Poznaj Żyda!/Kłamstwo syonizmu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Jeske-Choiński
Tytuł Poznaj Żyda!
Wydawca Księgarnia „Kroniki Rodzinnej“
Wydanie trzecie
Data wyd. 1912
Druk Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI
Kłamstwo syjonizmu.

Patrzała Europa w ostatnich czasach na szczególnego rodzaju widowisko: Żydzi, rozproszeni po wszem świecie, obsyłali wici po wszystkich krajach, gromadzili się, zjeżdżali się, sejmikowali — podnosili taką wrzawę, iż słychać ich było w najdalszych zakątkach świata cywilizowanego.
Z wielkiem zdumieniem przysłuchiwała się rasa aryjska tej wrzawie, z której wyskakiwało jedno słowo głośne, coraz głośniejsze: Syon, Syon, Syon! Chcemy wrócić do Palestyny, chcemy być narodem wolnym, państwem niezależnem, chcemy być u siebie, sobą! — rozbrzmiewało na mównicach syonistycznych w Mińsku i w Warszawie, w Kijowie i Odessie, we Lwowie, w Wiedniu, Berlinie i Bazylei.
Zastanawiając się nad syonizmem, trzeba przedewszystkiem o tem pamiętać, że ruch ten nie począł się w naszych czasach, że drzemał zawsze w duszy Judy. Naród, który zamyka corocznie święto paschy pobożnem życzeniem: do widzenia na przyszły rok w Jerozolimie! — nie zapomniał nigdy o swoim Syonie! Jeżeli przez szereg wieków był syonistą biernym, nieuświadomionym, sprawiło to jego wyjątkowe położenie wśród ludów chrześcijańskich. Słabszy liczebnie, wyzuty z praw obywatelskich, musiał ulegać woli mocniejszego. Żaden naród chrześcijański nie byłby się był zgodził na jawną, głośną agitacyę przed emancypacyą Żydów. Ich sejmy i sejmiki, ich zjazdy i banki syonistyczne byłaby każda policya rozpędziła przed rokiem 1860. Ta sama Szwajcarya, która jest dziś punktem zbornym syonistów, nie byłaby zniosła w swoich granicach delegatów złączonego Judy.
Nie antysemityzm, jak twierdzą asymilatorowie, przyspieszył uświadomienie idei odrębności narodowej Żydów, lecz przeciwnie filosemityzm XIX stulecia. W ciepłych promieniach pobłażliwości chrześcijańskiej rozwinął się i dojrzał syonizm, duszy żydowskiej dziecię umiłowane. Antysemityzm odegrał w tej sprawie jedynie rolę otrzeźwiającego deszczu. Ostudziwszy zapał asymilatorów, szczerych i obłudnych, przekonawszy chrześcijan i wyznawców mojżeszowych, że asymilacya jest utopią, nakłonił śmielszych Żydów do szukania nowych dróg. I wówczas to powstał ruch, znany obecnie pod nazwą syonizmu.
Pierwsze błyski syonizmu tryskają już z dzieła przyrodnika i filozofa, Maurycego Hessa, p. t. „Rzym i Jerozolima“ (w r. 1862). Ale wówczas błysnęły i zgasły, nie zauważone prawie przez nikogo. Juda bowiem, olśniony równouprawnieniem, wytężył całą myśl swoją w innym kierunku. Dopiero głos lekarza odeskiego, dra Leona Pinskiera, który się odezwał w chwili budzącego się znów antysemityzmu (w r. 1882) trafił do wielu serc żydowskich. W jego broszurze p. t. „Samowyzwolenie“, napisanej po niemiecku (Autoemancipation, Mahnruf an seine Stammesgenossen von einem russischen Juden), znajdziemy już z całą świadomością rzucony szkic dzisiejszego syonizmu.
