Projekt Akademii Literackiej w Polsce

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Irzykowski
Tytuł Projekt Akademii Literackiej w Polsce
Podtytuł (Stefan Żeromski: Projekt Akademii Literatury Polskiej. Warszawa 1918.)
Pochodzenie Maski. Literatura, sztuka i satyra (Z. 15, 1918)
Wydawca Zrzeszenie Literatów Polskich
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Narodowa F. K. Pobudkiewicza
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zeszyt
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEGLĄD


PROJEKT AKADEMII LITERACKIEJ W POLSCE.
(Stefan Żeromski: Projekt Akademii Literatury Polskiej. Warszawa 1918.)

Gdy samolot na odmianę toczy się po ziemi, zwykłe pojazdy przypatrują mu się zapewne z wielkiem zaciekawieniem i sympatyą, jakgdyby wędrówka przyziemna stała się naraz sztuką trudniejszą. Takie wrażenie wywierała żywa dyskusya, wywołana niedawno przez uwagi Żeromskiego o przyszłości literatury polskiej (w zbiorku szkiców i rozpraw p. t. „Sen o szpadzie i sen o chlebie“). Taka też dyskusya powinnaby się rozwinąć nad jego projektem akademii literackiej w Polsce. Nie jest on wznowieniem dawniejszego projektu W. Grubińskiego, by w Polsce założyć rodzaj akademii Goncourtów. Nie o wynagradzanie gotowej już i sytej siebie twórczości tutaj chodzi, nie o stworzenie Olimpku polskiego, lecz o zrzeszenie się wszystkich pracowników literackich „do obrony od nacisku niedoli zewnętrznej“. Znaczyłoby to głównie: od niedoli materyalnej; lecz rozwijając swój program, autor omawia najszerzej zadania kulturalne przyszłej Akademii Literackiej (tak chyba lepiej, by uchylić nieporozumienie, nazwaćby należało tę instytucyę, która przecież nie zajmuje się specyalnie literaturą, jako nauką. Tylko na końcu potrąca autor o zadania materyalne, gdy stwierdza, że „należy dążyć do wyemancypowania twórczości literackiej z pod władzy i dyktatury księgarzy, nakładców, spółek wydawniczych i przygodnych mecenasów“. Nie doradza jednak zamieniać Akademię na towarzystwo wydawnicze; miałaby ona za to dawać impulsy, zwłaszcza w zakresie przekładów, normować honorarya autorskie (najmniej ¼ lub ⅛ ceny od książki), czuwać nad wykazami ilości egzemplarzy drukowanych dzieł itd. Autor wierzy, że niezadługo Akademia posiędzie własny gmach, bibliotekę, archiwum, wdroży budowę teatru i muzeum literatury polskiej.
Minął czas, kiedy literat chciał za pomocą systemu bloków duchowych dźwigać bryłę świata i pchać ją na nowe tory; wybuch wulkanu zepsuł te wszystkie instrumenty, i teraz przypadło zaczynać czyn od siebie. Dla literatów jest niewątpliwe, że teraz organizować się powinni, nie gwoli mody, lecz poprostu dlatego, że w okresie wszelkiego rodzaju syndykatów, trustów, spółek, na które się zanosi po wojnie, literaci będą musieli zorganizować się również jako grupa zawodowa, by uchronić swoje interesy jako wytwórcy i spożywcy. W tym kierunku już rok temu rzucił myśl P. Stanisław Lam w broszurze „Organizacya pracy literackiej“ (Lwów 1917, Księgarnia akademicka). Przebrzmiała ona wówczas, jak się zdaje bez echa, a dziś przedstawia się jakby uzupełnienie inicyatywy Żeromskiego. P. Lam proponuje założyć Centralę literacką, któraby pośredniczyła w interesach między wytwórcami literackimi a księgarzami, redakcyami i teatrami, dostarczała literatom potrzebnych materyałów, kontrolowała ruch księgarski, tępiła korsarstwo literackie itd. Centrala dzieli się na sekcye: pomocy literackiej, dziennikarstwa, wydawnictw oddzielnych, teatru, spraw finansowych, przedsiębiorstw własnych. Centrala czuwa nad dobrobytem całego stanu literackiego, przez: