Przezorna Mama/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bliziński
Tytuł Przezorna Mama
Podtytuł komedja w trzech aktach
Rozdział Akt III
Pochodzenie Komedye
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1890
Druk W. A. Szyjkowski
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały zbiór
Indeks stron
AKT III.
Dekoracja taż sama.

SCENA I.

Mania (sama, siedzi zamyślona z książką w ręku, po chwili.) Ciekawa jestem, co mnie do tego, że mu się podoba jakaś tam uboga dziewczyna... Dawał mi do zrozumienia, że nią zajęty, że o niej tylko myśli, szczęśliwy że może być jej opiekunem i podporą... Winszuję mu!.. (po chwili wstając) jej, nie! o! nie Nad nią lituję się.. opuści ją znowu dla innej... (po chwili z zawiścią.) Widmo tej kobiety dręczyło mnie przez całą noc. Chciałabym ją zobaczyć choć zdaleka... jak ona wygląda?.. Czem go tak przywiązała do siebie?... (chodzi; po chwili.) Dziecinna jestem! co mnie to obchodzi?... (po chwili, nagle na pół ze łzami.) Ah! Boże mój, ja go, widzę, na prawdę kocham!... (wychodzi zwolna głębią i staje w ganku zamyślona z spojrzeniem zwróconem w prawą stronę.)

SCENA II.
Mania (w ganku.) Sędzia, później Sędzina, Brylański.

Sędzia (we drzwiach z prawej strony, zaspany przeciągając się i ziewając.) A... a!... (p. c.) niema nikogo... a to się Basia zasiedziała w kąpieli, niechże ją... (patrzy na zegarek.) powinni już dawać kawę.. (zażywa tabakę, poczem chce iść w głąb, gdy w ganku pokazują się przybyli od lewej strony, Sędzina i prowadzący ją pod rękę Brylański; ten ostatni ukłoniwszy się Mani, zostaje z nią tamże. Sędzina wchodzi prędko na scenę. Mania z Brylańskim stoją przez jakiś czas nic prawie do siebie nie mówiąc; po chwili, widać w głębi przechodzącą się panią Dołężynę z Emiliją, Mania przybiega ku nim i rozmawiają. Brylański zostaje sam w ganku.)
Sędzina (prędko chwytając męża za ręce i prowadząc naprzód sceny.) Brylański widocznie zajął się Manią.
Sędzia. Widocznie? po czemże Basia poznała?
Sędzina (j. w.) Spotkał mię, gdym wychodziła z łazienki, przywitał, i on co tak mało mówi, zapytał się o nią.
Sędzia. Proszę!
Sędzina Potem, ofiarował się odprowadzić mnie i podał mi rękę.
Sędzia. Rzeczywiście, na takie gorąco, to ofiara, jak honor kocham.
Sędzina. Tylko bez konceptów, bardzo proszę...
Sędzia (całując ją w rękę.) Przepraszam. No, ale i cóż z tego wszystkiego?
Sędzina. To z tego, że będzie mężem Mani. To jest człowiek bardzo przyzwoity, i wątpię żeby się lepsza partja trafiła. Oto wiadomości, które o nim zebrałam mieszka w Lubelskim, ma dwieście włók i jest hrabią, prawdziwym hrabią...
Sędzia (n. s.) Niewiem, czy trzeba jej powiedzieć o reumatyzmie.
Sędzina. Przytem Mania mu sprzyja, a przynajmniej nie ma do niego wstrętu, jak do Albina...
Sędzia (obejrzawszy się w głąb.) Nie powiem, żeby byli sobą zbytecznie zajęci... (w ganku Brylański sam siedzi na ławce, przeglądając pilnie papiery, które dobył z kieszeni; Mania w głębi przechadza się z Emilją.)
Sędzina. Widzisz przecie, że się spotkały z Emilką... W każdym razie trzeba się wziąść do rzeczy bez straty czasu, bo wody się skończą, on sobie pojedzie i gdzie go szukać... a mówię ci, że widocznie się zakochał, już ja się znam na tem; tylko trzeba go ośmielić, rozbudzić... ludzie tego usposobienia, co on, lubią się ociągać.
Sędzia. Cóż na to poradzić?
Sędzina. Musisz go zręcznie wybadać, a przedewszystkiem dać do zrozumienia, że jeżeli Manię bałamuci...
Sędzia. Bałamuci? oh! co znowu...
Sędzina. Tak jest! bałamuci, bo wszyscy już o tem gadają... Więc mówię ci, trzeba mu dać do zrozumienia, że powinien się stanowczo zdecydować.. Już to twoja rzecz... Wybadaj go zręcznie... zostawiam was samych... (odchodzi na prawo. Mania od kilku chwil odeszła z panną Emilją w lewą stronę.)

SCENA III.
Sędzia, Brylański.

