Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM IV
W KTÓREM SANCZO ODPOWIADA NA PYTANIA I WĄTPLIWOŚCI BAKAŁARZA SAMSONA KARRASCO.

Sanczo, powróciwszy do domu Don Kichota, rozpoczął przerwaną rozmowę.
— Skoro pragniecie wiedzieć, Mości Panie bakałarzu, kiedy, jak i przez kogo mój osioł ukradziony został, powiem Wam, że tej samej nocy, gdyśmy uciekali przed Świętą Hermandadą, po przygodzie, jaka nas spotkała z galernikami i z nieboszczykiem, niesionym na marach do Segowji, zaszyliśmy się z panem w gąszcz leśną. Zmordowani okrutnie tylu spotyczkami i z sił opadli, chrapnęliśmy sobie smaczno, jakbyśmy na najmiększych puchach spoczywali. Pan mój usnął z głową wspartą o lancę, ja zaś kiwałem się na kulbace mego osła. Mnie zwłaszcza tak twardy sen zmorzył, żem ani poczuł, jak złodziej-psubrat podstawił pod burdę cztery drągi i osła gładko wymknął z pod nóg moich.
— Nie jest to rzecz zbyt trudna — rzekł Don Kichot — i nie całkiem nowa, gdyż taka przygoda zdarzyła się już Sakrypantowi, pod murami Albraki; gdy ów słynny złodziej, nazwiskiem Brunei,[1] podobną sztuczką go zażył, wykradając konia z pomiędzy nóg jego.
— Tymczasem dzień nastał, — ciągnął dalej Sanczo — przeciągnąłem się i poruszyłem na kulbace, a tu, jak ci się te piekielne drągi nie obsuną! Gruchnąłem na ziemię, jak długi i próżno się na wszystkie strony za osłem oglądałem. Wówczas łzy napłynęły mi do oczu i uderzyłem w głośny płacz; jeśli ten pan autor nie raczył o moich lamentach wspomnieć, to niewiele jest warte, wszystko co napisał. Po kilku dniach, gdyśmy jechali z księżniczką Mikonikomą, spostrzegłem swego osła. Siedział na nim, przebrany za cygana, ten szubrawiec, ten łotr, Ginez de Passamotne, któregośmy wraz z panem z kajdan rozkuli.
— Nie w tem jest błąd — odparł bakałarz — ale że dziejopis wystawia Sancza, siedzącego na ośle wprzód, nim namienił, że giermek osła odzyskał.
— Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć — rzekł Sanczo — może dziejopis się omylił, a może też jest to omyłka druku.
— Tak jest, ani chybi — odparł bakałarz — ale gdzie się podziało te sto dukatów?
— Obróciłem je — rzecze Sanczo — na potrzeby moje, potrzeby mojej żony i mych dziatek. Dzięki nim moja białogłowa znosiła cierpliwie moje włóczęgi po głównych traktach i po błędowiach, w służbie mego pana. Gdybym się jej pokazał na oczy, bez osła i z pustym trzosem, sprawiłaby mi łaźnię. Jeśli chcecie więcej o mnie wiedzieć, gotów jestem odpowiadać, jakbym odpowiedział nawet królowi, we własnej osobie. Mówiąc węzłowacie, nikt nie ma prawa się pytać, czym je wziął, czy nie wziął, czym je wydał, czy też stracił. Gdyby te wszystkie plagi, co je podczas włóczęg po świecie odebrałem, zamienione zostały na pieniądze, i gdybym za każdego guza jeno cztery grosze odebrał, jeszczeby drugich sto dukatów nie starczyło, aby mi połowę zapłaty uiścić. Niech jednak każdy swego, sumienia pilnuje, białego za czarne nie trzyma, a czarnego za białe. Każdy jest jeno takim, jakim go Bóg stworzył, zaś czasami jeszcze gorszym.