Dr. Pinskier, streszczając się przy końcu swojej broszury, mówi: „Żydzi są wszędzie obcymi i dlatego są w pogardzie. Obywatelskie i polityczne równouprawnienie nie wystarcza do podniesienia ich w oczach innych ludów. Jedynym właściwym środkiem byłoby utworzenie żydowskiej narodowości, narodu na własnej ziemi, samowyzwolenie Żydów, ich równouprawnienie jako narodu wśród narodów przez uzyskanie własnej ojczyzny. Nie należy wmawiać w siebie, że humanizm i oświata staną się kiedyś radykalnymi środkami przeciw niemocy naszego narodu. Brak samopoczucia narodowego oraz ufności we własne siły, brak politycznej inicyatywy i jedności są wrogami naszego narodowego odrodzenia. Abyśmy nie byli zmuszeni zmieniać jednego wyznania na drugie, powinniśmy mieć obszerne, produkcyjne stanowisko, punkt zborny, który byłby naszym własnym. Obecna chwila sprzyja więcej wykonaniu mojego planu, niż każda inna.“
Głos doktora Pinskiera wpadł wichrem w tlejące słabo zarzewie odwiecznego syonizmu. Buchnął z tego zarzewia płomień, który oświecił nagle wszystkich Judaitów. Syon! Syon! Syon! wtórowano zewsząd, we wszystkich krajach śmiałemu patryocie żydowskiemu. Odpowiedział mu rabin memelski, dr. Rülf, książką p. t. „Aruchas-Bas-Ammi“, podjął jego plan i rozwinął go szerzej wiedeński dr. Herzl, poparł go swojem piórem błyskotliwem dr. Maks Nordau, rozgłosił jego „nowinę“ dr. Birnbaum. Tysiące młodych zapaleńców żydowskich zaciągnęło się pod sztandar syonizmu, niosąc jego hasła od synagogi do synagogi, werbując krocie zwolenników. Stało się to wszystko tak szybko, iż społeczeństwa chrześcijańskie nie miały jeszcze czasu wniknąć w znaczenie nowego ruchu, kiedy się obóz syonistów już sformował, gotowy do roboty.
Syoniści postawili odrazu sprawę żydowską jasno, bez żadnej obłudy. Mówi dr. Pinskier: „Żydzi tworzą w łonie ludów, wśród których żyją, żywioł odrębny, nie zdolny do zlania się z otoczeniem i dla tego nie są przez żaden naród tolerowani.“ Zdanie to podziela Maks Nordau, gdy przyznaje, że „Żydzi są nierozpuszczalni w aryjskości.“
Achad-Haam („Po za obozem syonistów“) odpowiada na zapytanie: dlaczego jesteśmy Żydami? bardzo szczerze: „Pytaj się ognia, dlaczego się pali, słońca, dlaczego świeci; pytaj się drzewa, dlaczego rośnie? Nie jest w naszej mocy nie być tem, czem jesteśmy. Tkwi to głęboko w naszej duszy, jest to prawo natury, trwałe, jak miłość matki do dziecka, człowieka do ojczyzny; uczucie to wytryska zdrojem z naszego serca. Niepodobna go unicestwić, stłumić, przemódz, jak niepodobna unicestwić, przemódz samego serca. Spróbujcie wyrwać je z naszego serca! Łatwiejszą rzeczą byłaby dla was, (chrześcijan) zdjąć gwiazdę ze sklepienia niebieskiego, niż wyrwać z naszego serca owo „coś“ tajemnicze, zagadkowe, niepojęte, które nas czyni Żydami! Gdybyśmy tego nawet gorąco pragnęli, nie jesteśmy w możności wyprzeć się podstaw zasadniczych naszej istoty. Samounicestwieniu opiera się instynkt samozachowawczy. Dzieje ludzkości w przeciągu lat trzech tysięcy dowiodły, że zniweczenie ducha narodowego żydowskiego jest zupełnem niepodobieństwem. Nie dokonamy tego ani my, ani nikt inny, po za nami stojący. Trzy tysiące lat byliśmy Żydami, gdyż nie mogliśmy być narodem innym; a i teraz jesteśmy i musimy pozostać Żydami, ponieważ narodem innym być nie możemy.“
Żydzi więc są, jak oświadczają syoniści, nietylko wyznawcami innej, wrogiej chrześcijaństwu wiary, lecz inną rasą, innym narodem, nie mającym nic wspólnego z ludami romańsko-germańsko-słowiańskimi. Ze słuszną dumą mówią dziś bez obłudy, bez obawy: lat trzy tysiące nie zniszczyły naszej odrębności rasowo-narodowej mimo prześladowań, jakich nam świat pogański i chrześcijański nie szczędziły, przeto mamy prawo być sobą, tem, czem byliśmy zawsze, czem chcemy pozostać aż do skończenia rodu ludzkiego.
To dumne oświadczenie usuwa raz na zawsze dalsze próby asymilacyi.
By jednak marzenia ich mogły się stać kiedy ciałem, rzeczywistością, potrzeba Judzie jakiegoś „obszernego, produkcyjnego schroniska, jakiegoś punktu zbornego,“ jak się dr. Pinskier wyraża, czyli poprostu własnego warsztatu, własnego kawałka ziemi, gdzieby byli u siebie.