Sędzia (n. s.) Basia kapitalna, jak honor kocham... jak tylko jest co drażliwego, zaraz mnie wypycha...
Brylański (wstawszy z ławki i schowawszy papiery, staje we drzwiach.) Muszę już pożegnać pana Sędziego.
Sędzia (idąc ku niemu.) Za pozwoleniem, zaraz kawa będzie.
Brylański. O! dziękuję nie pijani kawy... (patrząc na zegarek.) A przytem nie mam czasu.
Sędzia (prowadząc go naprzód sceny). Ale co tam!... zostaniesz pan z nami chwileczkę... proszę położyć kapelusz... (odbiera mu go i kładzie na boku.) Siadajmy, (siadają.) Hm. hm!.. (po chwili jowialnie.) Jakże tam barometr?... ha! ha!... (klepie go po kolanach.)
Brylański (poważnie.) Jakoś nie przypomina się; deszczu, zdaje się tak prędko nie będzie...
Sędzia. To chwała Bogu; jeszcześmy też nie posprzątali... u mnie jeszcze owies i hreczka na pokosach. U państwa już po żniwach?
Brylański. Gdzie?
Sędzia (zdziwiony.) Gdzie? (po chwili.) No, w Lubelskiem, wszak pan z tamtych stron?
Brylański. Tak jest. Co do żniwa, to w istocie nie wiem.
Sędzia (n. s.) Dla czego on nie wie? (po chwili milczenia n. s.) Jak tu zacząć? (głośno.) Lubelskie to bardzo ładna okolica. Pan dawno wyjechał... z tamtąd?...
Brylański. Od roku mieszkam w Warszawie.
Sędzia'. A! sprzedał pan majątek...
Brylański'. O, nie, panie.
Sędzia. To jest, woli pan miasteczko.. Nic dziwnego, nic dziwnego! człowiek wolny kawaler...
Brylański. Panie Sędzio, dotykasz pan kwestji, nader dla mnie drażliwej.
Sędzia (spoglądając nań zdziwiony.) Drażliwej?... dlaczego drażliwej?...
Brylański. W życiu każdego człowieka trafiają się okoliczności, których przypomnienie jest dlań przykre.
Sędzia (po chwili zastanowienia.) No jeżeli pan żałujesz, że nie wpisałeś się dotychczas w poczet żonkosiów... to masz jeszcze czas powetować..
Brylański (gorzko.) Powetować!. (po chwili.) Panie Sędzio, są położenia, z których niema wyjścia!
Sędzia (n. s.) Co u djabła?
Brylański. Są fatalne okoliczności, które człowieka osnują, jak pajęczą siecią i wyciągną zeń wszystkie siły, przed czasem ubielą włosy, albo też jak u mnie przerzedzą je na głowie. (nachylając się.) Patrz pan!
Sędzia (n. s.) Szczególniejszy sposób rekomendowania się ojcu panny... jak honor kocham...
Brylański. Widzisz pan?
Sędzia (kwaśno.) Naturalnie, że widzę... tylko nic nie rozumiem... bo co się tycze reumatyzmu...
Brylański. Panie to sprawiły cierpienia moralne!
Sędzia. Moralne? (n. s.) nie podoba mi się, nie podoba mi się!
Brylański (po chwili zamyślenia.) Przyszło mi w tej chwili na myśl... (wstając.) pan Sędzia jako prawnik, mógłbyś mi dać skuteczną radę...
Sędzia (zrywając się.) Ależ panie, ja nie adwokat! Byłem sobie po prostu sędzią pokoju, i prawa wcale nie znam, jak honor kocham.
Brylański. Panie Sędzio... prawo o małżeństwie ogłoszone w roku 1836, umiera całe na pamięć. Jest tam parę artykułów mówiących na moją korzyść, ale w ogóle każde prawo choćby najlepsze, jest tak elastyczne, że je można nicować jak suknię..
Sędzia Cóż pan tak u licha, przed ożenieniem jeszcze wertujesz prawo o małżeństwie?
Brylański. Przed ożenieniem! (po chwili.) Sympatja i zajęcie, jakie pan Sędzia okazujesz mi od niejakiegoś czasu, skłaniają mnie, abym mu wyznał całą prawdę, której tu, w obcem miejscu, gdzie przybyłem chwilowo dla rozrywki, nie widziałem potrzeby wyjawiać...
Sędzia (n. s.) Wcale mi się nie podoba... (chodzi po scenie, Brylański za nim.)
Brylański. Ale muszę zacząć od początku. Majątek w Lubelskiem, gdzie mieszkałem jeszcze rok temu... wystaw pan sobie, dwieście dwadzieścia włók... w tem ośmdziesiąt lasu pysznego
Sędzia. A słyszałem, słyszałem.
Brylański. Był własnością mojej żony.
Sędzia (stając.) Pańskiej żony! to pan jesteś wdowcem?
Brylański. Moja żona żyje.
Sędzia. Żyje!! (n. s.) Wiwat! to się Basia spisała! (chodzi po scenie.)
