Strona:PL Lord Lister -48- Przygoda w Marokko.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zgadzam się — odparł gubernator — pod warunkiem, że odwiążecie mnie od tego krzesła.
— Niech i tak będzie — odparł lord Lister, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe miny Charleya.
Na dany znak przez generała Marina, Jose wycofał się wraz ze strażą. Porozumiewawcze spojrzenie, jakie wymienił z generałem nie uszło uwagi rzekomego dziennikarza.
Lord Lister włożył z powrotem do kieszeni rewolwer i ku zdziwieniu Charley‘a zapalił papierosa.
— Odwiąż generała — rzekł do swego przyjaciela. — Czy pan pali, generale?
Wyciągnął swoją papierośnicę w stronę generała, który zapalił.
— Wspaniały papieros, panowie — rzekł, zaciągając się wonnym dymem.
Lord Lister wyjął z powrotem rewolwer z kieszeni i z rewolwerem w prawej, a papierosem w lewej ręce zbliył się do okna.
— Żądam od pana, generale, rzeczy bardzo prostej. Chcę, aby wysłał pan pod moim dowództwem ekspedycję do krainy Riffu. Ekspedycja ta będzie miała na celu ustalenie niewinności ojca tego dziecka i odnalezienie skradzionego miliona.
— Chętnie zgadzam się na pańskie żądanie. Nie wątpię, że pod dowództwem tak dzielnego jak pan, człowieka, ekspedycja ta osiągnie swój cel.
Lord Lister nie spuszczał wzroku z drzwi. Baczył, aby papieros, który trzymał w lewej ręce, nie zagasł.
Nie był bynajmniej zdziwiony, że drzwi otwarły się powtórnie i stanęła w nich straż pałacowa w zwiększonej liczbie.
Tym razem zdradzali już całkiem wyraźny zamiar rzucenia się na obu cudzoziemców.
Lord Lister przewidział napaść. Nie tracąc spokoju wyciągnął lewą rękę, w której trzymał papierosa w kierunku okna i nagle snop ognia strzelił w niebo, rozpryskując się tysiącem złotych iskier.
Stojący za drzwiami ludzie odskoczyli w tył z przerażeniem. Po pierwszej rakiecie, strzeliła w niebo druga i trzecia.
Był to umówiony z kapitanem Wheelerem sygnał.
Napastnicy mieli zlekka niezdecydowaną minę. Imponowała im niewzruszona postawa cudzoziemców oraz chłopca.
— Widzę — rzekł spokojnie lord Lister — że panowie złamali naszą umowę. Podniósł do ust gwizdek i zagwizdał trzykrotnie.
Kapitan Wheeler dostrzegł sygnał świetlny. Ponieważ wiedział, że znak ten miał być dany tylko w razie grożącego niebezpieczeństwa, udał się wraz ze swą załogą w kierunku pałacu gubernatora. Straż generała Marina rozbrojona i skrępowana...
— Szanse się odwróciły — rzekł lord Lister do generała, który był blady, jak ściana. — Teraz ja będę panu narzucał moją wolę. Musi pan być mi posłuszny, gdyż inaczej zastrzelimy pana bez litości.
— Powiedz pan czego chcesz i idź do diabła! — mruknął gubernator.
— Żądam tylko podpisu. Gdy go otrzymam, nie będę pana zaszczycał dłużej moją obecnością.
Lord Lister wziął z biurka urzędowy blankiet gubernatora Melilli i napisał na nim kilka słów. Następnie dał ten papier do przeczytania gubernatorowi.
Zawierał on treść następującą.

„Rozkazuję niniejszym dostarczyć panu Shawowi z Chicago tragarzy oraz przewodników. Wszyscy powinni okazać mu daleko idącą pomoc, wskazując drogę, najkrótszą do siedziby Roghiego“.

— Zechce pan to podpisać — rzekł lord Lister.
Generał Marina nie mógł ukryć wyrazu zadowolenia, który odmalował się na jego obliczu po przeczytaniu dokumentu. Oczekiwał ze strony Amerykanina zupełnie innych żądań. Aby jednak zachować pozory, westchnął głęboko przy podpisywaniu dokumentu. Następnie, na żądanie lorda Listera, wydał zaświadczenie, stwierdzające niewinność młodego Anglika. Lord Lister, w towarzystwie kapitana Wheęlera, udał się do komendy miasta, gdzie okazał obydwa dokumenty.
Dzień już wschodził kiedy Raffles. Charley Brand, wraz z Jackiem ruszyli w drogę. Towarzyszyli im dwaj przewodnicy, pięciu marynarzy z zalogi „Meteora“ oraz dziesięciu hiszpańskich tragarzy.
Kapitan z resztą załogi powrócił na yacht, aby zgodnie z umową trzymać się w pobliżu wybrzeża afrykańskiego.

Walki pod Melilla

Ekspedycja minęła już ostatnie fortyfikacje Melilli i poczęła wspinać się mozolnie na wzgórza, graniczące z krainą Riffu.
Karawana doszła wkrótce do skromnego domku, Bu Ismaila. Słysząc tętent kopyt, stary Marabut, wyszedł przed chatę. Na widok swego protegowanego uśmiechnął się radośnie. Młody Anglik przedstawił starcowi swych przyjaciół. Lord Lister nawiązał z nim serdeczną pogawędkę. Kiedy muzułmanin dowiedział się, jaki był cel tej wyprawy zmarszczył się z niezadowoleniem. W łamanej hiszpańszczyźnie począł błagać lorda Listera, aby porzucił swój zamiar, przedstawiający się niesłychanie niebezpiecznie.
Marabut zgodził się służyć im za przewodnika aż do Kazby, Roghiego.
Karawana ruszyła w dalszą drogę. Przeszło godzinę wspinano się w górę, gdy Bu Ismail dał znak zatrzymania się. Zeskoczył z muła, przylgnął do ziemi i na czworakach wpełzł do zarośli. Lord Lister poszedł za jego przykładem. Gdy znalazł się w odległości kilku metrów od ścieżki zatrzymał się i nadstawił uszu. Z oddali dochodził odgłos strzałów.
Lord Lister zbliżył się do Marabuta, który leżał na kamieniu i spoglądał w dół. Widać było wyraźnie białą linię hiszpańskiej piechoty. Ze wszystkich stron, jak drobne białe punkty zbiegali w dół Riffeni.
— Rozgorzała walka — mruknął Marabut. — Jedyny Allah wie, czym się to wszystko skończy. Da Bóg, że żelazna droga, oraz zaczarowane wozy znikną z powierzchni Riffu.
Nagle groźne glosy rozległy się w pobliżu. Jacyś ludzie, o ciemnych twarzach i pełnym uzbrojeniu, wynurzyli się z wąwozu. Na ucieczkę było zapóźno.
W przeciągu jednej chwili karawana została otoczona. Pięćdziesięciu ludzi stanęło dokoła. Mieli na sobie bronzowe burnusy z koziej wełny i małe czapeczki, zwane rezza. Broń celowali wyraźnie przeciwko nieznajomym. Druga część bandy, opanowała muły i zabrała bagaże. Ludzie ci stanowili przednie straże. Za nimi szła prawdziwie regularna armia.
Lord Lister odrazu zdał sobie sprawę z grozy