Przechadzki po Europie/I. List z Wiednia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Przechadzki po Europie
Podtytuł I. List z Wiednia
Pochodzenie „Tydzień polityczny, naukowy, literacki i artystyczny”
Wydawca Józef Ignacy Kraszewski
Data wyd. 1871
Miejsce wyd. Drezno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
(List z Wiednia.)
I.
Styczeń, 1871.

Pragnąłeś z daleka przyjrzeć się intelektualnemu profilowi Wiednia mój Rudolfie; i z bliska nie pochwyciłbyś od razu jego stron subtelnych, bo acz prawda absolutna będzie zawsze jednią, albo czarną albo białą, a nigdy popielatą, choć w zasadzie ostatecznej tylko jedno ma oblicze, jednak czasem fizjonomia tutejszej społeczności nim się ją pozna, zda się przypominać starożytne popiersia o dwu twarzach, z których jedna poważna myśląca, z samowiedzą wzrok przed siebie wytężająca, i mierząca skutki miarą przyczyn, druga śmiejąca się o poglądzie na świat błękitnym Anakreonta ideałom odpowiednia nie przewidująca skutku w przyczynie. — Życie wiedeńskie jest tak pełne sprośności, tak subtelne w szczegółach, tyle czynników poważnych ma z drugiej strony, że puls jego nigdy prawie jednostajny, bije raz rytmém gorączkowym bachantki, a raz poważném tętnem arystarcha, ale zwykle rytmem ¾ Straussoskiego walca...
Nad tymże Dunajem żyło i żyje tyle lekkich trefnisiów wytykających dowcipem spaczone strony społeczne, lub spekulujących tylko na humor prywaty i słabostki, skąd inąd niemało poważnych pracowników na polu myśli i sztuki — tu zrodzony Mozart — tu pochowany przy Beethovenie Szubert! — a te same miasto długo krzywdziło Grillparcera, choć późno oddało mu hołd z tak wieszczém uniesieniem, że to może jedyna apoteoza za życia człowieka, która niczém niemiłém nie razi.
Jeszcze Eneasz Sylwiusz Piccolomini pisał in illo tempore, że nie zna gwarniejszej, bardziej za zabawami goniącej i weselszej, od Wiednia. — Takim on pozostał, a od czasów pani Stael, która naiwnie przesądziła, że w Wiedniu nie może być rewolucji, bo o 12. każdy idzie na obiad, od tego okresu, a! jakże się wszystko zmieniło. — Wiedeń moralnie i materjalnie przebudowany, zewnętrznie świetny, choć może pozornie, zbytku pełen jak Warszawa za Augustów Sasów, drożyzną się odznaczający, napiętrzony mnóstwem gmachów jak na drożdżach rosnących, okazałych, choć bez wybitnej myśli architektonicznej i ujętego typu, jak zwykle w naszym giełdowym wieku, który konserwować umie to, co inne wieki stworzyły. — Pełno ulic szerokich, placów, wystaw, stowarzyszeń, cechy życia, w których pani Stael filistertumstwa pierwiastki dopatrywała, całe inne od 1848, cechy lokalne nikną, typ miasta ustępuje kosmopolitycznej stolicy, tyle imion cudzych, zwłaszcza Słowiańskich, że z czasem najmniej znać będzie samych Wiedeńczyków — nemeza dla miasta, co tak długo ssało żywotne soki tylu prowincji. Buchające gwarem codzienne życie ugania za użyciem, — użycie zaś, za zużyciem. — Kółko rodzinne rzadko istnieje de facto chyba, jeśli je nędza zespoli, spędzić wieczór w domu, to pańszczyzna dla Wiedeńczyka — za to poza domem zgotowano mu wszystko — znajdzie tam i szybkę z okna i kafel z pieca, których brakuje w domu własnym. — Teatra, koncerta, bale najrozmaitszych odcieni, wszystko to jak Kalejdoskop co dnia inaczej, a w rzeczy tak samo się obraca i przewala. Dotkniemy stron poważniejszych życia, czas od setnicy Beethovena, do uroczystości na cześć Grillparcera. Nieradzibyśmy pominąć żadnego szczegółu odnośnego do życia tych kilku tygodni, które bez wątpienia przyniosły wiele, choć poszumiały tym samym prądem w otchłań, jak wszelkie objawy życia skoncentrowanego w gwarnej stolicy, gdzie działa spotęgowana massa umysłów i kapitałów. Co do życia muzykalnego; Setnica urodzin wielkiego Beethovena, nie mogła się nigdzie stosowniej i nie powinna była z większym podniesieniem ducha odbyć, jak tu, gdzie żył i nieśmiertelnie umarł śpiewak Leonory... Dzień ten bez wątpienia żywo i pięknie odbił się w społeczeństwie. — Tłumy ożywione wzruszeniem, oblegały mrowiem gmach konserwatorium muzycznego, długi czarny soliter pojazdów, wił się podwójnym rzędem wśród mozaiki głów i twarzy o cechach różnych narodowości i klas społecznych, place i ulice w chorągwie i barwy strojne przy uroczystym pochodzie zdały się fatamorganą karnawału rzymskiego... Czy i wewnętrznie nastrój tej uroczystości był równie wysokim, czy ta publiczność choć przez chwilę stała się jednym mężem, stojącym przed ołtarzem arcy-kapłana tonów, i uniesionym duchem w sfery najwyższe tak wysoko, by z nim stanowił jeden wielki oddźwięk liryczny, a zwłaszcza, czy nastrój ten do końca dotrwał na jednej wysokości odpowiedniej geniuszowi wieszczemu? to inne pytanie — nam się zdaje że nie — ale o tém później. — Cóż rzewniejszego jak ten tłum nieprzebrany rojący się po stopniach szerokich ku świątyni sztuki, ten przybytek świetlany, a najwyżej nad głowami słuchaczy i lasem kwiatów śnieżne, olbrzymie popiersie mistrza, którego czoło jak Sinai bezchmurny zdało się pogodne i bez piorunów zemściwszy się na ludzkości za życie pełne boleści i szamotania, jej uszczęśliwieniem w wypowiedzeniu uczuć tych, których słowo nieme nie wypowie! ta orkiestra falująca jak ciche morze, by za chwile buchnąć potopem tonów wypowiadających niewypowiedziane — ludzkości skargi, lamenty, szały radości i wybuchy rozpaczy, zgrzyty szyderstwa, przekleństwa walki — i tryumfujące hymny modlitwy w missa solemnis, tak jakby je się słyszało, stojąc u szczytu Montblanc, falujące i z padołu płaczu wstępujące w nieskończoność błękitów niebieskich...