Brylański. Żyje i żyć będzie jeszcze długo na moje nieszczęście. Ale żeby być kategorycznym, muszę najprzód objaśnić pana Sędzigo, że lubo pochodzący z dobrej i dawnej rodziny, mającej nawet prawo do tytułu hrabiowskiego, byłem praktykantem...
Sędzia. Praktykantem? przy gospodarstwie?
Brylański. Tak jest; praktykowałem u niej, jeszcze za życia jej pierwszego męża...
Sędzia (n. s. stając.) A to ślicznie! (głośno.) Jakto, praktykowałeś pan u niej?
Brylański. To jest u nich, źle się wyraziłem... a po śmierci dopiero jego, u niej samej. Później pobraliśmy się... ludzie mi zazdrościli... (solennie) panie Sędzio! gdybym był przewidział następstwa, byłbym wolał kamień u szyi sobie uwiązać i utopić się...
Sędzia (n. s. chodząc.) Wielka szkoda, żeś tego nie zrobił!
Brylański Pożycie nasze było nieznośne. Znasz pan przysłowie o chlebie u wdowy?... o! panie, przysłowia są księgą mądrości narodu!
Sędzia (n. s. patrząc na zegarek.) Na kawę nie wołają... (chodzi, Brylański za nim.)
Brylański. Za nic mnie miała, a dochodów, nie dała się dotknąć, wystaw sobie pan dobrodziej nie miałem czasem rubla do własnego rozporządzenia.
Sędzia (n s. zły.) Co mnie do tego?
Brylański. Koniec końcem, postanowiłem się rozwieść i żądać, aby mi płaciła alimenta. Wystąpiłem z procesem, opierając się na artykule dziesiątym cytowanego prawa, który mówi: że zezwolenia na związek nie było, jeżeli takowy nastąpił w skutek przymusu lub błędu.. błędu, o!... A nie byłżem w błędzie mniemając, że jak chce mieć artykuł dwuchsetny dziewiąty, będzie dla mnie, jako dla głowy domu, żoną posłuszną, okazującą miłość i uszanowanie?
Sędzia (wstając.) Który to artykuł?
Brylański. Dwóchsetny dziewiąty. Masz pan dziennik praw?.. tom ośmnasty... prawo, jak mówiłem z r. 1836.
Sędzia (n. s.) Dobrze o tem wiedzieć na przypadek... dwóchsetny dziewiąty.
Brylański. Czy pan dobrodziej uwierzysz, że oddalono mnie z pretensjami, lubo jednę z przeszkód do małżeństwa, stanowią także stosunki poprzednie, połączone z przyrzeczeniem pobrania się na przypadek śmierci małżonka.
Sędzia (n. s. chodząc.) Ślicznie, ślicznie... oh! Basia, Basia... zmyję jej głowę, jak honor kocham.
Brylański. Dowodziłem tego listami, nic nie pomogło. Moja żona upiera się przy tem, abyśmy razem mieszkali, dlatego naturalnie, żeby miała ze mnie ekonoma... a o alimentach ani chce słyszeć...
Sędzia. Panie wszystko to bardzo pięknie, ale cóż ja na to panu poradzę?
Brylański (biorąc kapelusz.) Nie znasz pan przypadkiem jakiego dobrego mecenasa, któregoby specjalnością były sprawy rozwodowe.
Sędzia. Nie znam... (nagle.) Ale! jest tu jakiś... na kuracji... stoi w domu gdzie poczta... (prowadzi go prędko do drzwi.) patrz pan, ot tam... poradź go się pan, jak honor kocham... podobno wyborny do takich spraw... nazywa się Derusowski.
Brylański. Mocno panu dobrodziejowi dziękuję... spróbuję... (wracając na scenę.) Więc wyobraź sobie pan dobrodziej, jakie jest moje położenie. Dziwią się mojemu humorowi, małomówności, nazywają dziwakiem! Któżby nie stetryczał, proszę ja pana, w moim miejscu?
Sędzia. Ale masz pan najzupełniejszą słuszność, (nagle.) powiedz mi pan... wszak przez ten czas, jak tu rozmawiamy, możnaby na dobrej maszynce, dziewięć razy ugotować kawę — nieprawdaż?
Brylański (po chwili zastanowienia.) Nie rozumię alluzji.
Sędzia. Mówię bez żadnej alluzji. Ja przynajmniej, choć nie jestem kobietą, dawnobym już ugotował i pan, ręczę za to, chociaż masz w głowie jak w trybunale... przyznaj pan.
Brylański. Zapewne.
Sędzia. Widzisz pan? a nas jeszcze nie wołają?
Brylański. Pan dobrodziej amator kawy?
Sędzia. Zapalony... (n. s.) Zwłaszcza w tej chwili... (głośno.) pan nie pija?
Brylański. Chyba zaraz po obiedzie, pół filiżanki czarnej...
Sędzia. Ale ze śmietanką, nie?
Brylański. Nigdy.
Sędzia (n. s.) To chwała Bogu! pójdzie sobie...
Brylański. Więc wracając do mojego położenia...

