Prokurator Alicja Horn/Rozdział 22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Prokurator Alicja Horn
Tom drugi
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 22

Julka tuliła się w ramionach Druckego i na jego jasnej marynarce łzy jej znaczyły się wielu ciemnymi plamami.
— Jestem podła, panie Janku, jestem najpodlejsza z podłych, pan powinien brzydzić się mną, pogardzać... Ale ja tak bałam się o pana. Alicja po tej wiadomości, że pan tu nie wróci, bardzo się zmieniła. Ja ją powinnam kochać i może nawet kocham, ale nie mogę... nie mogę...
— Nie becz, mała, — starał się ją uspokoić — jaka jesteś, taka jesteś i nie wyrywaj sobie włosów z głowy, a staraj się zawsze być sobą. To grunt. Jesteś jeszcze djabelnie smarkata i z wiekiem zmądrzejesz.
— Nie brzydzi się pan mną? — chlipała.
— Ach ty, dzieciaku. Przecie wiesz, że pasjami cię lubię.
— A nie gniewa się pan, że depeszowałam?
— Nie gniewam się, chociaż zrobiłaś niemądrze.
— I nieuczciwie — westchnęła.
— Uczciwie, czy nieuczciwie, na tem się już nie znam — zaśmiał się — o to zapytaj kogo innego. Ale niemądrze.
— Panie Janku, a Alicję pan... kocha?...
— Mówiłem ci, że nie.
— Mój drogi, mój jedyny!... Więc i nie martwi się pan, że się teraz z nią nie zobaczył?
— Dziewczyno! Nie róbże mi piły drewnianej o jednym zębie! Nie martwię się niczem. Robi to za mnie pewien uprzejmy koń.
— Koń?
— Tak. On ma większą głowę, więc mu to łatwiej przychodzi. No, chodźmy na plażę.
Julka nie ruszyła się i powiedziała patrząc w ziemię:
— A jednak...
— Co tam jeszcze?
— Jednak pan Alicję kochał... Panie Janku, pan przecie był jej kochankiem...
— I cóż stąd?
— A... a... moim nie...
Wybuchnął śmiechem.
— O, pan się ze mnie śmieje — schowała głowę pod jego marynarkę. Ja wiem, że jestem nieładna.
— Guzik wiesz! — rozgniewał się — zaraz ci podniosę spódniczkę i tak dam w skórę, że ci się Cape Town przypomni.
— Cape Town — rozpromieniła się — gdzie głuptasów biją do trzeciej skóry!...
— Pamiętasz? — roześmiał się — Widzisz ją!
— O, ja wszystko pamiętam, wszystko.
— Ejże? A wiesz, co się dzieje w Marsylji?
— Naturalnie! — podskoczyła — tam kiedy ktoś mówi, że kłamie, to też kłamie, bo napewno nie kłamał. Tak?
— Brawo! A dlaczego ryby w Singapoor piją wodę?
— Bo tam stoi szkocki garnizon, a ryby nie mają pieniędzy.
— Patrzcie no! Jeszcze roczek edukacji a mogłabyś w pantofelkach nocnych do ciotki Fanny na...
— ...śniadania chodzić! — dokończyła tryumfalnie i roześmieli się oboje.
Do późnej nocy siedzieli na tarasie i rozmawiali, wczesnym rankiem Drucki odjechał.
Z tego, co dowiedział się od Julki wywnioskował, że Alicja, nie zastawszy go w Warszawie, powróci na Hel. Napewno Zośka musiała jej powiedzieć, dokąd wyjechał. Pragnął uniknąć spotkania z Alicją. Wiedział, że będzie miał przykrą przeprawę i cieszył się, że znowu jej nie spotka.
Po drodze jego „Fould“ psuł się dwa razy. Dlatego dopiero nad ranem przyjechał do Warszawy i był tak zmachany, że zaraz położył się spać, zostawiwszy wóz na ulicy.
Obudził się późno.
