z generałem nie uszło uwagi rzekomego dziennikarza.
Lord Lister włożył z powrotem do kieszeni rewolwer i ku zdziwieniu Charley‘a zapalił papierosa.
— Odwiąż generała — rzekł do swego przyjaciela. — Czy pan pali, generale?
Wyciągnął swoją papierośnicę w stronę generała, który zapalił.
— Wspaniały papieros, panowie — rzekł, zaciągając się wonnym dymem.
Lord Lister wyjął z powrotem rewolwer z kieszeni i z rewolwerem w prawej, a papierosem w lewej ręce zbliżył się do okna.
— Żądam od pana, generale, rzeczy bardzo prostej. Chcę, aby wysłał pan pod moim dowództwem ekspedycję do krainy Riffu. Ekspedycja ta będzie miała na celu ustalenie niewinności ojca tego dziecka i odnalezienie skradzionego miliona.
— Chętnie zgadzam się na pańskie żądanie. Nie wątpię, że pod dowództwem tak dzielnego jak pan, człowieka, ekspedycja ta osiągnie swój cel.
Lord Lister nie spuszczał wzroku z drzwi. Baczył, aby papieros, który trzymał w lewej ręce, nie zagasł.
Nie był bynajmniej zdziwiony, że drzwi otwarły się powtórnie i stanęła w nich straż pałacowa w zwiększonej liczbie.
Tym razem zdradzali już całkiem wyraźny zamiar rzucenia się na obu cudzoziemców.
Lord Lister przewidział napaść. Nie tracąc spokoju wyciągnął lewą rękę, w której trzymał papierosa w kierunku okna i nagle snop ognia strzelił w niebo, rozpryskując się tysiącem złotych iskier.
Stojący za drzwiami ludzie odskoczyli w tył z przerażeniem. Po pierwszej rakiecie, strzeliła w niebo druga i trzecia.
Był to umówiony z kapitanem Wheelerem sygnał.
Napastnicy mieli zlekka niezdecydowaną minę. Imponowała im niewzruszona postawa cudzoziemców oraz chłopca.
— Widzę — rzekł spokojnie lord Lister — że panowie złamali naszą umowę. Podniósł do ust gwizdek i zagwizdał trzykrotnie.
Kapitan Wheeler dostrzegł sygnał świetlny. Ponieważ wiedział, że znak ten miał być dany tylko w razie grożącego niebezpieczeństwa, udał się wraz ze swą załogą w kierunku pałacu gubernatora. Straż generała Marina rozbrojona i skrępowana...
— Szanse się odwróciły — rzekł lord Lister do generała, który był blady, jak ściana. — Teraz ja będę panu narzucał moją wolę. Musi pan być mi posłuszny, gdyż inaczej zastrzelimy pana bez litości.
— Powiedz pan czego chcesz i idź do diabła! — mruknął gubernator.
— Żądam tylko podpisu. Gdy go otrzymam, nie będę pana zaszczycał dłużej moją obecnością.
Lord Lister wziął z biurka urzędowy blankiet gubernatora Melilli i napisał na nim kilka słów. Następnie dał ten papier do przeczytania gubernatorowi.
Zawierał on treść następującą.

„Rozkazuję niniejszym dostarczyć panu Shawowi z Chicago tragarzy oraz przewodników. Wszyscy powinni okazać mu daleko idącą pomoc, wskazując drogę, najkrótszą do siedziby Roghiego“.

— Zechce pan to podpisać — rzekł lord Lister.
Generał Marina nie mógł ukryć wyrazu zadowolenia, który odmalował się na jego obliczu po przeczytaniu dokumentu. Oczekiwał ze strony Amerykanina zupełnie innych żądań. Aby jednak zachować pozory, westchnął głęboko przy podpisywaniu dokumentu. Następnie, na żądanie lorda Listera, wydał zaświadczenie, stwierdzające niewinność młodego Anglika. Lord Lister, w towarzystwie kapitana Wheęlera, udał się do komendy miasta, gdzie okazał obydwa dokumenty.
Dzień już wschodził kiedy Raffles. Charley Brand, wraz z Jackiem ruszyli w drogę. Towarzyszyli im dwaj przewodnicy, pięciu marynarzy z zalogi „Meteora“ oraz dziesięciu hiszpańskich tragarzy.
Kapitan z resztą załogi powrócił na yacht, aby zgodnie z umową trzymać się w pobliżu wybrzeża afrykańskiego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.