Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Lepiej pani? — zapytał ją komiwojażer tonem tak tkliwym, że zdołałby każdego oszukać.
— Tak — odpowiedziała głosem ponurym — lepiej mi... ale chcę być samą... Odejdź pan... wynajdź jaki sposób... Ja także będę się starała wynaleźć... bo trzeba wynaleźć! słyszysz, Prosperze, trzeba wynaleźć.
Prosper pedał jej rękę.
Garbuska przylgnęła do niej ustami, płacząc.
— Do jutra... do jutra — rzekła następnie.
— O której godzinie mam przyjść?
— Na obiad ze mną... Nie bój się... Będę rozsądną. Nerwy mi się uspokoją zupełnie; może wynajdę sposób strzeżenia swego honoru... a zwłaszcza twego... bo masz słuszność... rozumiem teraz... to konieczne, ażeby świat cię szanował... O! znajdę sposób... muszę znaleźć... albo umrę.
Komiwojażer, opuszczając Garbuskę, myślał:
— Ona musi mieć trochę gorączki i majaczy.
Mylił się.
Julia Tordier nie majaczyła wcale.
Pojmowała ona rzeczywiście słuszność tego, co jej powiedział Prosper, pojmowała tym bardziej, że się sprawdzało przewidywanie Józefa Włoska.
Inny stosunek, tak samo jak i małżeństwo, niezawodnie obudziłyby podejrzenia złośliwych, które znów mogłyby doprowadzić do niebezpiecznych odkryć.
Garbuska natężała myśli nad wyszukaniem sposobu, a nazwisko Józefa Włosko coraz częściej wracało na jej usta.
— Kto wie — rzekła do siebie — może on da mi w tym radę?
Nazajutrz zeszła się z nim o umówionej godzinie w kancelarii rejenta, gdzie podpisali już gotowy akt kupna-sprzedaży przedsiębiorstwa wynajmu.
Z kancelarii rejenta wyszli razem.