Potworna matka/Część druga/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Teraz Garbuska pomyślała sobie, że niepotrzebnie wymieniła nazwisko człowieka, który posiadał wszystkie jej tajemnice.
Pragnęła czym prędzej wykonać odwrót.
— E! taka mi myśl przyszła — rzekła. — Ale widzę, że się omyliłam.
— Czyżby pani mogła przypuszczać — podchwycił Prosper — że potrzebuję prosić kogo o radę?... O! to by mnie pani nie znała dobrze... Powtarzam tylko, kochanej pani, że nigdy, za nic w świecie nie zgodziłbym się na fałszywe położenie.
— To uczyńmy to położenie szczere! — zawołała Julia, uniesiona namiętnością.
— Jakto?
— Ożeń się pan ze mną!
— O! to byłoby najopłakańsze ze wszystkiego! — odparł Prosper.
Słysząc znowu odmowę, tak stanowczo wygłoszoną, Garbuska zerwała się z krzesła i cofnęła się o dwa kroki.
Z bladej stała się ponsową, oburącz chwyciła się za głowę, łkanie wydarło się z jej piersi i wyjąkała:
— O! mój Boże!... O! mój Boże!... On mnie nie kocha!
— Czyż to znaczy nie kochać, gdy się chce strzec naszego obopólnego honoru? — podchwycił młodzieniec. — Gdybyśmy się pobrali, wie pani, co by mówiono, wytykając mnie palcami:
— Widzicie tego pana, który tam idzie, ten elegant! To bardzo kiepska figura, bez żadnego skrupułu! Był urzędnikiem u Jakuba Tordier i bez wątpienia kochankiem żony za życia męża!... Julia i on czekali tylko, śmierci męża, ażeby się pobrać i pohulać za pieniądze nieboszczyka. Kto wie nawet, czy, aby prędzej używać, nie przyśpieszyli jego śmierci? Kto wie, czy nie zamordowali zawadzającego męża?
Jakkolwiek Włosko wcale nie odkrył przyjacielowi strasznej tajemnicy, która w ręce jego oddawała Garbuskę, słowa Prospera zadawały tak celny cios, jak gdyby był nauczony wszystkiego.
Julia Tordier, słysząc je, zadrżała konwulsyjnie całym ciałem.
Zęby jej szczękały.
— Milcz! milcz! — wyjąkała gorączkowo. — Kto by śmiał wymyślić coś podobnego, kto by mógł wierzyć takiej potwarzy?
— Kto?... Cały świat. A ja nie chcę, ażeby ani mną ani panią pogardzano... Trzeba zachować pozory... Grzech ukryty przebacza się... Zbrodnia, która pozostanie nieznaną, nie jest karana...
— A czyż nie możemy się kochać tak, ażeby nikt o tym nie wiedział? — spytała Julia lękliwie.
— Niepodobna! Te rzeczy zawsze można odgadnąć?... Mieszkać przy pani, bez widocznej potrzeby, bez żadnej racji, byłoby to skandaliczne, sądzę, że to pani przyznaje. Z drugiej strony, czyżby się pani zgodziła na jeden z takich zabawnych stosunków, kiedy się szuka zawsze pienia, schadzek tajemnych, kiedy zawsze się zdaje, że się kogoś oszukuje?
— Nie! — odpowiedziała gorączkowo Julia Tordier. — Chcę wszystko mieć, lub nic! Ale muszą być pewne sposoby dla odwrócenia podejrzeń.
— I ja tak sądzę, więc pomyślmy razem.
— Pomyślmy!... Ponieważ się kochamy, musimy znaleźć drogę, prowadzącą do szczęścia... do szczęścia, o jakim marzę, do szczęścia, jakiego chcę, do szczęścia, bez którego umarłabym... Czuję to dobrze...
Potem egzaltując się coraz bardziej, wykrzyknęła namiętnie:
— O! Prosperze, powiedz, że mnie kochasz!...
I padła na kolana przed Prosperem, chwyciła go za ręce, pokryła je pocałunkami, pomimo jego oporu, i w tym ataku nerwowym zemdlała...
