Pollyanna dorasta/Rozdział XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna dorasta
Podtytuł Powieść dla dziewcząt
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1936
Druk F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Pollyanna grows up
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXIV.
Przebudzenie Jimmy.

Wycieczka obozowa na pozór była wspaniała, lecz w gruncie rzeczy...
Pollyanna niejednokrotnie zastanawiała się, czy przykrości ostatniego dnia powstały jedynie z jej winy, czy też zawinił w tym ktoś jeszcze. Podświadomie wyczuwała, że i reszta towarzystwa przywiozła z sobą z wycieczki pewien nieokreślony niesmak. Powodem tego niesmaku było zdarzenie ostatniego dnia na owej fatalnej wycieczce do Basin.
Oczywiście obydwoje z Jimmy łatwo dogonili Jamie i po dłuższych wysiłkach nakłonili go do połączenia się z resztą towarzystwa. Mimo jednak że każde z oddzielna usiłowało zachowywać się tak, jakby nic specjalnego nie zaszło, nikomu nie udawało się to nadzwyczajnie. Pollyanna, Jamie i Jimmy zgrywali się nieco w swojej nadmiernej wesołości, a reszta uczestników wycieczki, nie wiedząc wprawdzie o niczym, czuła jednak, że coś jest nie w porządku i tę swoją świadomość starała się ukrywać przed młodymi. Oczywiście przy takim stanie rzeczy trudno było o stworzenie wesołej i beztroskiej atmosfery. Nawet upragnione ryby na obiad zjedzono bez większego wrażenia, a o wczesnej godzinie popołudniowej postanowiono opuścić obóz.
Znalazłszy się znowu w domu, Pollyanna doszła do wniosku, że ów nieprzyjemny epizod z rozwścieczonym bykiem nigdy nie będzie zapomniany. Lecz aczkolwiek ona sama wiedziała, że nie potrafi o tym zapomnieć, nie miała absolutnie pretensji do innych, jeżeli nawet przeszli nad tym do porządku dziennego. O przykrym tym zdarzeniu myślała szczególnie, ilekroć patrzyła na Jamie. Wciąż przed oczami jej majaczyła jego pobladła twarz i ręce zbroczone krwią. Dotkliwy ból w sercu wzrastał co raz bardziej, to też obecność Jamie stała się teraz dla niej prawdziwą męką. Jedynie przed samą sobą zwierzała się szczerze, że nie lubi teraz przebywać z dawnym swoim przyjacielem, nie lubi nawet z nim rozmawiać, mimo wszystko jednak przebywała w jego towarzystwie ostatnio o wiele częściej. Lękała się po prostu, aby Jamie nie odgadł jej myśli, miała dlań zawsze jakieś miłe słówko czy uśmiech i całkiem ostentacyjnie szukała nawet takich chwil, kiedy mogła z nim pozostawać sam na sam. Nie zawsze jej się to wprawdzie udawało, bowiem Jamie zdawał się unikać ostatnio wszelkich rozmów z Pollyanną.
Najwidoczniej, tłumaczyła sobie Pollyanna, zbyt dobrze jeszcze pamięta ów tragiczny wypadek z bykiem. Wprawdzie nigdy na ten temat nie wspomniał ani słowem i był teraz nawet weselszy niż dotychczas, Pollyanna jednak zdawała się wyczuwać we wszystkim, co mówił, jakąś gorycz ukrytą, której do tej pory nigdy nie dostrzegała. Czasami jednak Jamie całkiem bezwiednie lubował się w samotnych z nią rozmowach. Tak samo było owego dnia, kiedy obydwoje obserwowali towarzystwo grające w tenisa.
— Mimo wszystko, Pollyanno, nikt mnie tak dobrze nie rozumie, jak ty, — powiedział Jamie.
— Nikt cię nie rozumie? — Pollyanna w pierwszej chwili nie orientowała się, co młodzieniec ma na myśli. Od pięciu minut obserwowali grających, nie zamieniwszy ze sobą ani słowa.
— Tak, bo ty kiedyś także nie mogłaś chodzić.
— Ach, tak, naturalnie, — szepnęła Pollyanna, zdając sobie sprawę, że obecne zażenowanie odzwierciedlało się na jej twarzy, gdyż Jamie zaśmiał się i szybko zmienił temat rozmowy, mówiąc:
— Słuchaj, Pollyanno, dlaczego ty właściwie nie grasz? Ja bym grał, gdybym był na twoim miejscu. Zapomnij o tym, co mówiłem. Nie powinienem był pokazywać ci tego z tej strony!