Pomyślał o tem dr. Herzl, główny naczelnik syonistów. On to rzucił w swojem „Państwie żydowskiem“ (der Judenstaat) projekt utworzenia państwa żydowskiego.
Zdawało się prawdopodobnie syonistom, że świat chrześcijański przyjmie ich złoty sen o niezależnem państwie żydowskiem z oburzeniem. Tymczasem stało się wręcz przeciwnie. Chrześcijanie wszelkich odcieni przyklasnęli bez obłudy marzeniom syonistycznym, rządy nie stawiały żadnych przeszkód agitacyj, zezwalając na zjazdy, sejmy, narady. Znaczy to: mamy was dosyć, wynoście się, dokąd tylko chcecie, byle prędzej.
Właściwe znaczenie życzliwego stanowiska, zajętego przez chrześcijan w obec syonizmu, odgadli bystrzejsi przywódcy ruchu. Maks Nordau mówi w swojej broszurze p. t. „Syonizm i jego przeciwnicy“: „są wprawdzie chrześcijanie, którzy myśl o ponownem połączeniu się bezdomnych Żydów na własnej ziemi uważają za bardzo trudną do urzeczywistnienia, są i tacy, którzy uważają ją za zgoła niemożliwą, ale niema ani jednego, któryby myśl tę w samem założeniu uważał za fałszywą i zasługującą na odrzucenie. Gdyby ktokolwiek był na tyle nieopatrzny i zawołał: Nie dziw, świat bowiem chrześcijański chciałby się nas chętnie pozbyć! — odparłbym mu wręcz na to: jeżeli rzeczywiście świat chrześcijański życzy sobie jedynie pozbyć się nas i tylko wątpi o możliwości urzeczywistnienia tego życzenia, to fakt ten jest sam przez się najsilniejszym argumentem i dowodem dostatecznie usprawiedliwiającym niezbędność syonizmu i jego dążeń.“
Trudno zarzucić braku logiki temu rozumowaniu.
Nie z pomiędzy chrześcijan rekrutują się przeciwnicy syonizmu, lecz głównie z pomiędzy Żydów.
Na czele wrogów syonizmu stoją reformowani, czyli „oświeceni“ rabini niemieccy, francuzcy, angielscy i włoscy, którzy marzą ciągle o wszechświatowej misyi judaizmu i dlatego nie życzą sobie emigracyi Żydów z ziem gojów, które mają przecież kiedyś do nich należeć.
Licznych przeciwników znaleźli także syoniści w gromadzie oświeconych i półoświeconych Żydów, którzy przywykłszy do kultury Europy, nie mają wcale ochoty zamienić pewnego dobrobytu między „gojami“ na niepewne świetności w pośród swoich. Na tę drugą grupę przeciwników syonizmu składa się głównie burżuazya żydowska: bankierzy, przedsiębiorcy, fabrykanci, zamożniejsi kupcy, — cały ten pozłacany, samolubny motłoch, którego jedynym ideałem i celem życia jest pieniądz. Rozumie on bardzo dobrze, że każda robota dla przyszłości wymaga ofiar, że „państwo żydowskie“ trzeba gdzieś od kogoś kupić za gotówkę, a on nie lubi rozwiązywać worków. I wie także, iż łatwiej robić „dobre interesy“ wśród społeczeństw chrześcijańskich, niż w Palestynie, Syryi, Ugandzie, zamieszkanych przez samych Żydów, z których trzy czwarte są znakomitymi kupcami i nie pozwolą się wyzyskać.
Bogatsi Żydzi Europy nie odczuwają zresztą tak bardzo „niewoli Izraela.“ Korzystają oni z wszystkich udogodnień wysokiej kultury, nikt nie broni im przystępu do urzędów, do krzeseł poselskich; są panami giełdy, banków; za pośrednictwem prasy wpływają na opinię publiczną, przed gwałtami zbyt krewkiego antysemityzmu zasłania ich prawo. A że tam od czasu do czasu spojrzy ktoś na nich z ukosa, nazwie ich Żydami, szachrajami, — nie wiele sobie z tego robią.
Marzyciele syonistyczni każą burżuazyi żydowskiej rzucać cywilizowane miasta Europy Zachodniej, wykwintne pałace, teatry, opery, pełne garnki, zaszczytne stanowiska, wyrobione stosunki, znane już źródła wielkich zarobków i ruszać do kraju nieznanego, dzikiego, w którym trzeba dopiero budować państwo nowoczesne, niewiadomo, z jakim skutkiem. Na takie szaleństwo mogą zdobyć się tylko nędzarze, dla których jest obojętną rzeczą, gdzie ich popędzą, bo nie mają nic do stracenia, a wszystko do wygrania, albo też niepraktyczni marzyciele, zwróceni twarzą w przyszłość, w jutro.
