Pollyanna dorasta/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXIII.
Przykuty do dwóch kijów.

Było to ostatniego dnia pobytu w obozie. Pollyannie zdarzenie to sprawiło tak wiele przykrości, że wolałaby, aby wogóle nie istniało, gdyż ono właśnie sprowadziło pierwszą chmurkę, zaciemniającą jasny horyzont wycieczki. Niejednokrotnie później Pollyanna wzdychała, wspominając tę nieprzyjemną chwilę:
— Gdybym wróciła do domu o dzień wcześniej, na pewno by się to nie stało.
Ale los chciał, że nie wróciła, musiała więc przeżyć tę wielką pamiętną przykrość.
Wczesnym rankiem owego ostatniego dnia całe towarzystwo wyruszyło na dwumilową wycieczkę do Basin.
— Będziemy mieli jeszcze jeden rybny obiad przed wyjazdem, — powiedział Jimmy i wszyscy radośnie przystali na to.
Zabrawszy drugie śniadanie i wędki, wybrano się w drogę bardzo wcześnie. Śmiejąc się i nawołując wzajemnie, skierowali się na wąską ścieżkę biegnącą przez las. Na czele pochodu kroczył Jimmy, który znał drogę najlepiej.
Z początku tuż za nim szła Pollyanna, lecz później przyłączyła się do Jamie, idącego na samym końcu. Zdawało jej się, że dostrzegła na twarzy Jamie szalone zmęczenie i wyczerpanie, a wiedziała, że nic nie mogło mu sprawić większej przykrości jak to, gdyby ktoś to jego zmęczenie zauważył. Poza tym zdawała sobie sprawę, że już raczej wolał wesprzeć się na jej ramieniu, idąc z trudem po kamienistej drodze. Dlatego też przy pierwszej okazji, gdy nikt nie zwracał na nią uwagi, pozostała w tyle i przyłączyła się do Jamie. Została natychmiast nagrodzona; bo twarz Jamie rozjaśnił wesoły uśmiech i pod pretekstem przeskoczenia przez pień zwalonego drzewa, młodzieniec wziął ją pod rękę.
Po wyjściu z lasu droga prowadziła wzdłuż wysokiego kamiennego muru, tonącego w słońcu, po obydwu stronach którego ciągnęły się przestrzenne pastwiska, a w dali widać było pięknie zagospodarowaną farmę. Gdy się znaleźli na następnym pastwisku, Pollyanna nagle ujrzała rozkwitłe nawłocie, przyciągające wzrok wspaniałością swego wyglądu.
— Zaczekaj, Jamie! Muszę ich narwać, — zawołała gorączkowo. — Będziemy mieli śliczny bukiet do stołu! — i śpiesznie wdrapawszy się po kamiennej ścianie, zsunęła się na przeciwną jej stronę.
Nawłocie rosły tu bardzo licznie, gęsto obsypane były nimi krzewy i każdy nowy zerwany kwiatek wydawał się Pollyannie piękniejszy. Z wesołymi okrzykami, zwróconymi w stronę czekającego Jamie, Pollyanna, sprawiająca wrażenie cudnej makówki w swym szkarłatnym swetrze, biegała od krzewu do krzewu, powiększając ciągle swój bukiet. Miała już pełne obydwie dłonie, gdy nagle rozległ się przeraźliwy ryk rozwścieczonego byka, a po nim pełen przerażenia krzyk Jamie i tupot kopyt biegnącego zwierzęcia.
To, co się stało później pamiętała Pollyanna jak przez mgłę. Wiedziała tylko, że rzuciła na ziemię zebrane kwiaty i biegła, biegła, jak nigdy dotychczas, w stronę skalistej ściany i czekającego na nią Jamie. Zdawała sobie sprawę, że zwierzę jest co raz bliżej, że już ją prawie dogania. Daleko przed sobą zobaczyła bladą, bezradną twarz Jamie i słyszała jego rozdzierający krzyk. A później, nie wiadomo skąd, dobiegł ją głos Jimmy wesoły, dodający otuchy.
Ciągle jeszcze biegła na oślep, słysząc za sobą tupot kopyt byka. Raz potknęła się i omal nie upadła. Uczuła nagle, że ją siły opuszczają, lecz tuż przy sobie usłyszała znowu głos Jimmy. W sekundę potem upadła na ziemię i usłyszała nagle coś głośno bijącego, co widocznie było sercem Jimmy. Wszystko pomieszało się razem, czyjeś głośne okrzyki, przyśpieszone oddechy, odgłos kopyt, zbliżający się co raz bardziej. I gdy już doznała wrażenia, że te kopyta depczą jej po głowie, padła nagle w ramiona Jimmy, nie pamiętając już o niczym. Prawie w tej samej chwili znalazła się po przeciwnej stronie skalistej ściany i dostrzegła pochylonego nad sobą Jimmy z bardzo zatroskaną twarzą.
Z histerycznym śmiechem, który był podobny raczej do szlochu, wyrwała się z jego ramion i podniosła z ziemi.
— Nie umarłam jeszcze! I to wszystko dzięki tobie, Jimmy. Jestem zupełnie zdrowa. Ach, jak przyjemnie było usłyszeć twój głos! To było naprawdę wspaniałe! Skąd się tu wziąłeś? — szeptała zadyszana.
— Głupstwo! Nie myśl, że to jakieś bohaterstwo. Po prostu... — nagły przeraźliwy krzyk zmusił go do milczenia. Odwrócił i ujrzał Jamie w pobliżu leżącego na ziemi. Pollyanna już się zerwała i biegła do niego.
— Jamie, Jamie, co się stało? — wołała. — Upadłeś? Potłukłeś się bardzo?
Nie było odpowiedzi.
— Co ci się przytrafiło, stary? Wyrządziłeś sobie jakąś krzywdę? — dowiadywał się Jimmy.
I tym razem panowała cisza, po czym nagle Jamie odwrócił od nich twarz.
— Musiałem się dopiero potłuc? — wyszeptał z goryczą, wyciągając przed siebie obydwie ręce. — Czyż nie wystarcza ten ból, kiedy się widzi coś podobnego i nie można pomóc? Czyż nie wystarcza to, że człowiek przykuty jest do dwóch kijów? Zaręczam wam, że trudno cośkolwiek z takim bólem porównać!
— Ależ, Jamie, — wyszeptała Pollyanna.
— Daj spokój! — przerwał kaleka niechętnie. Usiłował teraz podnieść się z ziemi. — Nic nie mów. Nie chciałem wam urządzić takiej sceny, — dorzucił złamanym głosem, odwracając się i odchodząc wąską ścieżką, biegnącą w stronę obozu.
Przez chwilę, jakby pod wpływem siły tajemniczej, Pollyanna i Jimmy spoglądali za nim bez ruchu.
— Tak, na Boga! — westchnął Jimmy, a potem dodał głosem, który drżał nieco: — To było dla niego naprawdę przykre!
— Przecież ja cię nie chwaliłam w jego obecności, — zaszlochała Pollyanna. — A widziałeś te jego ręce? Były tak pokrwawione, jakby sobie gwoździe powbijał w ciało, — szepnęła, kierując się również w stronę ścieżki.
— Dokąd idziesz, Pollyanno? — zawołał Jimmy.
— Oczywiście idę do Jamie! Sądziłeś, że go tak zostawię? Chodź, musimy go tu natychmiast sprowadzić.
Jimmy westchnął głęboko, wcale nie na temat Jamie i posłusznie ruszył za Pollyanną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.