Młodzieniec przeniósł ją na łóżko i stał przed nią, zwilżając jej skronie kroplami.
Ohydna istota wkrótce odzyskała przytomność.
Otworzywszy oczy, ujrzała Prospera, stojącego przy łóżku i nowe dreszcze ją schwyciły, ale tym razem słabsze i krótsze.
— Lepiej pani? — zapytał ją komiwojażer tonem tak tkliwym, że zdołałby każdego oszukać.
— Tak — odpowiedziała głosem ponurym — lepiej mi... ale chcę być samą... Odejdź pan... wynajdź jaki sposób... Ja także będę się starała wynaleźć... bo trzeba wynaleźć! słyszysz, Prosperze, trzeba wynaleźć.
Prosper pedał jej rękę.
Garbuska przylgnęła do niej ustami, płacząc.
— Do jutra... do jutra — rzekła następnie.
— O której godzinie mam przyjść?
— Na obiad ze mną... Nie bój się... Będę rozsądną. Nerwy mi się uspokoją zupełnie; może wynajdę sposób strzeżenia swego honoru... a zwłaszcza twego... bo masz słuszność... rozumiem teraz... to konieczne, ażeby świat cię szanował... O! znajdę sposób... muszę znaleźć... albo umrę.
Komiwojażer, opuszczając Garbuskę, myślał:
— Ona musi mieć trochę gorączki i majaczy.
Mylił się.
Julia Tordier nie majaczyła wcale.
Pojmowała ona rzeczywiście słuszność tego, co jej powiedział Prosper, pojmowała tym bardziej, że się sprawdzało przewidywanie Józefa Włoska.
Inny stosunek, tak samo jak i małżeństwo, niezawodnie obudziłyby podejrzenia złośliwych, które znów mogłyby doprowadzić do niebezpiecznych odkryć.
Garbuska natężała myśli nad wyszukaniem sposobu, a nazwisko Józefa Włosko coraz częściej wracało na jej usta.
— Kto wie — rzekła do siebie — może on da mi w tym radę?
Nazajutrz zeszła się z nim o umówionej godzinie w kancelarii rejenta, gdzie podpisali już gotowy akt kupna-sprzedaży przedsiębiorstwa wynajmu.
Z kancelarii rejenta wyszli razem.
A teraz, kochana pani — wyrzekł. — Proszę zapoznać mnie z obecnym kierownikiem przedsiębiorstwa, panem Nicolet.
— Dobrze, zaprowadzę pana na ulicę Verrerie — odpowiedziała krótko — ale czy wpierw nie mógłby mi pan poświęcić pół godziny czasu... i zajść ze mną do mego mieszkania?
— I owszem! — odrzekł nowy właściciel przedsiębiorstwa, spoglądając zarazem na Garbuskę pytająco.
Lecz ona już nic nie dodała i w milczeniu przybyli na ulicę Anbry.
Tu, dopiero w mieszkaniu, Garbuska odezwała się:
— Został pan bądź co bądź moim panem... Ja muszę pana słuchać! Chciał pan zostać bogatym i znalazł pan klucz, który otwiera moją kasę, ja mam ręce związane... Ale zarazem podziwiam pana! Jest pan niezwykle zręczny! i nawet nie będę pana przeklinała, jeżeli dotrzyma pan swej obietnicy, że będzie mi pan dopomagał, że będzie mi radził we wszystkim.
— O! niezawodnie! Ale mów pani prędzęj, o co chodzi?
— Wie pan o mojej podwójnej zbrodni... — wyszeptała Garbuska głosem bardzo cichym, jak gdyby się bała, ażeby kto jej nie usłyszał — i wie pan, w jakim celu to zrobiłam?...
— O! wiem! — odparł Włosko jak najspokojniej. — Miłość, gdyby była na świecie sprawiedliwość, to ta hultajka najczęściej powinnaby być karaną!
— Kocham — podchwyciła Julia Tordier. — Kocham tak, żem gotowa umrzeć!
— Tak się to mówi, ale nikt nie umiera!
— O! ja bym umarła... Czuję to dobrze...
— Więc kocha pani tego ładnego chłopca, o którym mi już wspominała, Prospera Rivet?...