Ten pierwszy rzut oka, już musiał być wielkim dla każdego — nawet nie muzyka, a cóż dopiero dla muzyka znającego warunki nierozłączne z tém boskiém a straszném słowem. — Cóż więc prostszego nad to, że ktoś z naszych, młody chłopiec, który pierwszy raz szeroka piersią odetchnął i słysząc raz pierwszy te utwory, poczuł się artystą a wobec tego popiersia i hymnu rozpłakał się pełen świętego uniesienia. Nie każdemu to dane, nie mniej czują i ci niekiedy, co płakać nie umieją.
Prolog Weilena wzniosły co do pomysłu i formy wygłosił spiżowym głosem pan Lewiński.
To było pierwszą iskrą, która rzucona słowami: „Seid umschlungen, Millionen,“ zapaliła wulkan słuchaczy. — Świetlana sala zagrzmiała jednem hurra! złożonem z długiego grzmotu oklasków. Uwertura świętalna (Fest ouvert. op. 124) wykonana con amore, i z jednego odlewu przez orkiestrę pod Dyr. Deshofa, zyskała jej słuszny oklask za którym powstać musieli wszyscy artyści. Następnie koncert es dur (op. 73) z orkestrą odegrał biegle i dojrzale P. Door, także wywołany. Nastąpiła IX symfonia; tu punkt kulminacyjny koncertu, któż jej nie zna choćby z sławy tylko, kto nie dojrzał choć z daleka szczytu tej piramidy na drogach życia, dochodzi ona szczytów niebieskich i zbiega znów na ziemię by ją uczynić szczęśliwszą, piękniejszą — lepszą. — Całość była bez wątpienia pięknie oddana i ujęta, w pewnych odcieniach jednak czuliśmy słysząc ją w Lipskim Gewandhauzie jeszcze więcej tradycji i kolorytu indywidualnego. Część pierwsza zdała nam się za powoli rytmizowana w skutek czego nie była tak elektryzująca jak zwykle bywa, crescenda wtórej części marzylibyśmy jeszcze bardziej potężnie, jeszcze szerzej ramiona melodii rozwierające, Scherzo wykonane było z zupełnem mistrzostwem. Część wokalna równie imponująca, sopran pani Wilt celował nad inne jak jasny promień śród świateł, partię altową śpiewała pani Gonperz Bettelheim, tenor Labalk, bass Schmitt. Chóry celowały doborem, wszystkie stowarzyszenia wiedeńskie, wokalne, zlazły się tą razą ku wspólnemu działaniu. Wieczorem w teatrze opery dany był Fidelio poprzedzony uwerturą (op. 115) wykonaną tak jak rzadko w życiu słyszeć się zdarzy, nie było tam tonów, ale jedna — polyfoniczna harmonia. był to najlepszy produkt orkestry tutejszej jaki słyszałem.
Poczém alegoryczny prolog przez p. Wolter wygłoszony, z sceną efektową mniej szczęśliwą, przy hymnie z „Ruin Ateńskich“ (op. 113 i 114). Wykonanie Fidelia odpowiadało wszystkim oczekiwaniom, pani Dustman z partii Leonory wywiązała się bohatersko, i jeżeli kiedy to w on dzień dowiodła, że wielką jest artystką. Jej partia w Don Juanie Donny Anny, o ile nam się zdaje z ról jej najświetniejsza, zbladła tą razą. Pan Wolter choć czuć było zmęczenie ładnie śpiewał, a p. Beck (pierwszy Florestan, drugi Pizarro) jak zwykle rolę swoją do potęgi podnieść umiał. Chór więźniów odznaczył się doborem i siłą, grupy jeńców były prześliczne.
W drugi dzień zapełniła program sama Missa Solemnis, ten utwór Beethovena, który nie ma podobnego sobie, jeśli jest drugi szczyt muzykalny tej wspaniałości i równie wysoki, to chyba jedna pasja S. Mateusza Bacha, — i jako taka mieć się może do mszy Beethovena jak kopuła Florencka Bruneleschego do kopuły rzymskiej Michała Anioła!... Te same sola wokalne co wyżej, z dodatkiem pana Rokitańskiego wspaniałego basisty, skrzypiec pana Grüna znakomitości w swoim rodzaju, organów Brucknera i Franka, równie jak massa wokalna, odpowiedziały swemu zadaniu pod dyrekcją pana Hellmesbergera — chóry działały potężnie, choć w pewnych chwilach znać było obawę i zmieszanie, ale cóż dziwnego wobec tych stromych trudności, na których wyżynie o zawrót nie trudno, — słyszeliśmy mszę tę parę razy, ale nigdzie lepiej, i bez wątpienia ślady niezatarte zostaną po niej w pamięci słuchaczy.
