Strona:Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy T.3.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzyma. Gdy tak jest, nie radbym, aby mój pan uciekał bez potrzeby, ale też widziećbym nie chciał, aby się porywał próżno, na siłę przemożną. Jeżeli mój pan ma chęć zabrać mnie z sobą, muszę go ostrzec, że pójdę, pod tym jednak warunkiem, że wszystkie bijatyki i spotyczki będzie sam odbywał. Do moich powinności należeć będzie tylko dbałość o żywność i ochędóstwo jego osoby. We wszystkie wczasy, dzięki moim staraniom, opływać będzie, lecz próżno myślić, abym się targnął do szpady, przeciwko łotrzykom, czy rabusiom, uzbrojonym w siekiery i w kapice ubranym. Ja, panie bakałarzu, za człeka walecznego wcale uchodzić nie chcę, jeno za najlepszego i najwierniejszego giermka, jaki kiedykolwiek błędnemu rycerzowi służył. Jeśli pan mój, Don Kichot, za niezliczone i wierne usługi moje, zechce mnie później obdarować jedną z tych wysp, które, jak sam powiada, tu i tam i wszędy łatwie zdobyć można, tem lepiej; wdzięczny mu za nią od serca będę. Gdyby zaś mi jej nie dał i na tem poprzestanę. Żyje przecież na tym świecie, zaś człek, żyjąc, winien większą ufność w Bogu, niżli w ludziach pokładać. Może chleb, który jeść będę, nie mając żadnego urzędu, smaczniejszy mi się wyda, niż ten, którybym jadł, będąc wielkorządcą. Kaduk wie zresztą, czy djabeł na tych urzędach jakichś chytrych samołówek na mnie nie zastawił? Dalipan, mógłbym się potknąć, przewrócić i szczękę sobie wyłomie! Jako Sanczo na świat przyszedłem i jako Sanczo myślę umierać. Jeśli niebo łaskawie udzieli mi wyspy, czy też jakiejś innej rzeczy podobnej, bez tego jednak, abym karku nadstawiał i zbytnio się mozolił, tedy nie będę się wzdragał, ani ociągał z przyjęciem jej. Gdy ci dają krowę, leć po postronek, zaś okazję w lot chwytaj.
— Zaprawdę, przyjacielu Sanczo — rzekł Karrasco — rozprawiasz, jak mędrzec prawdziwy! Miejże ufność w Bogu i bądź upewniony, że pan Don Kichot