W sąsiednim pokoju krzątała się Zośka. Musiało już być po południu.
— Zośka! — zawołał.
— Ojej — powiedziała, stając w drzwiach — pewno obudziłam pana!?
— Nie, sam się obudziłem. Która to?
— Już po drugiej — zbliżyła się i stanęła oparta kolanami o łóżko — wyspał się pan?
Zapytał ją, czy podczas jego nieobecności nikt nie przychodził? Zośka zdała dokładną relację z wszystkich wizyt, jedynie o bytności Alicji opowiedziała półsłówkami, nie wspominając o tym, że Alicja czytała depeszę.
— Taka ładna, a taka wredna — zakończyła swoje sprawozdanie.
— Wredna? Co to znaczy wredna?
— A czy ja wiem — wzruszyła ramionami.
Roześmiał się i zagarnąwszy jej nogi położył obok siebie. Ta dziewczyna wprost skandalicznie działała mu na zmysły. I ten zapach mleka i cząbrów... I ta prostota pożądliwości.
Sprawiło to, że po każdym uścisku nietylko nie nabierał do niej uczucia przykrej obcości, lecz przeciwnie opanowywała go chęć tkliwych pieszczot i mówienia jej rzeczy miłych, wyrazów czułych i uśmiechniętych.
Właśnie oparty łokciem na poduszce tłumaczył to Zośce, wpatrując się w jej zaróżowioną twarz i w rozchylone szybkim oddechem usta, gdy w przedpokoju rozległ się dzwonek.
— Kogoś djabli niosą — przerwał sobie.
— Otworzę i zobaczę — podniosła się, poprawiając naprędce włosy i perkalową sukienkę, która była niemożliwie wygnieciona.
Łowił uchem odgłos jej bosych nóg, później szczęk zamka w otwieranych drzwiach i zmieszane głosy.
— Ki djabeł? — pomyślał.
Nieomal w tejże chwili do sypialni wpadła Alicja.
— Boh! — krzyknęła.
— Ta pani odepchnęła mnie i weszła przemocą zawołała Zośka wzburzonym głosem.
Twarz Druckiego ściągnęła się.
— Zośka — powiedział twardo — proszę iść do domu.
Dziewczyna otworzyła usta, lecz nie odezwała się. Obrzuciła tylko Alicję nienawistnem spojrzeniem i wyszła.
— Boh! — powtórzyła Alicja.
Drucki odrzucił kołdrę, nałożył pantofle i poprawiwszy pidżamę wstał:
— Co to ma znaczyć? — zapytał stłumionym głosem.
— Boh! Tak mnie witasz?
— Witam cię tak, jak ty tu weszłaś.
— Boh!
— No cóż powtarzasz — zirytował się — Boh i Boh!
Zapalił papierosa i nie patrząc na nią usiadł na parapecie okna.
— Ta dziewka — wyrzuciła ze ściśniętego gardła — ta dziewka jest twoją kochanką!
Wzruszył ramionami.
— Dobrą znalazłeś dla mnie rywalkę — dodała z ironją.
— O co ci chodzi? — zapytał obojętnie.
— Boh! Jak ty do mnie mówisz? Czem zasłużyłam na ten ton i na te obraźliwe słowa?
— Przepraszam cię, rzeczywiście nie byłem zbyt uprzejmy — zreflektował się — ale wytrąciło mnie z równowagi twoje wtargnięcie tu. Przepraszam.
Zbliżył się do niej i pocałował ją w rękę.
Usiadła na najbliższem krześle i patrzyła nań oczyma pełnemi niepokoju.
— Po co przyjechałaś z Helu? — zapytał tak, jakby nie był ciekaw odpowiedzi.
— Boh. Ty mnie nie kochasz?! — zawołała — ty już mnie nie kochasz!
Milczał.
— Powiedz... powiedz... dlaczego? Nie rozumiem dlaczego?! Czy dałam ci jakiś powód, czy się zmieniłam?