SCENA IV.
Ciż, Sędzina.

Sędzina (we drzwiach na prawo.) Panowie, proszę na kawę...
Sędzia (żywo.) Pan ten nie pija...
Brylański. Istotnie, nie używam... a przytem...
Sędzina (zbliżając się.) Ale cóż to szkodzi? nie będziesz pan tak niegrzecznym, aby nie zostać chociaż dla towarzystwa...
Sędzia (z wyższością.) Ale moja Basiu!... nie wiedzieć, zkąd Basia przyzwyczaiła się arbitralnie narzucać wszystkim, swoje widzimisię... to nie każdemu się podoba..
Sędzina (n. s.) Co to znaczy?
Sędzia. Pan ten ma interesa.
Brylański. Tak jest, pani.. i ważne, (cicho do Sędziego.) Więc gdzie on mnieszka... na poczcie?
Sędzia (biorąc go pod rękę i prowadząc znowu do drzwi.) W domu gdzie poczta.. patrz pan, tam... zresztą łatwo się dowiedzieć... adwokat Derusowski.
Brylański. Żegnam panią dobrodzikę.. (Sędzina się kłania.)
Sędzia (po wyjściu Brylińskiego.) Z panem Bogiem!

SCENA V.
Sędzia, Sędzina.

Sędzina. Powiedzże mi, co to wszystko ma znaczyć?
Sędzia (poważnie z góry.) Artykuł dwóchsetny... nie pamiętam który, tomu ośmnastego... prawa o małżeństwie powiada, że żona winna być posłuszną mężowi, jako głowie domu, winna mu miłość i uszanowanie. Prawo jak wół!
Sędzina. Z kądże znowu z tem wyjeżdzasz?
Sędzia. Człowiek całe życie uczy się rozumu, lat dwadzieścia pięć jestem mężem, i nie przyszło mi nigdy na myśl, aby przeczytać tak piękny artykuł. Słyszałem coś o tem jeszcze w szkołach z nauki moralności, ale nie wiedziałem, że to jest w prawie, i że niewykonanie tego prawa jest punktem do rozwodu.
Sędzina. Czy ty bredzisz?
Sędzia. Ja bredzę! Basia wyborna. Żeby Basia znała prawo, toby wiedziała, że nim się wyjdzie z jakim projektem, ni w pięć ni w dziewięć, to się pierwej radzi męża, jako głowy rodziny, i pyta się, co on o tem myśli.
Sędzina. Wiesz że mnie do niecierpliwości przyprowadzasz.
Sędzia. Wierzę bardzo; ale będzie wstyd, jak Basi dowiodę czarno na białem, że ruszyła konceptem, jak...
Sędzina. Ah! co za wyrażenie!
Sędzia. No, koniec końcem, że przemądrowała.
Sędzina. Ale w czem?
Sędzia. To są następstwa tak zachwalonego dziś emancypowania się kobiet. Wy jesteście..
Sędzina. Bez tych filozoficznych zwrotów... Mów wyraźnie, co się święci...
Sędzia. Oto, to, że przebierając w mężach dla Mani, Basia trafiła jak kulą w płot.
Sędzina. Już widzę, żeś się dowiedział czegoś o Brylańskim. Powiedzże mi raz, co takiego?
Sędzia. Ślicznego zięcia Basia sobie znalazła...
Sędzina. Cóż, rzemieślnik?
Sędzia. O! gorzej jeszcze!
Sędzina. Na Boga! kryminalista?
Sędzia. Nie wiele do tego brakuje jak honor kocham!
Sędzina (niecierpliwie.) Mówże! co?
Sędzia (z ironją.) O! mała rzecz... tylko tyle, że pan Brylański... (ciesząc się z efektu) jest żonaty!
Sędzina. Żonaty!
Sędzia. Tak jest! żonaty... ale jak jeszcze!... najprzód praktykował u jakiejś baby starej jak świat... później się z nią ożenił... wtenczas baba go osiodłała... a na koniec zawojowawszy, wygnała z domu na cztery wiatry!
Sędzina. Zgroza!
Sędzia. A widzi Basia! ja to zaraz coś miarkowałem, tylko nie chciałem mówić... bo to u Basi jak nic: a to się nie znasz! a to ci się zdaje; a to się nie wtrącaj!... ma Basia teraz skutki!
Sędzina (znękana.) Żonaty!