Dzień trzeci poświęcono muzyce komnatnej, (Kammermusik). Wielkie Trio B dur (op. 97) Epstein, Grün, Popper, szereg pieśni do oddalonej kochanki pani Walter, trzy pieśni pani Gomperz Bettlheim, wreszcie pamiętny kwartet smyczkowy Cis-moll (op. 131) zakończyły ten trzeci poranek, mile przyjęty, choć w nim już brakło pierwotnego nastroju ducha. Zdaniem naszém jedna, wielka próżnia pozostała niezapełniona, to opuszczenie uwertury z Coriolana, najelastyczniejszej może kompozycji Beethovena. Walka, zemsta i namiętność Coriolanowa, głosy błagalne Weturji i Wolumnji, czasem głos jego dziecka się odzywający, za zapowiedź grzmiące tupniecie o jęczącą ziemię, jedno nie — żelazne, a topniejące w ogniu miłości ojczyzny, stopione wreszcie, ale też pochłaniające z przebaczeniem jego jaźń w przepaści zguby i żelaznego obowiązku, oto obraz oddany w tej muzyce, której opuścić się nie godziło, — bo Beethoven stanął tam na równi z tragedią Shakspeare’a, jak Schuman z Byronem w swoim Manfredzie. Egmont Goethego w nowej operze z muzyką Beethovena, nadto znaną, by i słowo o niej dodać, zapełnił wieczór ostatni. Gra aktorów w Burgu zgubiła się w przestrzeniach olbrzymiego, nie dość akustycznego przybytku, świetnością zewnętrzną czas swój cechującego. Uwieńczono to wszystko Schmaussem całonocnym o licznych toastach, sądzonych różnie i Strausoskich walcach... Tyle o Jubilacie Beethovenie. Co do koncertów jak zwykle odznaczył się i tutaj precyzją i delikatnością swoją kwartet Florencki podróżny. Ostatni koncert filharmonijny celował doborem programu i wykonaniem. Uwertura Cherubiniego (Wasserträger). Następnie koncert fortepianowy z orkestrą Brahmsa. Zarysy szlachetne tej kompozycji, jędrna melodia, i odegranie rzeczy znamionujące świadomego siebie muzyka, nie goniącego za ślepém wirtuozostwém, zjednały popularnemu artyście ogólne uznanie. Mniej co do oryginalności pomysłów celował koncert, co instrumentacja barwna i świetna, często Beethovena, często Schumanna wpływ znać było, najpiękniejszą zdała nam się część trzecia o smętnym nastroju, miękko i jedném tchnieniem odegrana. Krytyka bezwzględna a stronnicza, rzuciła się niesłusznie na ten utwór mający lat 8 życia, odmawiając mu zupełnie samodzielności. Koncert pana Brahmsa już jako dzieło znamionujące ogromną wiedzę muzykalną, która wszystko dane umiejętnie przetrawiła, pozostanie nie bez zajęcia dla muzykalnego słuchacza. Geniusz jak zwykle, tak i w osobie Schumanna optymistyczny, przepowiedział Brahmsowi przyszłość zwrotnikową — mesianistyczną niemal w muzyce. — Przypuśćmy, że się nie mylił, ale jakże niebezpieczne takie wróżby, jak je podnoszą źli ludzie i czy nie lepsze zupełne choćby zapoznanie doczesne? Pan Brahms odrzucił posadę nauczyciela kompozycji w konserwatorium by spokojnie komponować, znać nie uważa muzyki za dojną krowę.
Biały kruk — i tego mu darować nie mogą. Stąd też łatwo pojąć stanowisko buntownicze artystów tutejszych do krytyki, którzy ją uważają za nierządną trąbę sławy, ona zaś ma się do jak apteka, drżąca by chorych nie brakło, bo cóżby się z nieboraczką stało. „Sen nocy letniej“ Mendelsohna zakończył koncert. Pianissima skrzypcowe i solo fletowe, mianowicie ostatnie było godne mistrza (p. Doppler). W utworze tym choć tak świetnie traktowanym, nieco przeszłości, nieco powierzchowności wdzięków przebijać się już poczyna. — Kto wie za lat 50 jakie będą te efekta... czy nie jak loczki słynnej niegdyś... piękności? ale to za zuchwale rzucać takie wnioski, idźmy dalej — W operze: Afrykanka, Wesele Figara, Freischütz, Faust Goumauda stanowiły pierwszą połowę repertuaru, drugą Żydówka Haleviego, Romeo Gounauda — Tannhänser, Lohengrinn (dwa ostatnie pod dyrekcją Herbeka) i Hugenoci. Żydówkę Haleviego słusznie tu podniesiono do kilkunastorazowej prezentacji — im więcej się zna tém wyżej ceni się to dzieło. Duet i finał Igo aktu, (panna Elw. i pan Labatt), solo Eleazara w IV akcie, i cały piąty akt podniesiony grą pana Labata wypadły świetnie, kardynał (p. Rokitański) co do głosu jak zawsze znamienity ale na grze i powadze mu zbywa, znać że nie był we Włoszech, „qu’il n’est pas papable ce cardinal.“[1]
Romeo Gounauda (panna Elw., pan Water) bardzo sympatyczne sprawił wrażenie. Krok to wielki naprzód od Fausta tak w sposobie traktowania przedmiotu, instrumentacji, jak i pozbycia się dydaktycznej, że tak powiem liryki predominującej w Fauście. Dziwnym jest reformatorski wpływ Wagnera! i jako taki wielkim — zachodzący Majerbeer posługuje się jego efektami w uwerturze Afrykanki, choć się pewno swej koszuli do tego nie przyznawał, a wschodzący Gounaud także mimowolnie ich zawarł. To co się zowie mową uczucia, głosem serca przepadającego z zbytku uczucia, to jest iście wyrazem muzyki Gounauda, i to zapewne go unieśmiertelni dokąd zostanie uczucie. On równie dał się w całości wymówić wiolonczeli, i w skrzypcowych tematach sceny balkonowej, i sceny porannej jest jedynym, pełnym natchnienia czerpniętego z sfer najszlachetniejszych. Przedśpiew trzeciego aktu na tradycjach Bacha zaszczepiony spornością swoją wywołuje poczucie pewnej inkongruencji... Scena ostatnia w której nikt kochankom nie przeszkadza umierać równie pełna ziemskiego nastroju, nie nowa, nie tragicznie dramatyczna, ale taka jak on poczuł od początku te indiwidua