— Nie — zaprzeczył — nie zmieniłaś się. Wcale się nie zmieniłaś. Ty wogóle nie możesz się zmienić.
— Mówisz to tonem wyrzutu?
— Czy ja wiem, Al? W każdym razie nie wyrzutu. Nigdy nikomu nie robię wyrzutów i sam nie znoszę, by mnie je robiono. Nie znoszę!
Alicja chwyciła go za rękę:
— Czekaj, Boh, tu nie chodzi o scenę. Przyszłam po prostu dowiedzieć się, czy... czy... nie masz już dla mnie dawnego uczucia?...
Ponieważ nic nie odpowiedział, przycisnęła rękę do piersi jakimś kurczowym ruchem:
— Boh, Boh, ty wiesz, ze jesteś ula mnie wszytkiem, że jesteś całą moją radością, całem mojem życiem. Ty to musisz wiedzieć. Ja nie mogę utracić ciebie. Nie mogę. Boh, czy ty rozumiesz mnie?
— Nie rozumiem — wybuchnął — nie jestem w stanie zrozumieć, jak można od kogokolwiek żądać, by przestał być sobą.
— Nie żądam tego.
— Owszem. Żądasz, bym zrezygnowała wolności, z wolności, która właśnie jest mną. Jest moją treścią.
— A pamiętasz, żeś proponował mi małżeństwo?
— Nie przeczę — wzruszył ramionami.
— Zatem?...
— Nic zatem! Odmówiłaś mi wtedy.
— Wtedy ci odmówiłam. Ale przypuśćmy dziś?
— Dajmy temu spokój, Al. Przecie jesteś dojrzałym człowiekiem i doskonale zdajesz sobie, sprawę z tego, że dziś jest zupełnie inaczej.
Zagryzła wargi do krwi i spojrzała nań dziwnie zwężonemi źrenicami.
— Posłuchaj, Al — zaczął pojednawczo. — znasz mnie dobrze. Wiesz, że nie potrafię znieść żadnych więzów, że są one przeciwne mojej naturze. Było nam dobrze razem. Przecie prawda? Przynajmniej, jeżeli o mnie chodzi, zachowam dla ciebie, Al, wiele ciepłych uczuć i wiele wdzięczności za tę cząstkę życia, za tę piękną cząstkę życia, którąś ty była dla mnie. Bo widzisz, nie trzeba...
— Czekaj, Boh — przerwała mu — odpowiedz mi najpierw: czy wszystkim kobietom powtarzasz przy rozstaniu to samo? Umiesz to, zdaje się, na pamięć.
— Niedobra jesteś, Al. Poco chcesz zatruć ironją i twoje i moje wspomnienia. Skoro rozstajemy się...
— Nie, nie! Nie rozstajemy się — wybuchnęła. — To ty mnie chcesz porzucić, to ty mnie odpychasz.
Wziął ją za rękę:
— Uspokój się, Al, poco ten patos.
— Patos? — zaśmiała się gorzko — ja ciebie kocham, Boh, ja ciebie ubóstwiam, bez ciebie żyć nie potrafię. Czyż nie rozumiesz, że to musi być patetyczne... Ktoś chce mi ciebie odebrać, ale ja nie oddam cię, nie oddam, za żadne skarby!...
Oplotła go ramionami, rozpalonemi ustami przywarła do jego ust.
Nie umiał wyzwolić się z tego uścisku, nie potrafiłby odsunąć od siebie tej kobiety, której piękność wprost go obezwładniała, a namiętność wywoływała burzę w jego zmysłach.
— Pragnę cię, Boh, i ty mnie pragniesz, kocham cię do szaleństwa, Boh!... Ty moje szczęście, ty moje szczęście... Widzisz, widzisz, że nie wygasła i twoja miłość, że nie możesz wyrzec się mnie, Boh!... Jestem tak spragniona... I powiedz, powiedz, czy ty mnie nie pragniesz?...
