Przejdź do zawartości

Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga pierwsza/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Stary dom.

Gilliatt mieszkał w parafji Saint-Sampson. Nie lubiono go. Były tego powody.
Najprzód mieszkał w domu „nawiedzonym.” Zdarza się niekiedy na wyspach Jersey i Guernesey, że we wsi, albo w mieście przechodząc po jakim bezludnym zakątku, nawet i po ludnej ulicy, widzimy dom zatarasowany, drzwi zawalone; szkaradne jakieś plastry z desek zasłaniają dolne okna, na wyższych znowu piętrach są one niby zamknięte, niby otwarte, wszystkie ich rygle są zasunięte, ale wszystkie szyby powybijane. Jeśli jest podwórzec, to na nim rośnie zielsko, ogrodzenie się wali, w ogrodzie pokrzywy, oset i szalej — można tam rzadkie wypatrzeć owady; kominy porysowane, dach zapada się; co można dojrzeć, we wnętrzu mieszkania to wszystko zniszczone, drzewo przegniło, kamienie zapleśniały. Na ścianach poodklejane obicia. Tu można studjować dawną modę obić: gryfy cesarstwa, draperje w półksiężyc z czasów dyrektorjatu, balustrady i słupki z wieku Ludwika XVI. Gruba pajęczyna, pełna much, świadczy o głębokim spokoju pająków. Tu i owdzie leży na podłodze rozbity garnek. Jest to dom „Nawiedzony”. Djabeł w nim gości w nocy.
Dom, jak człowiek, może stać się trupem; na to dosyć, by ugodził weń zabobon. Wówczas staje się straszliwym. Takie umarłe domy nie rzadkie są na wyspach kanału.
Wiejska i marynarska ludność w tem, co dotyczy djabła nie jest zupełnie spokojna. Ludność kanału la Manche, tak angielskiego archypelagu, jak i francuskiego wybrzeża, ma o szatanie bardzo szczegółowe wiadomości. Djabeł ma przedstawicieli na całej kuli ziemskiej. Wiadomo, że Belphegor jest piekielnym posłem we Francji, Hutgin we Włoszech, Belial w Turcji, Thamuz w Hiszpanji, Martinet w Szwajcarji, a Mammon w Anglji. Szatan panuje jak należy. Dwór ma bardzo dobrze urządzony. Dagou jest tam wielkim krajczym, Succor Benoth naczelnikiem rzezańców, Asmodeusz trzyma bank gry, Kolbas zawiaduje teatrem, a Vendelch jest wielkim mistrzem obrzędów. Nybbas pełni urząd błazna. — Wierus, uczony znawca strygologji i demonograf świadomy rzeczy, nazywa Nybbasa „wielkim parodystą.”
Normandzcy rybacy, gdy są na morzu muszą wielkie przedsiębrać ostrożności, z powodu licznych psot jakie im djabeł wyrządza. Przez długi czas wierzono, ii na wielkiej czworogrannej skale, zwanej Ortach, leżącej na otwartem morzu, między Aurigny i Casquets, przebywa Święty Maklot, i dawniej wielu starych majtków utrzymywało, iż często widywali go zdaleka, siedzącego i czytającego książkę. To też okoliczni marynarze wielokrotnie przyklękali przed skałą Ortach, aż do dnia w którym baśń rozwiała się, ustąpiwszy miejsca prawdzie. Przekonano się, i dziś już powszechnie wiadomo, iż mieszkańcem skały Ortach jest nie święty, ale djabeł nazwiskiem Jochmus, tak złośliwy, iż przez wiele wieków udawał świętego. By sobie radzić z djabłem, trzeba się dobrze znać na szatanach.
Dom w którym mieszkał Gilliatt, był dawniej „nawiedzonym,“ ale już nim być przestał. Został tylko podejrzanym. Wszystkim wiadomo, że gdy czarownik osiądzie w domu „nawiedzonym” djabeł poczytuje pomieszkanie za dostatecznie zaopatrzone i robi czarownikowi tę grzeczność, iż więcej tam nie zagląda, chyba wezwany jako lekarz.
Dom ten nazywano Pustkowiem. Leżał on na końcu długiego cypla, lub raczej skały, tworzącej małą osobną przystań w zatoce Houmet Paradis. Woda tam głęboka. Dom pomieniony stał samotny, prawie za obrębem wyspy; tuż koło niego było nieco gruntu, właśnie ile potrzeba na mały ogródek. Znaczniejszy przypływ morza zalewał ten ogród. Między portem Saint-Sampson i przystanią Houmet Paradis, wznosi się wzgórze, a na niem gruzy wież, obwinięte bluszczem i nazywane zamkiem Valle, albo Archanioła — zasłania to widok od Sąint-Sampson na dom Gilliatta.
Nic nie masz w Guernesey pospolitszego nad czarowników. Zajmują się oni swoją profesją w niektórych parafiach i wiek dziewiętnasty nic tem u zaradzić nie może. Czyny ich są prawdziwie kryminalne. Wysmażają złoto; zbierają zioła o północy; rzucają urok na bydło. Gdy się zasięga ich rady, każą sobie przynosić „wodę od chorych“ i można słyszeć jak powtarzają półgłosem: płyn zdaje się wcale niepocieszający. Jeden z nich pewnego dnia w marcu 1857 roku przekonał się, iż w „wodzie” chorego było siedmiu djabłów; inny niedawno oczarował piekarza i jego piec; inny znowu niegodziwiec najstaranniej pieczętował koperty „w których nic nie było;” wreszcie inny doszedł do tego, iż ma w swym domu na półce trzy butelki z napisem B. Potworne te fakta sprawdzono. — Niektórzy z czarowników są usłużni i za parę gwineów przyjmują na siebie cudze choroby; wtedy wiją się na łóżku wydając krzyki, a chory tymczasem powtarza sobie: „patrzcie nic mi nie jest!” Inni leczą wszystkie niemoce, wiążąc chustkę w koło ciała. Jest to tak prosty środek, iż dziwić się trzeba, iż nikt nie wpadł na myśl podobną. W upłynionym wieku sąd królewski w Guernesey pakował takich czarowników na stos i palił żywcem. Za naszych czasów skazują ich na ośmiotygodniowe więzienie; odsiadują naprzemian jeden tydzień o chlebie i wodzie, a drugi w odosobnieniu. Amant alterno catenae. (Lubią rozmaitość kary).
Ostatni raz palono czarownika w Guernesey w r. 1747. Miasto używało na ten cel jednego ze swych placów, zwanego Nadbrzeżnem Rozdrożem. Spalono na nim jedenastu czarowników pomiędzy 1565 a 1700 rokiem. Wogóle przestępcy ci przyznawali się do winy: dopomagano im do zeznań torturą. Nadbrzeżne Rozdroże wyświadczyło jeszcze inne przysługi społeczności. Palono tam heretyków. Tak za panowania Marji Tudor spalono w liczbie innych Hugonotów matkę z dwiema córkami; matka nazywała się Petronella Massy. Jedna z jej córek była w poważnym stanie i powiła dziecię na stosie. Kronika opiewa, że „pękło jej łono i wyszło z niego żywe dziecię”, które stoczyło się ze stosu i niejaki Houssć podniósł je, a burmistrz, Helier Gosselin rozkazał wrzócić w ogień napowrót.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.