według swej indywidualności muzykalnej — taką też miarą mierzyć go trzeba. — Pan Herbek niektóre tylko dyryguje opery, mianowicie Wagnerowskie. Nieznano też lepszego Tanhäuzera jak teraz, a Lohengrin przeszedł wszelkie oczekiwania, i w tej operze Herbek prawie dorównał jedynemu Bulowowi. Cała uwertura Lohengrina — jak cicha wód powierzchnia, bez pyłku ujemnego była oddaną. Panna Malinger dotąd jedyna Elsa z Brabantuj znalazła szczęśliwą rywalkę w pani Dustmann, nie tylko śpiew, ale rolę swą dramatycznie zrozumieć potrafiła — wejście niewinne spotwarzonej na scenę, miało coś z tradycji greckiej błagalnic Eschylesa, każdy ruch i draperia miały swe znaczenie. Demoniczny epizod II aktu trochę przeszedł siły śpiewaków (pani Materna i p. Kraus), za to recitatiwa orkestry były pełne energji, równie śpiew i chór o łabędziu ukoronował to całe przedstawienie majestatyczne w pełném znaczeniu wyrazu. Z koncertów prywatnych bliżej obejdzie nas część koncertu pani Passi Cornet w którym wystąpiła raz pierwszy z wielkiem powodzeniem pani Marja Grottger-Sawiczewska (siostra Artura) odśpiewała duo Donizettiego i Fides arię z Proroka. Wyrobienie znakomite altowych partii wróży jej przyszłość niepospolitą. Koncert pani Markowskiej, kompozytorki i pianistki, zyskał także uznanie ogólne w salonach Boezendorfera. Tyle o muzyce. Dodamy jeszcze, że na uroczystość Beethovena, zjechała się garstka Polaków, wśród nich pan Władysław Żeleński zaszczytnie już znany kompozytor, którego koncert instrumentalno-wokalny zapowiedziany na 30. stycznia w Krakowie. Programu nie mamy pod ręką. Równie znajdował się w kole słuchaczy młody wirtuoz na fortepianie pan Aleksander Tchórznicki, który we Lwowie z orkestrą odegraniem koncertu Henselta wstępnym bojem wziął słuchaczy, a ostatniemi czasy zyskał uznanie Liszta w Peszcie i Brahmsa w Wiedniu. Ten młody człowiek tak na stanowisku obywatelskiém jak artystyczném, wróży piękną i zacną przyszłość, której mu dla pociechy kraju i rodziny życzemy...
Co do dramatu: niestety zdaje się, że ma się pod koniec jego apoteozie, robią co mogą, pan Dingelstedt został naczelnikiem z władzą zupełną, a sam Burgteater ma być przeniesiony do dawnej opery. Szkoda — takie przybytki jak ów teatr Wiedeński, klasyczny w całem znaczeniu tego słowa, lub jak Gewandhaus lipski, powinny być przedmiotem pietyzmu sztuki dokąd się nie rozsypią. Kto pamięta panią Rettich, Anschüza, Loewego, Larocha, Wagnera, Dawisona, i piękny okres dyrekcji Laubego, pod pewnem względém genialnej dyrekcji, temu nic tych wspomnień nie zastąpi. (Laube uzyskał koncesję na budowę nowego teatru). Obecne pokolenie artystów jak panie Wolter, Gabillon, Baudins, pan Sonental i Lewiński postąpili daleko, ale są jak potomkowie wielkich imion co protoplastom nie dostoją a z czasem lękać się dla nich maniery... lękać by dla samej zabawy nie chodzono do teatru. — Z sztuk nowych Maryna (Mniszchówna!) Mosentala zwróciła wiele uwagi, raczej obraz dramatyczny niż dramat, ciągłe efekta, ruch bez odetchnięcia i miary, i wieczne pif, paf, puf. Przesadnie jednak potępia krytyka ten utwór, są w nim chwile potężne, i charakter Maryny z żelaza kuty, ale jak zwykle zachodnie pióro kruszy się ilekroć potrąci o nasze dzieje, przepada w lesie anachronizmów i nieznajomości obyczaju. Momenta Agaychana przypominają się czasem... a wszystkie przymioty po stronie Moskiewskiej. — Izabella Orsini przedostatni dramat Mosentala o całe niebo wyższym, bo autor znał regiony w których się obracał. Nowy dramat Weilena hrabia Horn, oceniła niepospolitém piórem współpracowniczka biblioteki warszawskiej, odsyłamy czytelników do tego ustępu, który moglibyśmy chyba przepisać. Dalej znane Nibelungi Hebbla, nieprzedawnione sztuki Bauernfelda i Benedixa — ale gdzie ten czas gdy w tygodniu grano Shakespeare’a, Szyllera i Kalderona? Kto pamięta Hamleta w Burgu z Wagnerem (jedyny i ostatni Hamlet) p. Retich królową, Loewen królem, temu nie dziwiłbym się, gdyby nie wrócił do teatru, przypomniał się tu mimowolnie fakt z życia pierwszego starego Dewrient, który raz odegrał Leara, publiczność berlińska dwie godzin z miejsc się nie ruszała pod wrażeniem gry jego. Świadkiem tego był Ryszard Wagner. Sztuka pani Sand Marquis de Villmer oddana była z wirtuozostwem salonowém przez panią Hebel i Baudius, głównie przez Sonentala, — na chwilę zdało nam się być przeniesionym w przeszłości Burgu, zapomnieć o scenie, a zwłaszcza o nieszczęsnej manii nicowania powieści na dramata, jak sukni na spódnice. — O Egmoncie Goethego wspomnieliśmy wyżej, gra pana Wolter (Clärchen) była znakomicie pojętą, można ją sobie czytając inaczej wyobrażać, czuć że studjowanie przeważa nad genialnością, ale nie można odmówić artystce siły, męzkości i typu flamandzkiego — zdała się wyjść z ram rodzajowych Gerarda E. Dow — ruchy jej nawet były nie tegoczesne. — Pan Lewiński jako książę Orani stanął u szczytu, historycznie zrozumiał tę rolę a ma takich kilka, wielki i jedyny jest Franz Moor, jako Carloś w Clavigo, kapłan w Nibelungach Zanga, (w Sen życiem) Grillparzera, — Książę Wirtemberg (Carlschüler Laubego) Medyceusz w Izabelli Orsini, — za to słaby jest jego Mefisto, i tak blady po Dawisonie, jakby go zrodził Gounaud w tej części swego Fausta. Na diabła nie stać Gounauda, i nic dziwnego.