Sędzia. Prowadzi proces o rozwód i o stracone korzyści. Wylikwidował babie parękroć, ale figę dostanie... Tymczasem goły, jak turecki święty przymawiał mi się o pożyczenie kilkudziesięciu rubli.
Sędzina. Czy podobna? tak mało cię znając!
Sędzia. Co Basia chce! są ludzie z czołem wytartem... po rękach mnie całował, ale naturalnie odmówiłem; tyle tylko musiałem zrobić, żem mu nastręczył obrońcę... i wyprawiłem za drzwi Żeby nie ja, Basia byłaby go zaprosiła na kawę, jak honor kocham (chodzi po scenie.)
Sędzina (siadając.) Czyż mogłam przewidzieć!... ah! ja to przychoruję... wszyscy już wiedzą. (po chwili wstając.) Ha! niema rady, tylko trzeba Albina czemprędzej ściągnąć napowrót.
Sędzia. Albina! przecież go Mania nie chce!
Sędzina. Musi chcieć!.. ah! ta dziewczyna o śmierć mnie przyprawi!... Tu już chodzi o naszą ambicję Tegoby trzeba tym wszystkim plotkarkom, żebyśmy wyjechali bez niczego! powiedzą, żeśmy przywieźli córkę na pokaz, a nikt jej nie chciał! (chodzi także po scenie po chwili.) Zresztą chociażby to nie przyszło do skutku, idzie o to, aby Albin mógł być uważany za jawnego konkurenta Wówczas nikt nie będzie miał prawa robić wniosków o Brylańskim! (łamiąc ręce.) Ah! coby to był za tryumf dla wszystkich, którym jesteśmy solą w oku! (po chwili zatrzymując się.) Albin w Mani gustuje, co do tego niema wątpliwości...
Sędzia. Ale gdzie tam! mnie powiedział zupełnie co innego.
Sędzina. Inaczej mu nie wypadało, gdy z twoich słów mógł miarkować, że go niechcemy.
Sędzia. Więc jakże zrobić, kiedy mu już dałem do zrozumienia..
Sędzina Powiedz, że żartowałeś... łatwo go przekonasz...
Sędzia. Owszem, życzyłbym sobie go przekonać... ale.. to byłoby zanadto widoczne łapanie...
Sędzina. Rób jak chcesz, ale sprowadzić go musisz koniecznie... i to zaraz!.. resztę ja biorę na siebie.
Sędzia (stanowczo.) Nie pójdę!
Sędzina. Chcesz mnie widzieć na marach...
Sędzia. O! o! (w ciągu tej rozmowy każde z nich to chodzi, to przystaje, stosownie do wymagań sytuacji.)
Sędzina. Tyś winien temu wszystkiemu...
Sędzia (obruszony.) Ja winienem!... patrzcie państwo..
Sędzina. Ty, bo mogłeś się był czegoś stanowczego dowiedzieć... ja jako kobieta, nie miałam tyle sposobności... (Sędzia chce mówić.) Więc żebyś naprawił złe i nie miał sobie nic do wyrzucenia, musisz koniecznie tak zrobić, żeby Albin był u nas dziś jeszcze... zaraz...
Sędzia (zniecierpliwiony.) Więc go za kark wezmę, czy co?
Sędzina (niby słabnąc.) Ah! mój Boże... (mdlejącym głosem.) Jest tyle sposobów...
Sędzia (siadając.) Nie myślę afiszować się...
Sędzina (j. w.) Chyba ci nie chodzi o los córki i zdrowie żony, które już i tak dosyć wątłe.
Sędzia (mięknąc.) Ale gdzież go będę szuka!?
Sędzina. Czyż mieszkamy na pustyni? Nie znajdziesz go w domu, to będzie w restauracji.. albo gdzie...
Sędzia (wstając.) Dobrze to wszystko ale...
Sędzina (podając mu kapelusz i laskę.) Żadnego ale tu idzie o naszą reputację... na miłość boską, nie zwłócz!
Sędzia (do siebie.) Kaci nadali! (do żony.) Pamiętaj sobie, że jeżeli robię, co chcesz, to dlatego tylko, żeby raz już skończyć i nie mieć kłopotu.. (wychodzi, w ganku.) Djabli wiedzą, gdzie iść najprzód.. (waha się, patrząc na obie strony, wreszcie udaje się w prawo.)