ubezpieczenie kapitału, udzielanie emerytur i jednorazowych subwencyi. Od każdego honoraryum, któreby przepływało przez Centralę, opłacaliby pewien procent i autor i nabywca, z tego automatycznego ubezpieczenia urasta po latach np. trzydziestu spora emerytura dla literata, który ma swoje konto w Centrali; nadto opłacałyby obie strony mały procent na cele ogólne. Oczywiście Centrala nie tamowałaby wcale interesów zawieranych bezpośrednio między autorami a wydawcami. Fundusze opierałyby się także na przedsiębiorstwach własnych, może akcyjnych, jak drukarni, księgarni sortymentowej, wypożyczalni książek itd. P. Lam w cennej pracy swojej podaje dość dokładny plan takiej Centrali, czy jak się na jednem miejscu wyraża „rzeczypospolitej literackiej“. Pomysł ten nazwałem powyżej uzupełnieniem pomysłu Żeromskiego; poniekąd pozostają one jednak w kontraście do siebie, gdyż Żeromski nie wierzy w kupieckie i zapewne wogóle finansowe zdolności literatów, podczas gdy Lam punkt ciężkości swego pomysłu mocno przesuwa w tę stronę. W brew powszechnej opinii zresztą praktyka powiada, że literaci niezgorzej pilnują swoich interesów, a z żadnej psychologii nie wynika, żeby talent artystyczny wykluczał zmysł interesu. Wypadki, któreby świadczyły o takiem rzekomo zasadniczem niedołęstwie, należy położyć raczej na karb ogólnej indolencyi społeczeństwa, i zaiste nie więcej jest niedołęgów wśród literatów, jak wśród innych gatunków człowieka.
Osobliwie w Polsce literaci skrępowani są w swoich interesach nadzwyczaj niskiem poziomem czytelnictwa. Jeszcze gorzej ma się rzecz z kupowaniem książek. Polak nie ma pasyi do książek. Tylko tam może prosperować księgarstwo i stan piśmienniczy, gdzie konsumenci książek kupują więcej, niż przeczytać zdołają. Książkę kupuje się bowiem nie tylko na to, żeby ją przeczytać, lecz żeby ją mieć u siebie, mieć możność zajrzenia do niej w każdej chwili, posmakowania w każdem miejscu, chociażby uspokojenia się, że w niej nic niema. Kupując książkę, kupuje się pewnego rodzaju rozkosz potencyonalną, kupuje się akumulatory pewnych energii, które się niekoniecznie zaraz wyładować musi. Na tem polega zbyt książek w innych krajach, podczas gdy nasi ludzie mówią szczerze, że czytać nie mają czasu. Nie mamy statystyki naszego czytelnictwa, ani statystyki popytu na książki. Ostatnią powinniby prowadzić księgarze, lecz wątpię, żeby to czynili, gdyż metody naszych księgarzy są przestarzałe. Świadczy o tem ich wielka niechęć do wydawnictw popularnych, tanich; najłatwiej im jest bić niewielką liczbę egzemplarzy i nałożyć wysokie ceny, tak żeby już przy sprzedaży paruset odbić koszta i zarobić. To jest zaiste działanie według zasady najmniejszego oporu. Nie wiem, czy księgarze będą kiedy mieli organizacyę wspólną, mającą jeszcze inny cel prócz doraźnego powiększenia zysków, ale jeżeli chodzi o poprawę głównej podstawy bytu literatów, to jest konsumcyi książek, to przyszła Akademia czy Centrala literacka powinnaby się zająć nietylko tem, co radzi p. Lam: kontrolą ruchu księgarskiego,[1] lecz niejako polityką literacko-pedagogiczną, najprzód w tym sensie, żeby wychować w kraju chłonność na rzeczy literackie. Wyobrażam sobie, że podany przez Żeromskiego plan zasilenia rynku księgarskiego wielkim zbiorem wyborowych a tanich przekładów, już byłby częścią takiej polityki. Akademia już przez jedno takie wielkie przedsiębiorstwo stałaby się regulatorem podaży i popytu, powołałaby szersze koła czytelników do korzystania ze strawy lepszej i przez to zniżyłaby ceny książek pochodzących z wytwórczości rodzimej, z pewnością później z