Sceny ludowe z Egmonta były klasyczne. — Zwłaszcza Laroche i Meixner, mógł ktoś o nich powiedzieć: Ich kenne meine alten Pappen keine. Główną ozdobą repertuaru stały się na nowo utwory Grillparzera, jak Safo, Sen życiem, Matka rodu, Fale morza a fale miłości. Szkoda, że ich nie posiadamy po polsku, nie równając ich z Grekami ani Szekspirem, sądziliśmy, że utwory te są wyborną szkołą dla artystów, że pod wielu względami wyższe od tego, co się dziś pisze, bo pisane z gorącém natchnieniem chwilami genialném, pełném miłości prawdy i ideału — jako takie są dziełami sztuki niepospolitémi i pozostaną pewnie jako pomnik swego wieku i literatury. Wiadomo, że Grillparzer, szarpany przez policjantów krytyki, i jak nasz Fredro zniechęcony, przez lat 30 w Wiedniu żadnej ze sztuk swych grać nie pozwolił i zawarł w tej tece, co odtąd napisał. Na uroczystość zgotowaną sobie nie przyszedł starzec 80 letni, uznając ją raczej jako zwycięstwo zasad, prawdy i liberalizmu, które głosił i dotąd głosi pełen życia i ruchowi postępowemu zawsze obecny. Sztuki jego, zwłaszcza „Sen życiem“, był łudzący prawdą sceniczną, i wymowny, do głębi wzruszający potęgą niektórych obrazów. Sen to śniący się młodzieńcowi pełnemu samolubnej ambicji, mającemu nazajutrz dom rodzinny pełen cichego szczęścia i sprawiedliwego spokoju opuścić. — W ciągu snu czyli dramatu przebiega wszystkie stopnie wiodące do wielkości i sławy — ale okupione kosztem drugich i czystością sumienia — jako zbrodniarz staje u szczytu pragnień, koronowaną głową, i zmuszony w coraz nowe wikłać się zbrodnie ma runąć w przepaść — kiedy się budzi — przerażony — wyrzeka się podróży i pozostaje w domu otoczony radością ojca i narzeczonej — cała woń, cały koloryt w scenach nie dających się tu ująć, a tytuł odwrotny od każdorazowego dramatu, zostawia autora zupełnie samodzielnie twórczym, i nieraz dorównującym jaskrawym barwom Kalderona. Rolę Rustana ładnie oddał pan Krastel, Zaugi zaś murzyna, będącego jego Mefistofelesem w ciągu snu całego, z mistrzostwem i prawdziwą potwornością pan Lewiński. — Od dramatów Grillparzera przejdziemy do uroczystości na cześć jego podjętej. Odznaczyła się ona nastrojem ogólnym tak wieszczym, nowszym, a co główna poważnym, jakiego od lat nie pamiętają w Wiedniu. Uwertura Beethovena pod dyr. Harbeka, nec plus ultra wykonana, i śpiew Schuberta (chór), stanowiły część muzykalną; mówił Laube — mowę sądzono różnie. Oto jej główne momenta i zwroty: Rzut oka na położenie Austrji i wojnę niemiecką — smutne wyniki dla Niemiec i cywilizacij — smutniejsze dla moralności — (ogólne potakiwanie).
Charakterystyka chronologiczna pism Grillparzera. Człowiek-wieszcz-obywatel — — w końcu doliczył go Laube do dwóch geniuszów Niemiec, Szyllera i Goethego, mówiąc, że z dumą Austrja dolicza go do tej trylogii. — Ostatnie słowa Laubego dotyczące cierpień, walki i zasług jego życia wobec liberalizmu i literatury wzbudziły zapał nie do opisania, i łzy zabłysły wszędzie.
Mowa dr Foglar, słynnego poety, stanowi epilog tej uroczystości, ogłoszona drukiem tylko w gazecie Zellnera. Ta jeszcze bliżej dotknęła zapasów jego żywota. Grillparzer, jak rzekliśmy, nieobecny na obchodzie, przyjął w domu liczne deputacje, i odpisał wszystkim w kilku słowach, gdzie dziękując mówi: Jeśliście ziomkowie moi, przecenili tą razą moje zasługi literackie, to oddaliście sprawiedliwość uczciwemu człowiekowi, co znaczy niemało w tych postępowych czasach, w jakich żyjemy. Vortgeschrittene Zeiten. Smutne i przerażające słowa. W dodatku order cesarski i roczny dochód 3000 złr. z prywatnej strony cesarza, i list jego własnoręczny otrzymał poeta, i przyjął. — Przed laty trzydziestu, z tamtemi aktorami, jakiż zapał musiały budzić dramata jego! ależ i myśmy mieli Smochowskich, Nowakowskich, i wielką, zapoznaną Aszpergerową; gdzie oni?!...