Uniósł ją w ramionach, a to, co nastąpiło, było najwymowniejszą odpowiedzią na jej pytanie.
Jednakże odpowiedź tę podyktowały tylko zmysły, i teraz, siedząc w fotelu i patrząc, jak Alicja przed lustrem poprawia włosy, Drucki zły był na siebie.
Słuchał tego, co mówiła, lecz z treści tych słów nie zdawał sobie sprawy. Myślał nad tem, w jaki sposób wytłumaczyć jej, że mimo wszystko niema już powrotu do tych czasów, kiedy ona wypełniała mu życie. Nie mógł znaleźć wyrazów, któremiby należało to wyjaśnić, czuł się skrępowany.
Nie znosił tego!
— Czemu nie odpowiadasz? — odwróciła się.
— Przepraszam, nie słyszałem.
— Pytałam, kiedy jedziemy na Hel?
— Nie pojadę. Zostanę już w Warszawie. Zatrzymują mnie interesy...
Nie namawiała go. Przeciwnie, oświadczyła, wobec tego i ona pojedzie tylko na kilka dni zlikwidować swoje sprawy nad morzem.
Ani jednem słowem nie wspominała o Julce. W dalszym ciągu nie wątpiła, że między nią a Druckim miał miejsce romans, jednakże była przekonana, że teraz, po porozumieniu z Bohdanem, skoro tylko pozbędzie się Julki z Warszawy, rzecz urwie się sam przez się. Alicja wiedziała, że Drucki zdradza ją także z innemi kobietami, lecz dość wierzyła w swój wdzięk i w swoją inteligencję, by mieć nadzieję opanowania sytuacji i wyeliminowania z jego życia nie tylko warunków, sprzyjających zdradzie, ale wszystkich tęsknot do innych kobiet.
Przedewszystkiem postanowiła wogóle zmienić swój stosunek do Druckiego, postanowiła zbliżyć się do jego spraw osobistych, poznać szczegółowo tryb jego zajęć, no i doprowadzić do tego, by wreszcie zamieszkali, jeżeli nie w jednem mieszkaniu, to w bezpośrednim sąsiedztwie.
Nie zraziła się nawet tem, że Drucki nie przyszedł na dworzec i wsiadając do pociągu, układała szczegółowo plany działania. Dla Julki zdecydowała się znaleźć posadę nauczycielki do dzieci gdziekolwiek na dalekich kresach. W żadnym razie nie zamierzała dłużej zajmować się wykształceniem tej złej dziewczyny, do której teraz poza nienawiścią nic nie czuła. Nie myślała też wdawać się z nią w żadne rozmowy, wyjaśnienia, czy dyskusje.
Po przyjeździe do „Godivy“ oświadczyła Julce krótko:
— Pakuj rzeczy. Jutro wracamy do Warszawy.
Dziewczyna, jak zaobserwowała Alicja, musiała domyślać się, że jej podłość została odkryta, gdyż nawet nie próbowała powrócić do dawnej swobody stosunków. Milczała uparcie i była przygnębiona. Ilekroć, siedząc naprzeciw siebie w wagonie, spotykały się wzrokiem, Julka bladła, Alicja zaś powstrzymywała się, by nie rzucić jej w twarz słowa: — żmija!
Przyjechali późnym wieczorem i Alicja natychmiast przebrała się i pojechała do „Argentyny“. Kazała dać sobie lożę i poprosić dyrektora Winklera. Nie była wcale dobrze usposobiona, lecz robiła wszystko, by Drucki czuł się w jej towarzystwie jak najweselej. Piła dużo wina i gdy około czwartej nad ranem wsiadali do „Foulda“, oświadczyła, że nie potrafiłaby reszty nocy spędzić samotnie.
— Jedźmy do ciebie, Boh, dobrze?
Zgodził się. Zgodził się! Więc wszystko zaczyna układać się według jej przewidywań.
I układało się przez kilkanaście dni.