korzyścią materyalną i moralną dla wytwórców. Dzieła n. p. klasyków polskich są jeszcze dziś tak drogie, że nie mogą się stać dostatecznie popularnemi, a kto zna język francuski czy niemiecki, za cenę wiele tańszą dostanie dzieła również cenne. Słowackiego dzieł pośmiertnych do niedawna wogóle nigdzie nie można było dostać. Biblioteka Kaczurby, biblioteka Mrówki zostały wyczerpane, biblioteczka Zuckerkandla zaśmiecona; pięknie pracuje biblioteka Westa. Lecz nie chcę się wdawać w szczegóły, co do których kto inny będzie kompetentniejszym. Idzie o rozbudzenie w publiczności polskiej głodu książek, o rozkrzewienie wśród niej zdrowego snobizmu, ambicyi, że się to a to czytało, a to i owo ma się nawet w swojej bibliotece. Nawiasem: księgarnie powinnyby posiadać własnych wędrownych nauczycieli tej ambicyi, kolportujących, deklamujących, budzących ciekawość choćby dla plotkarskiej strony literatury.
Taka polityka, na dłuższą metę obliczona, wymaga współdziałania wielu czynników. A więc prasy, głównie zaś tego całego aparatu, którym będą rozporządzały ministerstw a sztuki i oświaty. W prawdzie Żeromski powiada, że literatura jako sztuka najbardziej czynna i zmienna „nie może należeć do sekcyi jakiegoś przyszłego ministeryum sztuki w wolnej Polsce“. To prawda, czyli już samo powstanie takiego ministerstwa nietylko nie uwolni społeczności literackiej od troski o losy swoje i losy literatury, lecz owszem wymagać będzie powstania Akademii czy Centrali, jako samorządnej emanacyi owego społeczeństwa, z którąby można wprost porozumiewać się i działać.
Powtarzam powyżej jeszcze ciągle: Akademia czy Centrala, jakkolwiek pod temi obiema nazwami kryje się alternatywa, jaki charakter ma mieć przyszła instytucya; powiem otwarcie: arystokratyczny czy też czysto organizacyjny, zawodowy.
Napomyka Żeromski (str. 53), że należałoby urządzić głosowanie, kogoby „osoby istotnie pracujące na polu literackim“ (a więc cenzus ściślejszy) uważały za „najgodniejszego“ do zajęcia miejsca w pierwszym zarządzie Akademii, a w dopisku u dołu oświadcza, że sam nie marzy o takim „zaszczycie“. Obawiam się czy mylnie tego nie zrozumiem — ale widzę tu jeszcze zabłąkaną reminiscencyę akademii Goncourtów. Członkowie pierwszego zarządu Akademii mogą być skądinąd nieśmiertelnymi, lecz nie będą takowymi mianowani czy wybrani; ich funkcye będą nie tyle zaszczytem, co pracą, i to taką, że można się obawiać, czy z racyi tej właśnie a nie innej nie zabraknie kandydatów. Za czysto dekoracyjny wreszcie i szkodliwy uważam projekt nazwania tego ciała Akademią imienia Miriama. Miriam jest osobistością sporną, do której nie wszyscy mają sentyment; prócz tego firma jego nadałaby całej instytucyi charakter muzealny, który nie licowałby z jej zadaniami jako stróża Sztuki „wciąż stającej się, zawsze nowej“.
Powyżej już, omawiając zadania materyalne Akademii musiałem sięgnąć do zadań kulturalnych. Teraz wrócę do nich, posługując się programem autora projektu; przy tem może także z innej strony padnie światło na wspomnianą przezemnie politykę literacko-pedagogiczną, która w wielu wypadkach właśnie zgodnie z intencyami autora byłaby antypolityczną.

(Dok. nast.).



KAROL IRZYKOWSKI.




  1. Pomysły wydawnicze naszych księgarzy są zwykle ślepem naśladownictwem obcych i często opierają się na zupełnie błędnej, szablonowej a natrętnej ocenie konjunktury i zapotrzebowania u publiczności. Jak dorywcze są nieraz te wydawnictwa, świadczy np. fakt, że w r. 1912, wyszły równocześnie dwa przekłady dzieła Mengera: „Prawo ludu“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Irzykowski.