— Ubóstwiam go!
— Czy mu to pani powiedziała?
— Tak.
— A czy on panią kocha?
— Kocha.
— Czy powiedział to pani?
— Powiedział mi... tak, powiedział — odparła Garbuska głosem, drżącym od gorączki... — Ale on się boi naszego małżeństwa... boi się wszelkich stosunków bliższych, bo przewiduje, że ludzie podejrzeniami swymi ściągnęliby na niego pogardę prawie... i kto wie, czy nie oskarżaliby nawet, żeśmy pozbyli się męża, ażeby żyć razem...
— O! on ma słuszność!... Oszczerstwo mogłoby do tego dojść. Ono nic nie uszanuje.
— I — dodała Garbuska ze wzruszeniem — Prosper, którego kocham i ubóstwiam, dla ocalenia honoru swego w oczach świata, gotów jest poświęcić naszą miłość.
— Tak, pani, to prawdziwie szlachetny człowiek.
A do siebie dodał po cichu:
— A to zuch! Nigdy bym nie sądził, że on taki zręczny.
— Więc czy nie ma na to sposobu? Pomyśl pan tylko?
— Czy nie ma sposobu? — powtórzył Józef Włosko.
Wstał z krzesła, zaczął chodzić po pokoju wzdłuż i wszerz zamyślony, czoło marszcząc, jakby, wszelkimi siłami starał się zdobyć na jakiś pomysł.
Nagle Włosko zatrzymał się przed Julią Tordier, której czoło i skronie zraszał pot.
— I cóż? — wybełkotała.
— Czy pani gotowa do wszelkich poświęceń, byle by urzeczywistnić to, co nazywa pani swoim marzeniem.
— Gotowa jestem na wszystko!
— Bez wyjątku?
— Tak, bez wyjątku, ponieważ nie zawahałabym się nawet oddać tego, co mam najdroższego na świecie... mego majątku!
— Bo czegóż wreszcie potrzeba? — ciągnął dalej Włosko. — Ot po prostu, ażeby pan Prosper Rivet mógł mieszkać w pani domu, być kochanym przez nią i panią kochać, i aby świat w tym nic nie widział.
— Tak... tak...
— I — podchwycił były dependent z dziwnym tonem w głosie — ażeby nikt nie miał powodu podejrzewać pani o to, że zgładziła pani najprzód męża, a następnie doktora Reyniera, ażeby dojść do tego rezultatu.
— Tak — powtórzyła Garbuska, drżąca.
— Otóż sposób ten istnieje...
— Istnieje!... I pan go znalazł?
— Najzupełniej.
— To daj mi go pan!... Mów, mów pan prędzej!
Józef Włosko usiadł znów naprzeciw Julii Tordier.
— Więc posłuchaj mnie pani, — rzekł — zbierz pani cały spokój, bo go pani będzie bardzo potrzebowała... Przygotuj się pani do otrzymania ciosu, który pierwszej chwili wyda się bolesnym.
— Nie rozumiem pana — wyjąkała wdowa po Jakubie Tordier.
— Naturalnie, że mnie pani nie może tak od razu zrozumieć, ale bądź pani spokojną, zaraz się wytłumaczę... Prosiła mnie pani o sposób bardzo ważny, bardzo zręczny, ażeby zmylić podejrzenia ludzkie i nie zadrasnąć zarazem drażliwości pana Prospera Riveta. Szukałem, znalazłem ten sposób... ale z trudnością, bo jest tylko jeden, jedyny sposób... Słyszy pani: Je-dy-ny! Jeżeli go pani odtrąci, trzeba się będzie pani wyrzec swego marzenia...
— Nie odtrącę go! — zawołała Julia. — Przyjmuję go z góry!...
— Przed chwilą powiedziała mi pani, że nie zawahałaby się oddać wszystko, co ma najdroższego na świecie... swój majątek!...
— Tak, to prawda.
— Ma pani jeszcze coś innego.
— Cóż takiego?
— Córkę... Wydaj pani pannę Helenę za mąż, za pana Prospera Rivet! Oto mój sposób! Ręczę za niego zupełnie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.