A burżuazya żydowska nie jest ani nędzarzem, ani marzycielem i dlatego nie sprzyja złotym snom syonistów.
Obojętność burżuazyi żydowskiej na ruch syonistyczny niepokoi słusznie Herzlów i Nardauów, w jej to bowiem głównie ręku spoczywają kapitały żydowskie, tak wielkie, iż gdyby je ruszono z miejsca, możnaby gdzieś w Afryce lub Ameryce zakupić niewątpliwie tyle ziemi, ile jej potrzeba do odbudowania „Syonu.“
Na robotę syonistów spogląda nieprzychylnie jeszcze trzecia grupa Żydów, nie tak liczna, jak poprzednia.
Niewielki procent Żydów różnych sfer i zajęć, przywiązał się w istocie do swojej ziemi rodzinnej, i nie chce jej opuścić.
Chrześcijanin jednak, zastanawiający się nad rozwiązaniem sprawy żydowskiej, nie może zwracać uwagi na przeciwników syonizmu, raz, że stanowią oni zaledwie dziesiątą część całego narodu Judaitów, rozproszonego po wszem świecie, drugi raz, że ta część dziesiąta topnieje ciągle i oderwie się z czasem zupełnie od narodu żydowskiego. Codziennie chrzci się gdzieś w miastach europejskich Żyd bogatszy lub oświeceńszy. Ten dorobił się znacznej fortuny i marzy dla swoich dzieci o koligacyach szlacheckich (bankierzy, przemysłowcy), ów potrzebuje dyplomu chrześcijanina dla zdobycia obfitszego chleba, dla karyery, dla interesu (adwokaci, lekarze, urzędnicy, przedsiębiorcy) trzeci w końcu, najszczerszy, najuczciwszy, czujący się naprawdę Niemcem, Francuzem, Anglikiem i t. d. pragnie usunąć główną przeszkodę, wznoszącą się między nim a jego współziomkami chrześcijańskimi.
Nie wielką na razie pociechę mają oczywiście społeczeństwa chrześcijańskie z tych neofitów, trudno bowiem zdjąć z siebie na komendę skórę, w której się chodziło przez lat trzy tysiące (przykładem Henryk Heine), czas jednak, znakomity niwelator, wziąwszy do pomocy psotnego Kupidyna (małżeństwa mieszane), ścieśni zadzierzgnięte dobrowolnie węzły. Świadectwem frankiści polscy, iż Żydzi wychrzceni stają się z czasem pożytecznymi obywatelami. Już w trzeciem pokoleniu dostarczyli frankiści krajowi znakomitych prawników, uczonych i artystów.
Głośna opozycya rabinów i cicha burżuazyi żydowskiej ostudziła pierwszy zapał zapaleńców, marzycielów syonistycznych.
Zmiarkowawszy, że zapał bez wielkiej gotówki i mnóstwa karabinów i armat i żołnierzy oczywiście nie odbudowywa utraconej niezależności politycznej, zmienili oni program. Znalazł się między nimi ktoś sprytny, który powiedział: po co szukać Syonu w Palestynie, Ugandzie i t. d., kiedy znajdziemy w Europie dosyć miejsca dla siebie? Znajdzie się zawsze jakiś szmat ziemi, gdzie nam będzie dobrze, wygodniej, niż w ubogiej Palestynie. Np. Węgry, lub jeszcze lepiej Polska. Dużo nas na ziemiach polskich, całe miliony, a na tych urodzajnych ziemiach siedzi rasa miękka, mało odporna, nad którą nie trudno zapanować. Trzeba się tylko mocno zewrzeć, zorganizować, prowadzić podbój ekonomiczny systematycznie, a reszta znajdzie się sama...
Ta argumentacya przekonała dziewięć dziesiątych syonistów. Pod sztandarem właściwego Syonu została gromadka fantastów, praktyczna zaś, znakomita większość stworzyła sobie nowe hasło — hasło nacyonalizmu żydowskiego na cudzych śmieciach.
Odtąd zaczyna się kłamstwo syonizmu, kłamstwo, szkodliwe dla innowierców, których kosztem usiłują Żydzi zdobyć nietylko rządy ekonomiczne, ale z czasem także władzę istotną...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Jeske-Choiński.