Porwany wichrem (Wójcicki, 1922)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wóycicki
Tytuł Porwany wichrem
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydawca Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka)
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Grudziądz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Porwany wichrem.

Rozgniewawszy się czarownik na młodego parobczaka, wszedł do chaty, kędy mieszkał, i nóż nowy wyostrzony utkwił po pod progiem izby: zaklął przy tem, by lat siedm, uniesiony pędem wichru, latał po szerokim świecie.
Parobek poszedł na łąkę, by ułożył siano w kopy, gdy się wicher nagle zrywa: porozrzucał kopy siana i porywa parobczaka. Daremnie chciał się opierać; próżno chwyta silną ręką, to płotu, to drzew gałęzi: jakaś siła niewidoma pędzi go pomimo woli.
Na skrzydłach wiatru niesiony, nie tykając stopą ziemi, leci jakby gołąb dziki. Już i słońce na zachodzie, a parobczak wygłodniały patrzy na dymiące wiosek chaty; prawie nogą ich się tyka: lecz daremnie krzyczy, woła, próżno płacze i narzeka; nikt nie słyszy jego jęku, ani łez gorzkich nie widzi.
Tak pędzony trzy miesiące wygłodniały i spragniony, wysechł jak sosnowa szczapa; obleciał światu niemało, lecz najczęściej wiatr go nosił po nad wioską, kędy mieszkał.
Spojrzy z łzami na swą chatę, gdzie miał dziewę ulubioną. Patrzy — aż ona wychodzi, niosąc obiad we dwojakach. I wyciągnął ku niej ręce, wychudzone i zsiniałe. Próżno woła po imieniu, głos mu w słabej piersi ginie: nie spojrzała nawet w górę.
Leci dalej: aż przed chatą stoi złośliwy czarownik; spojrzał w górę, krzyknął głośno: »Będziesz latał siedm roków, krążąc zawsze nad tą wioską, będziesz cierpiał, a nie umrzesz«.
— O mój ojcze! mój sokole! jeżelim cię kiedy rozgniewał, przebacz! Spojrzyj na mnie; patrz, już usta mi zdrewniały, spojrzyj na twarz i na ręce, same kości — nie masz ciała: ulituj się mojej męki.
Czarownik poszeptał z cicha, a parobczak już nie leci, stoi w miejscu, lecz się stopą niedotyka wcale ziemi.
— Dobrze to, że mnie przepraszasz; ale co mi dać przyrzekasz, że cię zwolnię z takiej kary?
— Wszystko co tylko zażądasz! I złożył ku niemu ręce i uklęknął na powietrzu.
— Oddasz mi swoją dziewczynę, bo ja z nią się żenić muszę: jeśli przeto ją odstąpisz, będziesz chodził po tej ziemi.
Parobczak zaniemiał chwilę. »Aby jeno na ziemię, pomyślał; to doma sobie rady«.
I rzekł głośno: »Za prawdę, wielkiej żądacie ode mnie ofiary; lecz kiedy inaczej być nie może, niechże i tak będzie.
Wtedy nań dmuchnął czarownik i stanął na ziemi: jakże był szczęśliwy, gdy uczuł, że po niej stąpa, że wiatr nad nim już żadnej mocy nie ma.
Biegł co żywo do chaty i w progu spotyka, sobie zaręczoną dziewę. Krzyknęła z podziwu, widząc parobczaka zginionego, co miał być jej mężem, co go już długo opłakiwała. Lecz ten odepchnął ją silnie wyschłemi rękoma; wszedł

Na skrzydłach wiatru niesiony.


do świetlicy, a ujrzawszy gospodarza, u którego służył, na pół z płaczem zawołał:
— Już u was służyć nie będę, ani waszej nie pojmę córki, kocham ją jeszcze szczerze, by własne oczy, ale moją nie będzie.
Sędziwy gospodarz spojrzał nań zdziwiony; a dostrzegłszy cierpienia w wychudłej i bladej twarzy, tak niegdyś rumianej, zapytał o powód, dlaczego odrzuca rękę jego córki?
Parobczak wyznał mu wszystko i swoją podróż powietrzną i przyrzeczenie dane czarownikowi. Wysłuchawszy cierpliwie gospodarz opowiadania całego, kazał biednemu być dobrej myśli, a sam poszedł do wróżki na doradę, wziąwszy trzos pełny.
Nad wieczorem wrócił wesoły i rzeki do chłopaka:
— Jutro pójdzieta do wróżki, jeno rano jak zaświta, a wszystko pójdzie dobrze.
Parobczak strudzony zasnął twardo, zbudził się przecież przed świtaniem i poszedł do wróżki. Zastał ją przy kominie, jak paliła zioła: kazała mu stać spokojnie; dzień był pogodny, gdy nagle wiatr zawył — zatrząsł się dom cały.
Wróżka wtedy wyszła z nim na podwórze i kazała spojrzeć w górę. Podnosi oczy i widzi z dziwem, jak zły czarownik w jednej koszuli w powietrzu kręci się w kółko.
— Otóż! twój nieprzyjaciel, już ci szkodzić nie będzie: gdy zechcesz by patrzał na twoje wesele, zrób, jak cię nauczyłam, a będzie tych cierpień doznawał, które dla ciebie niewinnego przygotował.
Uradowany parobczak pobiegł do domu: w miesiąc już się ożenił. Gdy drużbowie tańcowali, wyszedł z izby na podwórzec: spojrzy w górę, aż nad chatą kręci się w powietrzu on zły czarownik. Wonczas dobył nowego noża, wymierzył weń, rzucił silnie i trafił w nogę.
Zleciał z powietrza czarownik, przybity nożem do ziemi. Stał przez noc całą pod oknem, musiał patrzeć na radość parobczaka i weselnej drużyny.
Nazajutrz znikł z przed chaty; lecz ludzie widzieli jak przelatał nad jeziorem o dwie stamtąd mile: a przed nim i za nim stado wron i kawek krakaniem swojem zwiastowały nieskończony polot złego czarownika.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.