Uśmiechnęła się również i rzekła:
— Nie, nie, oczywiście! — ale nie mogła jakoś zapomnieć. To wszystko sprawiło, że Jamie niepokoił ją jeszcze więcej i że pragnęła jeszcze bardziej mu pomóc.
— Muszę mu udowodnić, że najchętniej przebywam w jego towarzystwie! — myślała, śpiesząc w stronę placu tenisowego, aby zagrać choć jedną partię.
Nie tylko jednak Pollyanna wyczuwała tę dziwną atmosferę, jaka panowała obecnie. Wyczuwał ją również Jimmy Pendleton, chociaż usiłował tego nie okazywać.
Jimmy podczas tych dni nie czuł się szczęśliwy. Z beztroskiego młodzieńca, którego jedynym celem było ukończenie studiów, przeistoczył się w pełnego niepokoju mężczyznę, odczuwającego lęk przed rywalem, który chciał mu zrabować serce ukochanej dziewczyny.
Teraz dopiero Jimmy zdawał sobie sprawę, że jest poważnie zakochany w Pollyannie. Przypuszczał, że kochał ją już od bardzo dawna. Czuł się bezradny, owładnięty zupełnie tą miłością. Orientował się, że nawet jego ukochane mosty były niczym w porównaniu z radosnym dziewczęcym uśmiechem i z miłym słówkiem, usłyszanym z jej ust. Wiedział, że najbardziej trapi go powątpiewanie co do uczuć Pollyanny i lęk przed możliwościami Jamie.
Dopiero w owym dniu kiedy widział niebezpieczeństwo, grożące Pollyannie na pastwisku, zdał sobie sprawę, jak pusty byłby dla niego świat, ten jego, świat bez niej. I dopiero gdy trzymał ją w ramionach uświadomił sobie, jak bardzo była mu droga. Czując jej ręce na swojej szyi, czuł jednocześnie, że należała niepodzielnie do niego i nawet ta jedna chwila niebezpieczeństwa wydała mu się czymś bardzo przyjemnym i niezapomnianym. A potem zobaczył twarz Jamie i jego zbroczone krwią ręce. Wyczytał z nich tylko jedno: Jamie także kochał Pollyannę, lecz nie mógł jej pomóc „przykuty do dwóch kijów.“ Tak przecież sam powiedział. Jimmy uświadomił sobie, jak by się czuł na miejscu tamtego, gdyby widział, że ktoś inny ratuje istotę najbardziej ukochaną.
Dnia tego wrócił do obozu, przesiąknięty lękliwymi i buntowniczymi i myślami. Zastanawiał się nad tym, czy Pollyanna także żywi jakieś uczucie dla Jamie i tego właśnie najbardziej się obawiał. Jeżeli nawet uczucie to było całkiem nikłe, to rad nie rad, powinien był usunąć się w cień, aby Jamie mógł bez wysiłku wzbudzić w dziewczynie uczucie głębsze i gorętsze. Teraz już Jimmy zaczął się buntować. Dlaczego właśnie on miał ustąpić tamtemu? Przecież taka walka nie byłaby niesprawiedliwa.
Ale w tej samej chwili zarumienił się po korzonki włosów. Więc sprawiedliwa byłaby ta walka? Czyż walka między nim i Jamie może być sprawiedliwa? Doznał teraz takiego wrażenia, jak przed laty, gdy był jeszcze chłopcem i walczył o zerwane jabłko z jakimś nowym kolegą, lecz już po pierwszym uderzeniu skonstatował, że kolega ów ma chorą rękę. Oczywiście walkę przerwał i pozwolił tamtemu zjeść owe upragnione jabłko. Teraz tłumaczył sobie, że sytuacja była całkiem inna. Przecież tu nie o jabłko chodziło. Chodziło tu o szczęście całego życia, a może nawet i o szczęście Pollyanny. Możliwe, że nie żywiła żadnego uczucia dla Jamie, a natomiast kochała swego dawnego przyjaciela Jimmy, lecz nie chciała się z tym zdradzić. Ale on ją ośmieli. On ją...