— Dołożę starań — rzekł Karrasco — aby autor, gdy tę historję na nowo do druku odda, przydał do niej to, co Sanczo teraz wypowiedział. Walor całego dzieła przez te słowa się podniesie!
— Zali jest więcej coś jeszcze — do poprawienia w tej księdze, panie bakałarzu? — zapytał Don Kichot.
— Jeszcze są niektóre omyłki, ale małej wagi — odpowie Karrasco.
— A czy autor obiecuje drugą część wydać?
— Przyrzeka — odparł Samson — ale mówi, że jeszcze jej nie znalazł, ani nie wie, gdzie jej szukać. Dlatego też trzeba powątpiewać, czy ją kiedykolwiek ogłosi. Zresztą, ponieważ jedni mówią, że: druga część dzieła zawsze od pierwszej lichsza bywa, a drudzy, że to, co o Don Kichocie napisane zostało, całkiem wystarczy, tedy wnosić wypada, że z drugiej części będą nici. Jednakowoż niektórzy, co są bardziej weseli, niż melankolijnego przyrodzenia, dopraszają się w głos: „A dawajcie nam jeszcze te kichoterje. Niech Don Kichot przed nami stanie, niech Sanczo dalej gada i niech się dzieje, co chce — o resztę nie stoimy — będziemy całkiem ukontentowani!“
— A co myśli autor? — zapytał Don Kichot.
— Gdy tylko znajdzie historję, której z wielką usilnością wszędy szuka — odparł bakałarz — zaraz ją do druku odda, pobudzony raczej chęcią zysku, niźli przysporzeniem sobie sławy.
— Tedy na zysk jeno patrzy ten jegomość? — rzecze Sanczo — cud będzie jeśli się mu ta historja dobrze uda. Zrobi ją po partacku, podobny będąc do krawca, który w Wielką Sobotę dwoma ściegami suknię kończy — zasię dzieła w pośpiechu uskuteczniane, nigdy doskonałości nie osiągną. Niechaj ten pan Maur z większą pilnością do swojej pracy się przyłoży. Pan mój i ja tyle mu dodamy łatwej osnowy przez nasze różne przygody i trafunki, że nie tylko jedną część, ale i sto takich części będzie mógł ułożyć. Ten poczciwiec, ani chybi, mniema o nas, że my tu twardo śpimy, niechaj jednak przyjdzie i próbie nas podda, a obaczy na którą nogę utykamy. To wszystko, co mam do rzeczenia, i gdyby mój pan chciał mnie posłuchać, jużbyśmy byli w drodze, prostując błędy i naprawiając krzywdy, co należy do powinności i obyczajów rycerzy błędnych.
Zaledwie Sanczo tych słów dokończył, gdy Rossynant głośno zarżał. Don Kichot wziął rżenie za tak dobrą wróżbę, że natychmiast postanowił, za trzy albo cztery dni, w drogę wyruszyć. Wyjawił ten swój zamysł bakałarzowi, prosząc go, aby mu doradził, w którą stronę ma się najpierw udać.
Bakałarz odparł, że według jego rozumienia, Don Kichot winien obrócić drogę do królestwa Aragonu i do miasta Saragossy, gdzie za kilka dni mają się odprawować walne gonitwy i turnieje, z przyczyny uroczystości świętego Jerzego.[2] Można się tam wsławić ponad wszystkich rycerzy aragońskich, co znaczy tyleż, że się wszystkich rycerzy świata pokona. Bakałarz wysławił Don Kichota, za jego chwalebne zamysły, przestrzegając go jednak, aby się zbytnio na niebezpieczeństwa nie narażał, gdyż jego życie nietylko do niego należy, lecz do wszystkich tych, co jego sukursu i wsporu potrzebują.