Co do malarstwa i plastyki nie miejsce tu do rozpisania o skarbach Belwederu, Liechtensteina, rycin A. ks. Albrechta (jedynego w swym rodzaju zbioru), o utraconej dla Wiednia galerij Esterhazy, o Canowie u Augustianów i świątyni Tezeusza, o mozaice wieczerzy Leonarda da Vinci u Minorytów, o Maria Stiegen, i t. d., dotkniemy tylko, że około zabytków sztuki w ogóle zasłużono się umiejętném odnowieniem wieży św. Szczepana, tego zabytku gotycyzmu, który żadnym, nawet hiszpańskim (w swoim rodzaju) miejsca nie ustąpi — równie o naprawie pysznego nagrobku cesarza Fryderyka III. w tymże kościele. Przechodzimy więc do nowszych okazów z dwóch wystaw. A najprzód główna wystawa obrazów w tak zwanym domu Schöbrunn czyli Künstlerhaus. Perłami tej wystawy są dwa Calamy: Calame (n. 19) Jungfrau o brzasku porannym; — obraz zaiste godzien swego mistrza, blaski świateł, twardość opromienionych śnieżnych mass granitowych, jednym rysunkiem, jaki tylko on posiada, zdumiewają i żywcem przenoszą cię w świat alpejski. Calame (n. 22) Jezioro czterech kantonów w wieczorném oświetleniu. Ten obraz przechodzi oczekiwanie wszystkiego, co można marzyć o pochwyceniu na płótnie prawdy i poezji w naturze — cicha, błękitna szyba jeziora, turkusowo rozpostarta, zda się szmerem fal rozmodlona w zachodniém słońcu — od brzegu olbrzymie drzewa pochylone rozłożyście ku głębiom tak pełne życia, plastyki i powietrza, światełek calmoskich wśród szmeru tysiąca listków przeglądających, główny zaś temat obrazu, epilog jego niebieski stanowią napiętrzone olbrzymy skał alpejskich, całe w aureolach rzuconych od spadającego słońca, oświetlonych tak ciepło i rzewnie, że grzać się zdają widza, — niższa zaś część skał, z lekka okwefiona powietrzem alpejskiém, którego mgły dziewicze ulatujące w przestrzeniach, chuchnięte czarodziejsko pędzlem Calama... Wystudjowawszy niegdyś Calama w muzeum bazylejskiém i lipskiém owe cztery pomnikowe jego obrazy, (Paestum, burza w Alpach, las dębów w wichrze a zwłaszcza Monte Roza) nie wierzyłem, by jeszcze któren z odcieni natury nie został przezeń pochwyconym — o też jeszcze jednym wyrazem z tajemnic piękności jest owa Jungfrau Calama — hymn natury, do którego człowiek tylko „Amen“ dołożyć może. (Cena każdego z dwóch powyższych płócien po 50,000 franków.). Po nich trudno przejść do innych, jednak chcąc być sprawiedliwym sprawozdawcą, — trudno przemilczeć obraz o obrazie Riedmüllera z Sztuttgardu (35) — Staw po zajściu słońca — poczuty niezmiernie ciepło — cisza — zmierzch — promienno przygasającém niebem, ptactwo wodne do gniazd ciągnące, zapadające w szuwar bagnisty, świat usypiania i rozmarzenia, chwycony prawdziwie i gorąco.
Vöscher (24) z Monachium: Rzeka Etsch w Tyrolu, głębia perspektywy tego obrazu, z strumieniem pędzącym dalekiego wąwozu, przypominającym nasz drogi biały Dunajec w Zakopaném, wybornie oddana. Ferrari z Mediolanu (21) Plac jarzyn w Weronie, celuje szczególniej oddaniem archeologiczném ozdób architektury. Rozgłos największy uzyskały charakterystyczne obrazki wodnemi farbami pędzla Eduarda Steinle, będące ilustracją powiastek gminnych Grimma, pod tytułem: Schueewitchen und Rosenroth. Za daleko odwiodłaby nas szczegółowa charakterystyka powiastek i obrazów. Są one ideałem liryki rodzajowej, pokrewnej utworom Schwinda, choć samodzielniejszej od siedmiu kruków. Rysunek mistrzowski grupy, śmiałość, a głównie wdzięk i polot fantazji będący podstawą w bajce gminu, czynią te kreacje małemi arcydziełami. Program ich taki: Matula miała dwie córeczki — wdowa — w małej chatce, w której ubogiem podwórzu rosły dwa krzaki róż — jeden śnieżny, wtóry różowy — jedna z dziewcząt zwana Białuchą, druga Różową, posiadały te krzaki róż — jedna z nich była żywa, i tylko latała w las po kwiaty i łowiła śpiewające ptaki — wtóra cicha i spokojna, przędła przy matuli i czytywała jej, gdy nie było nic do roboty — na tém tle osnuł malarz swe pomysły — obrazek I. Diwe siostry, biała i różowa i ich przyjaciel niedźwiedź z niezmierną obleśnością, liżący ich ręce za to, że go w zimie przyjęły do płonącego komina — ten gruby jegomość, jego niemiecka Gemütlichkeit, jako sporność z dwojgiem idealnych dziewcząt wyśmienicie chwycona. Obrazek II. Dziewczęta ratują karła od utonięcia. Karzeł z siwą brodą, ów myth