I znowu Jimmy zarumienił się nieoczekiwanie. Zmarszczył brwi niechętnie. Żeby tylko mógł zapomnieć o tym, jak wyglądał Jamie, gdy mówił, że jest „przykuty do dwóch kijów!“ Żeby tylko... Ale cóż by miał z tego? Walka i tak byłaby nierówna, zdawał sobie z tego dobrze sprawę. Wiedział również, że wszelkie postanowienia i tak na nic się nie zdadzą, bo choć by nie wiem jak było, on i tak będzie tylko czekał i patrzył. Zostawi wszelkie możliwości Jamie, a jeżeli Pollyanna okaże, że go kocha, odejdzie spokojnie i na zawsze zniknie z ich życia. Żadne z nich nigdy się nie dowie, jak wielka gorycz przenika jego serce. Wróci do swoich mostów, jakby te mosty mogły wytrzymać porównanie z Pollyanną! Ale tak być musi. Inaczej być nie może.
Wszystko to było bardzo piękne i bohaterskie i Jimmy upajał się już swoim męczeństwem, gdy wreszcie sen go zmorzył tej nocy. Lecz męczeństwo w teorii i w praktyce, to całkiem dwie różne rzeczy. Całkiem łatwo było uczynić takie postanowienie wśród nocy, okazało się jednak rzeczą trudniejszą zachowanie spokoju, gdy się prawie codziennie widywało Pollyannę i Jamie razem. Szczególnie denerwujące było zachowanie Pollyanny w stosunku do przybranego syna pani Carew. Jimmy doznawał wrażenia, jakby Pollyanna istotnie zakochana była w kalece, tak troskliwie się nim opiekowała i tak gorliwie spełniała każde jego życzenie. I jakby dla zadokumentowania podejrzeń Jimmy, nadszedł dzień, kiedy Sadie Dean też wypowiedziała się na ten temat.
Całe towarzystwo znajdowało się na korcie tenisowym. Sadie siedziała na uboczu, dotrzymując towarzystwa Jimmy.
— A teraz pani będzie grać z Pollyanną, prawda? — zapytał młodzieniec.
Sadie potrząsnęła przecząco głową.
— Pollyanna dzisiaj grać nie będzie.
— Nie będzie grała? — zmarszczył brwi Jimmy, bo liczył na to bardzo że właśnie on z nią dzisiaj zagra. — A dlaczego?
Przez krótką chwilę Sadie Dean nie odpowiadała, poczem rzekła z wyraźnym wysiłkiem:
— Powiedziała mi wczoraj wieczorem, że stanowczo za dużo ostatnio gra w tenisa i uważa, że to jest nietakt w stosunku do pana Carewa, który przecież grać nie może.
— Rozumiem, ale... — Jimmy umilkł bezradnie, a zmarszczka na jego czole pogłębiła się jeszcze bardziej. W następnej chwili zdziwiła go jakaś tajemnicza nuta, brzmiąca w głosie Sadie Dean, gdy odezwała się znowu:
— Ale on jej przecież nie zabrania. Wogóle nie lubi, gdy ktoś poświęca się dla niego. Takie poświęcenie najbardziej go boli. Pollyanna tego nie może zrozumieć. Tylko ja go dobrze rozumiem.
Słowa jej i brzmienie głosu przyprawiły serce Jimmy o niewytłómaczone drżenie. Spojrzał dziewczynie ostro w oczy. Jakieś pytanie cisnęło mu się na usta. Powstrzymywał je przez chwilę, po czym, usiłując ukryć niepokój, uśmiechnął się na pozór obojętnie.
— Chyba pani nie podejrzewa, panno Dean, że między tym dwojgiem istnieje coś więcej, niż zwykła przyjaźń?
Obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem.
— Gdzie pan ma oczy właściwie? Przecież ona go ubóstwia! Wzajemnie się ubóstwiają, — poprawiła się śpiesznie.
Jimmy z niewyraźnym okrzykiem podniósł się i szybko odszedł. Za nic w świecie nie mógł pozostać dłużej. Nie chciał teraz więcej rozmawiać z Sadie Dean. Oddalił się tak nagle, że nie zauważył, że Sadie Dean również śpiesznie odwróciła się i poczęła uważnie wpatrywać się w trawnik, jakby tam czegoś szukała. Najwidoczniej i ona nie miała teraz ochoty rozmawiać z nim na ten temat.