SCENA VI.
Sędzina sama, później Albin.

Sędzina (we drzwiach, patrząc za nim.) To jedyny środek... ach! jabym przychorowała, gdyby to wzięli na języki!... gdy zobaczą, że Albin bywa jako starający się, zamkną się wszystkim usta.. (wyglądając.) Ach! poszedł w tamtą stronę, a ten idzie od siebie;... Szczęście, żem go spostrzegła... (do Albina, który przechodzi prędko z lewej ku prawej, jakby bał się być spostrzeżonym.) Panie Albinie! panie Albinie!
Albin Przepraszam panią najmocniej, lecz mam bardzo, ale to bardzo pilny interes właśnie do pana Sędziego, którego ot tam widzę i muszę dogonić...
Sędzina. Ale pójdźże pan... mój mąż powróci zaraz, bo wyszedł tylko na chwileczkę...
Albin (zakłopotany.) Ale pani Sędzino dobrodzijko istotnie,... tak mi pilno... (n. s.) to jest polowanie na mnie najwyraźniejsze...
Sędzina. Cóź to może być za interes tak pilny?
Albin (we drzwiach.) A! pani... jestem jak koń w maneżu. Urządzamy obiad składkowy... latam od rana, i właśnie zobaczywszy Sędziego, biegłem za nim, aby się także wpisał na listę... (dobywa z kieszeni papier.)
Sędzina (wdzięcznie.) Czy to będzie obiad z damami?
Albin. Widzi pani Sędzina... nie wiemy jeszcze... jestto obiad pożegnalny dla Marszałka, który w tych dniach odjeżdża, więc...
Sędzina (j w.) Nie sądź pan, abyśmy się wpraszały... tylko ciekawa jestem jaką mielibyście zabawę bez nas..
Albin. Ah! czy potrzebujesz pani tego dowodzić! obiad bez dam, jest jakby... nie znajduję w tej chwili porównania, ale...
Sędzina. Więc...
Albin. Tylko, że to Marszałek... Oh! ci starzy... lękają się subjekcji, fraka...
Sędzina. Rozumiem. Chcielibyście być sans gene, i spędzacie na starych. Oj! młodzieży, młodzieży dzisiejsza?
Albin (chcąc się wymknąć.) Więc daruje pani, że...
Sędzina. A, w istocie, że zaczynasz pan być niegrzecznym! Cóż panu stanowi kwandransik? Ręczę panu, że mój mąż w tej chwili wróci. (idzie naprzód sceny.)
Albin (n. s.) Daję słowo honoru, jestem w niebezpieczeństwie.. Żeby tak znaleźć jakiego konduktora, na któryby się zwrócił ten prąd... (po chwili.) Ah! mam go! (głośno zbliżając się.) Daruje pani, ale aby się wytłomaczyć, muszę powiedzieć, że nie mamy jeszcze gospodarza tego obiadu... a raczej mamy go, ale jeszcze nic o tem nie wie i trzeba go uprzedzić, a przedewszystkiem złapać, co nie cierpi zwłoki...
Sędzina. Któżto taki?
Albin. Nasz wspólny sąsiad i dobry znajomy, Józef. Wybraliśmy go jednogłośnie.
Sędzina. (szyderczo.) Pan Józef! a to z jakiej daty, z pierza, czy z mięsa?
Albin. I z jednego i z drugiego... O, papiery jego poszły teraz w górę. Jestto niby tajemnica, ale już wszyscy o niej wiemy. Ta jego prezydentura, będzie rodzajem wkupienia się... oblewinami..
Sędzina. Wytłumacz się pan jaśniej, bo nic nie rozumię.
Albin. Jakto? nie wiesz pani wielkiej nowiny? Józef odziedziczył po stryju, którego w przeszłym miesiącu pochował, przeszło miljon.
Sędzina. Cóż to za bajeczka?
Albin. Daję pani najświętsze słowo honoru, wiadomość ta nie ulega najmniejszej wątpliwości...
Sędzina (n s.) Jezus Marja! (głośno, mocno wzruszona.) Więc dlatego siedział tak długo na Podlasiu?... Proszę jaki skryty!
Albin. Biedny Józef będzie teraz oblęgany przez płeć piękną... (poruszenie Sędziny.) Mówię otwarcie, bo dowiedziałem się z boku o pewnych planach... tylko, że to wszystko zamki na lodzie, bo jego serce zajęte.
Sędzina (niespokojna.) Tak?...
Albin. Znamy oboje osobę posiadającą je bez podziału...
Sędzina (siląc się na obojętność.) Któż to taki?
Albin (do ucha.) Panna Marja!
Sędzina (z niedowierzaniem.) Oh!...
Albin. Daję pani najświętsze słowo honoru.. sam mi to wyznał... (n. s.) dwa razy z rzędu powiedziałem sumienną prawdę... co to jest zbieg okoliczności!
Sędzina (zamyślona.) Byłoto tam coś między niemi, ale przyznam się, że nie badałam Mani. Niewiem jak ona względem niego usposobiona, a my dziecku naszemu w tej kwestji zostawiamy najzupełniejszą swobodę.
Albin (n. s.) No, jeżeli tego nie złapią, to nie wiem czem będę. (zwracając się w głąb i spostrzegając Józefa i Manię) Patrz Pani!... (Mania od kilku chwil nadszedłszy z lewej strony, stanęła na prost drzwi, spoglądając w prawo, zkąd nadchodzi Józef i wita się z nią.)
Sędzina (prędko porywając Albina za rękę.) Panie Albinie, mam kilka słów do powiedzenia panu... (wychodzi z nim szybko na prawo, Albin drwiąco się śmieje.)

SCENA VII.
Mania i Józef (wchodzą na scenę.)