codzienny w podaniach germańskich, to małe arcydzieło, pełne humoru. Obrazek III. Zapasy dwu karłów. Obrazek IV. Dalsze przygody z karłem i jego koniec. Obrazek V. Dziewosłęby. Ten obraz przeszedł się w uroku gracji... nie znam nic podobnego. Dwaj rycerze na pysznych rumakach dziarsko z swym orszakiem wjeżdżają w dziedzińczyk. W ganku stoi mateczka zapłakana, zfrasowana, a jednak rada ich odwiedzinom — po bokach obie siostrzyczki, śnieżna i różowa — przed każdą kwitnie krzak jej róż — fałdy szat obu córek rzucone prześlicznie, i włosy, i ręce, i główki jak u kwiatków zwieszone melancholicznie, a jednak z uśmiechem ciekawym... jak wiśnie krasne poza mur wychylone ogrodu... postacie ich delikatne jednak bardzo germańskie idą z tradycji Nibelungów — a w życiu zawsze te same z umysłem otwartym na piękno, a z mrówki pilnością około spraw domowych. Par exellence niemieckie. Rodzaj to zbytkowny malarstwa i nie początek wróżący, trzeba wszystko wyczerpnąć, by się tych subtelności chwytać w sztuce. — Dalej kilkanaście pięknych akwarellów Goebla. I znakomita akwarela p. Thibeaux (56) według belwederskiej z Rigauda — skopiowana, pod t.: Kirchenfürst. — W tej postaci ujemnie, a z mistrzostwem ujętej, zeszła się cała trafność rodzajowa — olbrzymia peruka Louis XV, wyraz pełen wyrazów, rysy spiczaste, dowcipne — i Mazarina uśmiech gotowy w tém, czém nie dopisze Richeuliemu, i ministerjalność Alberoniego, i Metastazja bonwiwanteria (na nią nie ma polskiego wyrazu, i nie szukamy go) i przebiegłość prymasa Poniatowskiego i t. d. wszystko tam gra żywo, jaskrawo, a słodziutko i namiętnie. — Nos ostry i nie głupi, sourir d’un lettré [2], oczy ciężkie i ospale przymróżone, ale czujne i żywe nie żórawią ale sowią czujnością — ręka alabastrowa, fiolety pełne kokieterij — woń salonu — muzyczka dla konkokcij, teatrum dla ziewania i zabawki... Między portretami odznacza się Grillparzera p. Axmana z Salzburga (89). Wśród historycznych, nie pospolite miejsce zajmuje obraz naszego ziomka p. Eljasza, Krakowianina: Czarneckiemu 1655 r. broniącemu Krakowa, chłopięta znoszą kule szwedzkie. P. Eljasz bez wątpienia czyni wielkie postępy, życząc mu przedewszystkiem jeszcze więcej plastyki dziejowej, jaką wysiłkiem nadludzkim prawie zdobył Matejko — a głównie pozbycia pewnego szarego, w brudne wpadające kolorytu, tu może on ujść za kurzawę wojenną, ale tło brudnawe, jakiém obraz cały powleka, nie czyni miłego wrażenia. Z rodzajowych, jeszcze walka tygrysa z bawołem Verlata (85) przypomina werwę Rubensa, Schwertchakowa (99) obraz, podróżni ścigani przez stado wilków, przerażający obraz zimy bardzo trafnie oddany — trzy konie gnające galopem w rozpaczy o lepsze w zawody z wichrem zimowym, za lada chwilę ugrzęzną w zaspie śniegowej — kilku podróżnych w saniach broni się strzałami z samopału — cała zgraja wściekłych wilków, czująca swe zwycięstwo ściga ich zajadle — cała północna natura w swej grozie oddana — autor Moskalem, oddajemy tém bardziej sprawiedliwość. Obraz ten blednieje tylko wobec jednego — to jest wobec epilogu „Tułaczy“ Bolesławity — ale tam ofiary tak święte i zwycięskie świętością swoją, że pożerające je bestje, mogły by się uświęcić krwią, którą żłopią — i nawet... ale to nieco trudniej — śnieg i szron wsteczności który je przepada, rozpływa się w łzy anielskie, obmywające winy tej ziemi...
Jeszcze jeden obraz Valaperta Franciszka z Florencji (108), wyobraża ciało króla Manfreda Sycylijskiego po bitwie pod Benewento z grobu wyrzucone, w śmiertelnej nagości, dla szyderstwa purpurą nakryte — wyraz twarzy woskowo pośmiertny jeszcze pełen szyderczej pychy — a brzegi mórz z za krawędzi skał w nieskończoność błękitniejące — świadki błędów i nieszczęść jego, one co tyle pamiętają - zdają się szumieć głosem nemezy dziejowej.... Różnie sądzą o tém obrazie — śmiałości i niepospolitego traktowania nikt mu nie odmówi. Są też trzy rzeźby z Mediolanu p. Argenti — Skromność, biust marmurowy, — Nadzieja, biust — i Męczennica chrześcijańska — ostatniej wyraz najwięcej do nas przemówił, bez wątpienia i natchniony i znakomity mistrz tylko mógł stworzyć tę grupę — ale jest w niej coś, co grozi manierą Berniniego, — co nawet przypomina jego nieszczęsnych aniołów z mostu Rzymskiego i Św. Franciszka w podziemiach Asyżu.