Alicja tymczasem odwiedziła wszystkie większe biura pośrednictwa pracy. Narazie nie było nic dla Julki odpowiedniego, wkrótce jednak miała się uwolnić posada nauczycielki — guwernantki do trzech małych dziewczynek u zbogaconych chłopów na Wądołach, majątku położonym na krańcach Pińszczyzny o czterdzieści kilometrów od najbliższej stacji kolejowej. Alicja uznała to za bardzo odpowiednie, a po powrocie do domu powiedziała Julce:
— Chciałam ci zakomunikować, że w dalszym ciągu nie będę mogła cię kształcić. Jesteś już w tym wieku, kiedy korzystanie z obcej pomocy i życie na cudzy koszt jest usprawiedliwione tylko w wypadku posiadania pewnych praw moralnych do przyjmowania tego wszystkiego. Sądzę, że to rozumiesz?
— Tak — odpowiedziała Julka drżącym głosem.
— Otóż nie widzę powodu, dla którego nie miałabyś utrzymywać się sama. O znalezieniu w Warszawie posady, zapewniającej możność jakiej takiej egzystencji oczywiście w obecnych czasach i przy twoich kwalifikacjach mowy być nie może. Mam jednak nadzieję znalezienia czegoś dla ciebie na prowincji. Czy chcesz z tego skorzystać?
— Tak — odpowiedziała. Była blada i usta jej drżały.
Alicja skierowała się do wyjścia i zatrzymując się we drzwiach dodała:
— Będziesz nauczycielką do trzech dziewczynek w prywatnym domu na wsi. Wprawdzie to poniekąd odludzie, ale i tam można przy twoim talencie znaleźć kochanka.
Tego dnia wieczorem Alicja słyszała przez drzwi stłumiony płacz Julki, lecz nie wzruszyło to jej wcale.
Urlop Alicji skończył się właśnie nazajutrz po tej rozmowie i od rana urzędowała w Sądzie. Powitano ją z radością. Zwłaszcza prokurator Martynowicz był ucieszony, gdyż w kancelarji zalegało kilka spraw trudniejszych, opracowanie których zamierzał przekazać Alicji.
Z prawdziwą rozkoszą pogrążyła się w pracy. Tu czuła się panią w świecie paragrafów, przepisów, niezliczonych arkuszowy zeznań, protokułów, doniesień. Tu lepiej niż w życiu orjentowała się w pobudkach czynów skomplikowanej psychiki ludzkiej i w chaosie poszlak. Tu na zimno, bezosobiście ustawiać mogła ludzi i szeregować fakty, jak pionki na szachownicy z pełną świadomością skutków, przewidzianych w Kodeksie Karnym.
Gdyby życie własne i życie osób nam bliskich można było tak opracować na ponumerowanych stronicach, skomentować notatkami inwigilacyjnemi, określić zeznaniami świadków...
Bohdan... Ileż tajemnic kryje jego życie, tajemnic niedostępnych nawet dla niej... Spojrzała na zegarek: — już pierwsza, napewno wstał. Co robi? Machinalnie wzięła słuchawkę telefonu i wymieniła numer.
Słyszała, że podniesiono tubę i głos Druckiego, kończący jakieś zdanie: —...żebyś mi tylko nie beczała.
— Hallo!
— To ja, Boh, Nie przeszkodziłam ci?
— Ach, jak się masz. Cóż znowu...
Odniosła wrażenie, że się zmieszał i nagle uczuła ostry ból w krtani. Była niemal pewna, że u niego jest Julka...
Powiedziała, że ma masę roboty, że nie będzie mogła wyjść z Sądu przed trzecią i pożegnała go, udając dobry humor. W sekundę potem połączyła się z domem. Odezwała się Józefowa.
— Czy jest panna Julka? — zapytała Alicja.
— Niema proszę pani, będzie może godzina, jak wyszła.
— A nie mówiła dokąd idzie?