Józef. Nie spodziewałaś się pani zapewne widzieć mnie dzisiaj po wczorajszem rozstaniu...
Mania. Przeciwnie, byłam pewna, że pan przyjdziesz.
Józef. Byłaś pani pewna?
Mania. Zdaje się, że najprostszy obowiązek grzeczności, nakazywał panu przed odjazdem, pożegnać się z osobami, które panu dobrze życzą!
Józef (z goryczą.) Które mi dobrze życzą!
Mania. Powiedziałeś to pan tonem takim, jak gdybyś wątpił.
Józef. Niemamże prawa wątpić, po wczorajszej rozmowie?
Mania (zdziwiona.) Po wczorajszej rozmowie?
Józef. Zaczętej pod dobrą wróżbą, a skończonej w sposób tak dla mnie bolesny, gdy dałaś mi pani do zrozumienia, że niewolno mi przekraczać pewnych granic...
Mania (j w.) Ja panu dałam do zrozumienia? Jedno chyba mógł byś mi pan wymawiać, to jest brak sympatji dla osoby, o której napomykałeś, a której nie znając, nie mogłam osądzić, czy jest jej godną.
Józef (zdziwiony.) Osoby?... o której napomykałem?
Mania. Jakiejś panienki ubogiej, prześladowanej zapewne przez losy... jak to romansowo!... która z zaufaniem w ręcę pana składa swoją przyszłość...
Józef (żywo.) Jakto, więc pani nie domyśliłaś się, o kim to była mowa?
Mania (zimno.) Zkądże mogłam się domyśleć?
Józef (j. w.) Ależ panno Marjo, ja wiem o wszystkiem!
Mania (j. w.) O czem?
Józef. Dowiedziałem się przypadkiem całej prawdy; wiem o stratach majątkowych, jakie ojciec pani poniósł w tych czasach.
Mania (n. s.) Co on mówi?
Józef. Może to było uczucie samolubne, lecz wiadomość ta ucieszyła mnie. Tak byłbym szczęśliwy, zostając całą podporą tej, którą ukochałem, gdy tymczasem...
Mania (przerywając mu żywo.) Zatem, mówiąc o tej panience ubogiej, pan miałeś mnie na myśli?
Józef. Kogożby innego!... a pani sądziłaś...
Mania (naiwnie.) Że mam w niej rywalkę...
Józef. Rywalkę!
Mania. I to właśnie przypuszczenie zabolało mnie.
Józef (z uniesieniem chwytając jej rękę i całując.) Panno Marjo!
Mania. Poniżała mnie, dręczyła rola powiernicy, jaką zdawałeś się pan mi przeznaczać..
Józef (j. w.) Pani moja najdroższa!... Maniu... co ja słyszę... ty mnie kochasz..
Mania (oglądając.) Cicho!... na miłość boską!... mama usłyszy...
Józef (j. w.) Niech usłyszy!... niech wszyscy słyszą... (klęka i całuje jej ręce.) więc chodziło tylko o to, żeby posiąść twoje serce...
Mania (zasłaniając mu usta.) Ah! Boże mój!... cicho!... wstań pan!
Józef (j. w.) Reszta mnie nie obchodzi...
Mania. Jakto nie obchodzi?... a moja ręka?...
Józef (ciągle klęcząc.) Dostane ją!
Mania. A jeżeli mama nie pozwoli?
Józef (j. w. całując jej ręce.) Pozwoli... pozwoli.. (ciągle całując.) bo ja cię kocham... (j. w.) i ty mnie kochasz... (j. w.)

SCENA VIII.
Poprzedzający, Sędzina, Albin.

Sędzina (która od paru chwil weszła z Albinem i stanęła za niemi, klaszcząc wręce.) Brawo, brawo!... (Józef wstaje prędko; Mania mimowoli krzyknąwszy, odwraca się z minką zawstydzoną; uprzejmym tonem.) Zapał ten jest bardzo dobrej wróżby dla Mani, ale mnie przykro...
Józef (nieco zmięszany.) Pani Sędzino...
Sędzina'. I bardzo przykro, że pan miałeś tak mało do nas zaufania...
Józef. Pani, kocham pannę Marję..
Sędzina. O! o tem wiem dawno, ale spodziewałam się, że pan przecie wyznasz to nam... rodzicom...
Józef. Chciałem być pewny wzajemności...
Sędzina. Mój Boże, jacy ci zakochani ślepi... czyż pan tego dawno nie widziałeś?...
Albin (n. s. śmiejąc się.) Słowo daję, to bezczelność!
Mania (n. s.) Nie pojmuje mamy, doprawdy...
Józef (całując w rękę Sędzinę.) Więc pani także to spostrzegłaś, i... nie gniewasz się!...
Sędzina. Panie Józefie, znamy się dosyć dawno i spodziewam się, że nie miałeś pan nigdy powodu skarżyć się na przyjęcie, jakiego w domu naszym doznawałeś...
Józef. Przyznaję, ale muszę dodać, że nie mogłem rachować nigdy, aby mój zamiar starania się o rękę panny Marji...
Sędzina (uroczyście.) Zamiar ten nie sprzeciwia się w niczem widokom, jakie mamy względem naszej córki... gdyż przyjęliśmy wraz z mężem za zasadę, pozostawić Mani zupełną wolność pójścia za głosem serca; zastrzegając sobie tylko, jako troskliwi rodzice, kierowanie zdaleka jej wyborem...
Albin (n. s.) Wypaliła jak z nut..
Sędzina. A że wybór już uczyniony, przeciwko któremu nie mamy nic do powiedzenia... wszak prawda, Manieczko, że to jest twojem życzeniem... odezwijże się...
Mania (rzucając się ze łzami w jej objęcia.) Mateczko droga!
Sędzina (całując ją.) Więc niech się dzieje wola boska! (rozczulona) Nieraz, dawno, dawno już temu, gdyście wy może o tem nawet jeszcze nie myśleli, rozmawialiśmy z ojcem o was obojgu i nie stawialiśmy tamy rodzącemu się pod naszem okiem uczuciu...
Józef (wzruszony, przyklękując przed Sędziną i całując jej rękę.) O! pani... bądź pewna, że przyszłość i szczęście panny Marji, powierzasz człowiekowi, który strzedz ich będzie, jak źrenicy w oku. (z zapałem.) Kocham ją wszystkiemi siłami duszy mojej!.. (powstając.) Ale jest jeszcze jedna kwestja nie mniej ważna dla troskliwości rodzicielskiej, to jest przyszłego naszego utrzymania. Otóż muszę pani oświadczyć, że stan mój majątkowy (dobywa papiery.)
Sędzina (przerywa z godnością.) Nie sądź pan, abym w tej chwili wdawała się w jakieś targi, któreby nam wszystkim ubliżały...
Albin (n. s.) A to baba komedjantka,... niechże ją djabli wezmą!
Sędzina. Dosyć mi na tem, że znamy pana jako człowieka rządnego, dobrze prowadzącego się i wiemy, że majątku, jaki Mania mieć będzie sama z siebie... (Albin parska śmiechem.) nie stracisz... o to jesteśmy aż nadto spokojni.