Jeszcze słowo o wystawie nieustającej — (Genossenschaft der bild. Künste). Celuje ona kilką głów znakomicie pięknych, na czele portret damy przez Lembacha. Artysta ten dość ma sławy, mianowicie jako kopista, by go wysławiać potrzeba, dosyć znać jego kopię dwóch miłości z Tycjana, którą do prywatnej galerii hrabiego Schach do Monachium, w Rzymie (Borghese) skopiował, równie kopie, które dla tegoż zbioru z Hiszpanji przywiózł. Portret wymieniony, con amore w flamandzkim rodzaju traktowany, zastanawia swą wdzięczną prostotą, godną mistrza, co nie potrzebuje całej sfory niesfornych efektów. Jako studjum przepysznie też skopiowana z Rembrandta głowa staruszki p. Pentera. — Goebla aquarelle, Gunermana rodzaj, Wilberga połów ryb — cichy staw z łodzią — okryty mnóstwem pływających roślin, (20) studjum sympatyczne każdemu kto bliżej zna naturę, przypominające niepospolity pod tym względem, temiż roślinami i wodną ciszą celujący obraz Schirmera w galerji Lipskiej. Mały Eras Corregia (?), gdyby nieco mniej apokryficzny, miałby prawo domagać się gościnności w Belwederze. Osobny salon mieści kilkadziesiąt wzorów do pomnika Szyllera — niektóre bardzo piękne. Równie model gipsowy kolosalny, statuy Dürera, pojęty nec plus ultra, i drugi Michała Anioła słaby i przyzwoity — oba do frontonu tegoż gmachu przeznaczone.
Jeszcze — radzi byśmy choć słowo o życiu Polaków tutejszych nadmienić, — o ile z ustronia patrząc, pochwycić je można. Jest ich tu niemało — przejezdnych i stale osiadłych. Głównie młodzież kształcąca się, prawnicy, medycy, technicy, artyści — — schodzą się chętnie u ulubionego Dauma, gdzie znajdziesz polskie dzienniki, a nieraz gorącą i poczciwą rozmowę o sprawach krajowych... Na czele tej garstce polskiej liczemy ustronie żyjącego profesora Duchińskiego, imię zbyt popularne i szanowne, by o nim cokolwiek śmieć dodać, żyjący w pracy ciągłej a cichej, z stoicyzmem o najzacniejszej, cześć budzącej tradycji emigracyjnej, pracuje p. Duchiński obecnie nad dziełem w języku niemieckim, dotąd nam nieznaném — wpływ jego teorii na ziomków przeważnie skonstatowany, tu głównie podnieślibyśmy wpływ na cudzoziemcach wywarty, rozbudzenie w znakomitościach francuskich i niemieckich interesu dla naszych kwestii żywotnych. — Ku temu głównie przyczyniła się osiemnasta z jego konferencji (w Paryżu 1862) między innémi, oparta na własnym memorjale Katarzyny II, do ministra oświecenia, z przyczyny dzieła Strittera, dowodzącego że Moskale są Finnami, pisze tam sama Katarzyna 4. uwagi, które winne być umieszczone w książkach elementarnych — oto jej własne słowa:

  I. Ce cerait un scandal pour toute la Russie si Vous admettiez l’opinion de Mr. Stritter sur l’origine finoise des Grands Russes.
 II. Le scandal et la repulsion ne sont pas des preuves de peu d’importance que leurs origines sont differentes.
III. Quoique les Russes different des Slaves naturellement, par les origines, vous ne trouvez pas entre eux de repulsion.
IV. Mr. Stritter de quel pays est-il? Il a certainement un système de nationalité un profit du quel il de nature les faits prener garde a lui.[3]


Autor pomnika Nowogrodzkiego, w kraju, z zapasami swej specyalnej wiedzy, z katedry mógłby z niemałą korzyścią odzywać do miłujących naukę, a chcących zbadać prawdę dziejową. — — Cichą też i skromną, ale znaną i uczciwą pracą odznacza się jego małżonka, zasilająca prócz tego swą znakomitą korespondencją Bibliotekę warszawską, nie dość u nas liczną, w porównaniu z Królestwem Polskiem.
O młodzieży pracującej w zaciszu domowém, można by też niemało dobrego powiedzieć, kierunek zwykle wytknięty i cel poważny, niektórzy za mało ufni w swe siły lub zbyt lękliwi o wsteczne przeszkody. — Dlaczego na przykład cichy pracownik jak p. Mar. S. bez posady i inicjatywy, biernie trzyma się na uboczu? nagromadził wytrwale mnóstwo materyałów krytycznych, filozoficznych i dziejowych, pragnął zająć się dziełem: „Historji cywilizacji w Polsce,“ dzieło wielkiej wagi, wymagające iście ogarnięcia i przyswojenia sobie całej wiedzy ludzkiej, — ależ ona mu już nie jest obcą — niechże raz wyjdzie z biernego stanowiska.
Czynnikiem wielkiej zacności wśród kółek młodych i szlachetnej inicjatywy jest niemniej p. Wac. D. i jako taki czynnik, bez wątpienia użyteczny, wróci jako człowiek samodzielny do prac krajowych. Znaleźliby się i inni, ale i tak lękamy się ubliżyć skromności tych — cośmy dotknęli, czyż nie lepiej na te smutne, a w moralistów szczepiących na wierzbie gruszki, tak płodne czasy, podnieść dobre, niż wciąż grzebać w ujemnych stronach społecznych. Nolite sacra miscere profanis.... [4]

Ernest B***




  1. Przypis własny Wikiźródeł Qu’il n’est pas papable ce cardinal (franc.) — nie będzie papieżem ten kardynał.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Sourire d’un lettré (franc.) — uśmiechem uczony.
  3. Przypis własny Wikiźródeł I. To byłby skandal dla całej Rosji jeśli uznałby Pan opinię pana Strittera o fińskim pochodzeniu Wielkich Rosjan.
     II. Skandal i odraza są wcale ważkimi dowodami, że ich pochodzenie jest różne.
    III. Chociaż Rosjanie różnią się od Słowian z natury, wskutek pochodzenia, nie znajdzie Pan żadnej między nimi niechęci.
    IV. Z jakiego jest kraju pochodzi pan Stritter? Z pewnością ma swój system narodowości, z którego pożytek [niejasne].
  4. Przypis własny Wikiźródeł Nolite sacra miscere profanis (łac.) — Nie wolno uświęconego bezcześcić.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.