— Zawsze mnie to gniewa, panie Samson — odparł Sanczo — że mój pan rzuca się na stu uzbrojonych ludzi, jak obżartuch na pół tuzina kawonów. Hej, do kopy djabłów, panie bakałarzu! — jest przecie pora i czas na nastąpienie, jest także pora na cofnięcie się, nie trza ciągle wrzeszczyć: Prowadź święty Jakóbie; naprzód Hiszpanjo![3]
Prócz tego słyszałem (bodaj czy nie od samego pana Don Kichota) że między dwoma krańcami — zuchwalstwem i tchórzostwem — waleczność środek trzyma. Gdy tak jest, nie radbym, aby mój pan uciekał bez potrzeby, ale też widziećbym nie chciał, aby się porywał próżno, na siłę przemożną. Jeżeli mój pan ma chęć zabrać mnie z sobą, muszę go ostrzec, że pójdę, pod tym jednak warunkiem, że wszystkie bijatyki i spotyczki będzie sam odbywał. Do moich powinności należeć będzie tylko dbałość o żywność i ochędóstwo jego osoby. We wszystkie wczasy, dzięki moim staraniom, opływać będzie, lecz próżno myślić, abym się targnął do szpady, przeciwko łotrzykom, czy rabusiom, uzbrojonym w siekiery i w kapice ubranym. Ja, panie bakałarzu, za człeka walecznego wcale uchodzić nie chcę, jeno za najlepszego i najwierniejszego giermka, jaki kiedykolwiek błędnemu rycerzowi służył. Jeśli pan mój, Don Kichot, za niezliczone i wierne usługi moje, zechce mnie później obdarować jedną z tych wysp, które, jak sam powiada, tu i tam i wszędy łatwie zdobyć można, tem lepiej; wdzięczny mu za nią od serca będę. Gdyby zaś mi jej nie dał i na tem poprzestanę. Żyje przecież na tym świecie, zaś człek, żyjąc, winien większą ufność w Bogu, niżli w ludziach pokładać. Może chleb, który jeść będę, nie mając żadnego urzędu, smaczniejszy mi się wyda, niż ten, którybym jadł, będąc wielkorządcą. Kaduk wie zresztą, czy djabeł na tych urzędach jakichś chytrych samołówek na mnie nie zastawił? Dalipan, mógłbym się potknąć, przewrócić i szczękę sobie wyłomie! Jako Sanczo na świat przyszedłem i jako Sanczo myślę umierać. Jeśli niebo łaskawie udzieli mi wyspy, czy też jakiejś innej rzeczy podobnej, bez tego jednak, abym karku nadstawiał i zbytnio się mozolił, tedy nie będę się wzdragał, ani ociągał z przyjęciem jej. Gdy ci dają krowę, leć po postronek, zaś okazję w lot chwytaj.
— Zaprawdę, przyjacielu Sanczo — rzekł Karrasco — rozprawiasz, jak mędrzec prawdziwy! Miejże ufność w Bogu i bądź upewniony, że pan Don Kichot da ci nietylko wyspę we władanie, ale i całe królestwo.
— Tyle znaczy więcej, ile mniej — odparł Sanczo. — Mój pan, nadając mi królestwo, nie wrzuciłby go do dziurawego wora. Macałem się nie raz po pulsie i znajduję, że dość mam zdrowia i sił, aby sprawować rządy nad wyspami i królestwami. Nieraz już o tem memu panu mówiłem.
— Zważ, Sanczo — rzekł bakałarz — że honory odmieniają humory. Mogłoby się zdarzyć, że zostawszy wielkorządcą, nie poznałbyś rodzonej matki, co cię na świat wydała.
— To można rzec o bękartach — odparł Sanczo ale nie o tych, co ze szczepu prawych i starych chrześcijan ród swój wiodą, jako ja! Przenigdy tak się nie stanie! Zważcie, panie bakałarzu, na mój charakter, a sami powiecie, że do niewdzięczności zdatny nie jestem!
— Daj Boże — rzekł Don Kichot. — Doświadczymy tego, gdy otrzymasz rządy, które już jakbym widział przed sobą.