Przekonywał samego siebie, że to wszystko było nieprawdą. Nie można było przywiązywać wagi do słów wypowiedzianych przez Sadie Dean. Mimo to jednak tego, co usłyszał, nie mógł w żaden sposób zapomnieć. Nieprzyjemna świadomość zabarwiała wszystkie jego myśli i majaczyła przed oczami jak cień, ilekroć widział Jamie z Pollyanną. Uważnie obserwował ich twarze, wsłuchiwał się w brzmienie ich głosów, a po pewnym czasie doszedł do wniosku, że to wszystko jednak było prawda, że kochają się istotnie i pod wpływem tej świadomości czuł, że serce w jego piersi stało się nagle kawałkiem ciężkiego ołowiu. Wierny jednak danej samemu sobie obietnicy, postanowił odejść. Wszystko i tak było na nic. Pollyanna jest nie dla niego.
Nastały pełne niepokoju dni dla Jimmy. Nie chciał przerywać codziennych wizyt lękając się, że tamci mogą się czegoś domyśleć, a przebywanie w towarzystwie Pollyanny było dla niego prawdziwą męką. Nawet obecność Sadie Dean stała się dlań teraz wybitnie nieprzyjemna, bo zdawał sobie dokładnie sprawę, że to właśnie ona otworzyła mu oczy na wszystko. O rozmowach jakichkolwiek z Jamie w obecnych warunkach nie mogło być mowy, pozostawała więc tylko pani Carew. Ona stanowiła jedyną jego ostoję i pociechę. W smutku, czy radości, potrafiła go zawsze zrozumieć i znała się nawet na takiej dziedzinie jak mosty, które w przyszłości zamierzał budować. Była mądra i niezwykle subtelna, potrafiła zachować się odpowiednio w każdej sytuacji. Pewnego dnia mało już brakowało, żeby jej powiedział o owej tajemniczej „paczce“. W ostatniej chwili jednak przerwało mu nagłe pojawienie się Johna Pendletona. John Pendleton zawsze przychodził w najbardziej nieodpowiednich momentach, pomyślał z wściekłością Jimmy, ale gdy przypomniał sobie, ile dobrego John Pendleton dlań uczynił, doznał uczucia zawstydzenia.
Tajemnicza „paczka“ pochodziła z dawnych lat chłopięcych i Jimmy nikomu o niej nie wspominał z wyjątkiem Johna Pendletona, a było to owego dnia, kiedy opiekun postanowił go zaadoptować. „Paczka“ była właściwie dużą białą kopertą, pożółkłą już trochę, zalakowaną dużą czerwoną pieczęcią. Wręczył mu ją ojciec przed śmiercią i na kopercie widniał napis:
„Dla mego syna, Jimmy. Pragnę, aby koperta została otwarta w trzydziestą rocznicę jego urodzin. W razie śmierci mego syna kopertę należy otworzyć natychmiast“.
W swoim czasie Jimmy niejednokrotnie zastanawiał się nad zawartością koperty, później jednak bywały takie chwile, kiedy o jej istnieniu zapominał zupełnie. Podczas pobytu swego w Sierocińcu obawiał się najbardziej tego, żeby mu ktoś tego skarbu nie odebrał. Nie rozstawał się z kopertą ani na chwilę, nosząc ją na piersiach za koszulą. W późniejszych latach za namową opiekuna Jimmy zdecydował się schować ją bezpiecznie w safesie pana Pendletona.
— Nie wiemy przecież, jaką przedstawia wartość, — tłumaczył John Pendleton z uśmiechem. — Ojcu twemu musiało na tym bardzo zależeć, więc nie wolno nam zgubić tej koperty.
— I ja bym jej zgubić nie chciał, — westchnął Jimmy, — ale na wartość jej zbytnio nie liczę, sir. Biedny papa, o ile sobie przypominam, nie posiadał przed śmiercią nic wartościowego.
I właśnie o tej kopercie Jimmy miał już ochotę powiedzieć pani Carew, lecz przeszkodził mu w tym John Pendleton.
— Może i lepiej, że tak się stało, — doszedł później do wniosku, gdy wracał do domu. — Gotowa byłaby pomyśleć, że ojciec ukrywał jakąś tajemnicę, która mogłaby pozostawić plamę i na moim życiu. Za żadną cenę nie chciałbym, żeby pani Carew nabrała złego mniemania o ojcu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.