— Nie proszę pani. Tylko telefonowała, a później wyszła. Pewno do jakiej koleżanki.
— To dobrze. Niech Józefowa nie mówi panience, że ja dzwoniłam. Obiad o trzeciej. Dowidzenia.
Pośpiesznie zamknęła biurko, nałożyła kapelusz i zbiegła ze schodów. Tuż w pobliżu znalazła taksówkę i kazała jechać na Aleję Szucha. Gdy jednak auto ruszyło — zreflektowała się.
— Jeżeli ma u siebie Julkę, czy inna kobietę, napewno mnie nie wpuści i tylko narażę się na ośmieszenie w jego oczach, a kto wie, czy nie na ponowne zerwanie... Nie, to nanic.
Zmieniła dyspozycję. Kazała szoferowi stanąć o dwa domy dalej po drugiej stronie ulicy. Stąd doskonale widziała bramę domu Druckiego i musiała zauważyć każdego, ktoby stamtąd wychodził. Szofer, który widocznie domyślił się celu tego postoju, z półuśmiechem obserwował ulicę, od czasu do czasu zerkając na swoją pasażerkę.
Alicja czuła śmieszność własnej sytuacji, lecz za żadną cenę nie opuściłaby zajmowanej pozycji.
Po upływie czterdziestu minut wyszli. Nie omyliła ją intuicja. Bohdan w jasnym garniturze i uczepiona do jego ramienia Julka... żmija, żmija...
— Wypędzę ją z domu, jak psa — pomyślała, zaciskając palce aż do bólu — jak psa!...
Wysiadła i poszła pieszo do domu.
Nie uczuwała żalu do Druckiego. Cała jej nienawiść i pragnienie zemsty skierowały się ku Julce. Oczywiście, Julka narzuca mu się ze swoją miłością... żmija...
Natychmiast po przyjściu do domu Alicja zatelefonowała do nauczycielskiego biura. Niestety, posada była jeszcze do objęcia. Najwcześniej za miesiąc ma się uwolnić.
— Co począć, co począć — gorączkowo myślała Alicja, chodząc po pokoju.
Nie mogła wyrzucić Julki na bruk, a zresztą ta wówczas zwróci się do Druckiego...
Niepotrzebnie zabrała z Helu.... Teraz koniecznie należy natychmiast od niej się uwolnić, koniecznie!
Przy obiedzie nie zamieniły ani jednego słowa. Wstając od stołu, Alicja, powiedziała:
— Prosiłabym cię, byś unikała wychodzenia, gdy niema mnie w domu. Józefowa czasami musi zejść do sklepu i mieszkanie pozostaje bez opieki.
— Dobrze — odpowiedziała Julka i przeszła do łazienki, skąd po chwili rozległ się plusk wody.
— Bezwstydne zwierzę — pomyślała Alicja.
Nazajutrz i dni następnych Alicja, po kilka, razy telefonowała do domu z Sądu, by sprawdzić, czy Julka stosuje się do jej zakazu. Julka rzeczywiście nie wychodziła. Natomiast nie ulegało wątpliwości, że telefonowała do Druckiego. Alicja kilkakrotnie miała zamiar rozmówić się z Bohdanem ostatecznie na temat Julki, lecz zawsze w ostatniej chwili rezygnowała w obawie znalezienia się w sytuacji, w której trzeba będzie kwestję postawić ultymatywnie. Przewidywała, że byłoby to równoznaczne z klęską, gdyż on w żadnym razem nie ustąpi, a ona ustąpić musi.
Zresztą na szczęście Julka zaczęła chorować. Była blada, dostawała zawrotów głowy i mdłości.
Alicja od niechcenia zaproponowała jej pójście do lekarza, lecz dziewczyna podziękowała i odmówiła:
— Nic mi nie jest.
— Tem lepiej — pomyślała Alicja — wkrótce uwolni się posada i pozbędę się tej żmii.
Stało się jednak inaczej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.