Ale, panie bakałarzu, — jeżeli jesteś wierszopisem, ułóż wiersze na pożegnanie pani Dulcynei z Toboso. Niechaj każdy wiersz, od litery jej nazwiska się poczyna, tak aby wszystkie te litery złączywszy, można było u dołu przeczytać: Dulcynea z Toboso.
Bakałarz odparł, że aczkolwiek nie jest jednym z najgłośniejszych poetów Hiszpanji, których się na trzech i pół oblicza,[4] przecie, jednak dogodzi temu życzeniu i tym kształtem metrycznym wiersze złoży. Jedno tylko znaczne znajduje w tem zatrudnienie, gdyż liter, które tworzą nazwisko pani Dulcynei jest siedemnaście. Gdy się ułoży cztery strofy kastylijskie po cztery wiersze każda, jedna litera pozostanie, jeśli zaś strof będzie pięć, tak zwanych décimas lub redondillas[5] trzech liter zabraknie. — Postaram się wszakoż jedną literę skurczyć, jak tylko będę mógł najlepiej, tak aby w czterech kastylijskich strofach zawarło się nazwisko pani Dulcynei z Toboso.
— Tak być musi, a nie inaczej — odparł Don Kichot. Gdy jej imię nie będzie całkiem jasne, żadna białogłowa nie uwierzy, że te wiersze są dla niej.
Tej rozmowy dokończywszy, ułożyli, że wyjazd Don Kichota nastąpi za dni osiem. Nasz rycerz upraszał bakałarza, aby to zachował w tajności, zwłaszcza przed plebanem, mistrzem Mikołajem, siostrzenicą i ochmistrzynią, gdyż mogliby stanąć na wstręcie tak chwalebnemu przedsięwzięciu. Karrasco upewnił, że nikomu ni słówka nie wspomni i pożegnał się z Don Kichotem, prosząc go, aby mu oznajmiał o wszystkich swoich dobrych i złych przypadkach. Tak rozstali się z sobą, zaś Sanczo pospieszył do domu, aby przygotować sprzęt, na drogę bliską, potrzebny.




  1. Sacripante (Ariosto XXVII, 84), rumieniąc się ze wstydu, opowiada królowi Agramante, że gdy był zagłębiony w wysokich myślach, Brunello wyciągnął spod niego rumaka.) „La sella su quattro aste gli suffolse, — E di sotto il destrier nudo gli tolse“).
  2. Uroczystości te odbywały się na pamiątkę zwycięstwa pod Alcoraz (1096), odniesionego nad Maurami przez Piotra I, dzięki pomocy świętego Jerzego, który odtąd został patronem królestwa Aragonu.
  3. Starożytne wojenne zawołanie hiszpańskie, które weszło w zwyczaj po bitwie pod Clavijo, kiedy to według legendy Św. Jakób dopomógł królowi Don Ramiro I. Dodatek „cierra Espana“ jest późniejszy. W poemacie „Cyd“: Los Moros Haman Mafomat, los cristianos Santi Jaque“.
  4. Komentatorzy silili się odgadnąć, kogo miał na myśli Cervantes: Alonsa de Ercilla, Juana Rufo, Krzysztofa de Virues, którzy napisali „Araucanę“, „Austriadę“ i „El Monserrat“, czy też „trzech boskich poetów“, ukoronowanych przez Apolla na Parnasie, o czem mówi Cervantes w „Viaje de Parnaso“. Tymi trzema byliby w takim razie: Francisco de Figureoa, Francisco de Aldana i Fernando de Herrera.
  5. Strofy, złożone z pięciu wierszy ośmiozgłoskowych, zowią się quintillas. Później, gdy je zaczęto łączyć po dwie w jedną całość, powstały t. zw: „décimas“ lub „redondillas“, rymowane według schematu: abbaaccddc. Dzisiaj „redondillą“ nazywa się strofa czterowierszowa, w której wiersz pierwszy rymuje się z czwartym, drugi z trzecim.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.