SCENA IX.
Poprzedzający i Sędzia (wchodzi głębią.)

Sędzia (zdyszany, zobaczywszy Albina.) A! mam cię przecie!... już mi się nie wymkniesz... com się za tobą nabiegał, to... niech ci Bogowie niepamiętają.
Albin. Ja także szukałem pana Sędziego... (dobywa listę i mówi do niego cicho.)
Sędzina. Mój mężu, lubo to może być interesująca kwestja, chciej ją odłożyć na później. W chwili twej nieobecności oświadczono mi się z chęcią starania się o rękę Mani, a ja rozrządziłam się tu bez ciebie i zezwoliłam, w przekonaniu, że na zdanie moje się zgodzisz...
Sędzia (zajęty był przeglądaniem listy, zdziwiony.) Co! już?... oświadczyny i tego... w imię ojca i syna... nie bawiłem pół godziny... (do Albina.) A wiesz co, żeś chwat.. dobiłeś... (rozkładając nad nim ręce.) Niechże wam pan Bóg!...
Albin (prędko przerywając i wskazując na papier.) Dobiłem do okrągłej liczby... pan Sędzia jest... dwudziesty, a Józef, który właśnie w mojej przytomności oświadczył się o rękę panny Marji... i miał szczęście być przyjętym.. wybrany gospodarzem.
Sędzia (osłupiały.) Józef oświadczył się i przyjęty!...
Sędzina. Tak jest.. oświadczył się pan Józef, a ponieważ nie wątpię tak o jego prawdziwem przywiązaniu, jak o wzajemności dlań Mani... (z przyciskiem) co jak wiesz, dawnośmy już zauważyli, więc odpowiedziałem, że nie mam nic przeciwko temu...
Sędzia (n. s) Świat się przewrócił do góry nogami, jak honor kocham! (cicho do żony, która zbliżyła się do niego.) Jakżeż on trafił do Basi?
Sędzina (cicho) Miljoner po stryju!
Sędzia (podobnież.) Kto?
Sędzina. Józef! (wielkie zdziwienie sędziego.) tylko nie daj poznać, że wiesz o tem...
Sędzia. Hm! hm! (nagle z otwartemi rękoma do Józefa.) Poczciwości!... pójdź, niech cię uściskam... pójdźcie oboje... (ściska ich.) Bierzcie się.. pozwalam!... (do żony.) Ja zawsze mówiłem, że oni się mają ku sobie.
Józef (n. s ) Zaczynam mieć podejrzenia... coś do nich musiało dojść...
Mania. I ojczysko poczciwe zmiękło... nie wiem doprawdy, co mogło wpłynąć na rodziców...
Józef. Nie badajmy pobudek, gdy tylko siebie wzajem pewni jesteśmy... (rozmawiają n. s.)
Albin (n. s.) Spodziewam się, że teraz jestem bezpieczny... (gł. żegnając się.) Do widzenia z państwem dobrodziejstwem.
Sędzia. Odchodzisz?.. czekaj! zostań na kawie.
Albin. Nie mam czasu! (cicho) tylko jeszcze niech mi wolno będzie powinszować zięcia. Może pan sędzia nie wiedział, że Józef miljoner?
Sędzia (śmiejąc się) Co ty gadasz?
Albin. Tak jest... stanowi kompesatę za pańskie summy, stracone na domach...
Sędzia. Moje summy?... bodajcie! ja tylko żartowałem.
Albin. Jakto?
Sędzia. A nie inaczej!... czy miałeś mnie za takiego?... (pokazuje na głowę, kręcąc palcem Albin osłupiały, spogląda na Józefa i Marję szepcących ze sobą.) No, zostajesz na kawie?
Albin (n s. zamyślony.) Jak ona dziś ślicznie wygląda...
Sędzina (do Albina, podając mu rękę.) Pan Albin dał nam przed chwilą taki dowód przychylności i przyjaźni, że zapewne nie odmówi uczestniczenia w dzisiejszej familijnej uroczystości.
Sędzia. A widzisz!... jejmości się już nie wykręcisz.. (do wszystkich.) No pójdźmy!...
Albin (n. s.) Może mi się uda odsądzić go. (do Mani, podając jej ramię.) Służę pani..
Sędzia (łapiąc go.) O! za pozwoleniem!... (wskazując na Józefa.) to już teraz do niego należy... ty pójdziesz ze mną. (odchodzą na prawo, Józef z Manią, Sędzina, a Sędzia prowadząc pod rękę Albina, zasłona spada).

KONIEC.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bliziński.