Pokwitowanie o północy/Część pierwsza/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Pokwitowanie o północy
Podtytuł Powieść
Wydawca Noskowski
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La quittance de minuit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Porwanie.

„....Morrisie! ach! Morrisie przybądź mi na pomoc! ty, który mnie tak kochałeś, jak mogłeś mnie opuścić? Niestety! czyż możesz mnie karać za zbrodnię innego? czy mogłeś mnie odepchnąć, dla tego, iż Jerzy Montrath mnie porwał, biedną dziewczynę, nie mogącą się bronić i zawiózł do kraju Saksończyków?
„Albo może Morrisie sądziłeś, iż oddajesz mi usługę włożywszy mi na głowę hrabiowską koronę? Czyś sądził, iż będę szczęśliwą wśród tych okazałości Londynu i że potrafię zapomnieć o skromnym dachu starego Milesa, naszego ojca, albo o naszych braciach, o szlachetnej Ellen i o naszej miłości?
„Niestety! mam prawo tak się wyrażać chociaż jestem żoną lorda Jerzego, mogę mówić z tobą o naszej miłości Morrisie i powiedzieć ci: kocham cię, gdyż lord Jerzy zerwał ten związek, któremu Bóg nie błogosławił. Kamień grobowy oddziela mnie od świata. Albo należę do samej siebie, albo raczej, dopóki mi życia starczy, do ciebie Morrisie, do ciebie jedynie.
„Ale może ty mnie już nie kochasz.
„Mój Boże! codziennie klękam na zimnej ziemi, by cię błagać ze łzami, staram się znosić cierpliwie i bez szemrania karę, którą na mnie zesłałeś. Mój Boże, spraw by mnie Morris kochał jeszcze i bym go ujrzeć mogła przed śmiercią!...
„Czy pamiętasz, o mój drogi, iż tylko, gdyś patrzał na mnie, usta twoje uśmiechały się. Czy pamiętasz, gdyśmy razem przechadzali się po zielonych ścieżkach wśród gór, a twoje wielkie czarne oczy były zadumane i myśl okalała twoje szlachetne czoło, milczałam i nie wiedziałeś nawet, iż twoja Jessy jest przy tobie; umysł twój cały oddałeś na usługi ojczyzny; kochałam cię za to tem więcej i nie byłam zazdrosną. Czułam w sercu dla ciebie tylko cześć i podziwienie... ty masz duszę bohaterską Morrisie i synowie naszych synów śpiewać będą twoją chwałę.
„Ale po chwilach zadumy przychodziły serdeczne słowa i słodkie uśmiechy. Co za rozkoszna nadzieja, jakie wesołe projekta! jakie piękne marzenia!
„W śmiałem przedsięwzięciu do którego cię miłość ojczyzny popchnęła, czekały cię wielkie trudy i groźne niebezpieczeństwa; ale bym je chętnie z tobą dzieliła, a gdybyś zginął to bym i ja umarła.
„Wszystko między nami musiało być wspólne, życie i śmierć. Co się teraz z tobą dzieje Morrisie? Czyś zwyciężył? a jeżeli cierpisz, kto cię pociesza?
„Co porabia święty starzec Miles Mac-Diarmid, nasz ojciec? Czy opłakuje swą straconą córkę? a nasi bracia, tacy dzielni i tacy dobrzy, czy są szczęśliwi? Jermyn, biedne dziecko, nieraz spoglądał na szlachetną Ellen ze łzami w oczach.
„Niech go Bóg natchnie inną miłością, gdyż szlachetna Ellen ma serce dumne i żadne marzenia nie wzruszają nigdy jej dziewiczej duszy.
„Jak ona musi być piękną! Może myśli o mnie, gdy się przechadza samotna po ścieżkach wśród gór. Ja się często modlę o szczęście dla niej.
„Wszyscy oni znali mnie i kochali, gdym jeszcze swobodna i wesoła bujała pod jasnem niebem.
„Czułam się szczęśliwą w teraźniejszości i cieszyłam się nadzieją przyszłego szczęścia.
„A teraz nic nie mam, ani nadziei, ani szczęścia. Umarłam!
„Morrisie! czemu nie przybyłeś odebrać twoją narzeczoną? Ostatni raz widziałam cię w kaplicy protestanckiej. Kochałeś mnie jeszcze, gdyż wyciągnąłeś ku mnie ręce, a oczy twoje były zalane łzami. Morrisie! Moja miłości jedyna! Niech mnie Bóg strzeże bym cię oskarżać miała!
„Zdaje mi się, iż nieszczęście, które na mnie spadło, nie mnie było przeznaczone, zdaje mi się, iż moja katastrofa ocaliła szlachetną Ellen i że służalcy lorda Jerzego wzięli mnie za nią w dniu porwania.
„Była to nikczemna napaść. Wyszliśmy rano z Ellen na naszą zwykłą przechadzkę. Nasze czerwone burnusy były jednakowe i obie miałyśmy ciemne suknie. Ellen lubiła samotność; zwykle rozdzielałyśmy się na brzegu jeziora Corrib: ona wsiadała sama do czółna i płynęła do ruin Ballylough; ja szłam szukać ciebie Morrisie.
„Tym razem zamieniłyśmy role. Znajdowałeś się po drugiej stronie jeziora, ja tedy siadłam do czółna. Byłam wesołą, wiedziałam iż jesteś na tamtym brzegu i co chwila spodziewałam się ujrzeć płynące z tobą czółno. Minęłam już wyspę, na której znajdują się ruiny starego opactwa; jezioro było ciche i puste. Na raz w dali ukazało się czółno. Poczęłam na ciebie wołać Morrisie i silniej poruszać wiosłami.
„Na przodzie czółna stał mężczyzna; zdawało mi się, iż poznaję ciebie i spieszyłam ku tobie.
„Czółno płynęło na me spotkanie. Usłyszałam nieznane mi głosy i wybuchy śmiechu, ale już było zapóźno by się cofnąć: „Oto ona! oto ona” wołano, i czółno skierowało się wprost ku mnie.
„W jednej chwili Morrisie zawiązano mi usta jedwabną chustką i znalazłam się na pół żywą na dnie czółna.
„— Widzicie jej czerwony burnus, to niezawodnie ona, — mówiono. — Gdyby król Dermot żył jeszcze, albo król Neil, lub też król Farral, ta dziewczyna byłaby królową.
„— Ładna to zdobycz i dostanie się w udziale milordowi.
„Słyszałam te słowa i czyniłam rozpaczliwe wysilenia by się uwolnić, lecz kilku silnych mężczyzn skrępowało mi nogi i ręce.
„Musiałeś przepłynąć nie daleko od nas Morrisie, gdyś powracał do domu. Może nawet słyszałeś wśród otaczającej nas mgły ich złośliwe śmiechy. Ci ludzie dotykali mnie, oglądali i dyskutowali o mojej wartości, jak nasi rolnicy dyskutują o cenie konia lub wołu.
„Byli to Anglicy.
„Walcz Morrisie, włóż broń w rękę Irlandyi, gdyż duma Anglika nigdy w nas ludzi widzieć nie zechce; dopóki nie pozna on waszej siły i śmiertelne wasze ciosy go nie dosięgną.
„Na brzegu wsadzono mnie na konia i zasłonięto welonem. W drodze od jeziora do pałacu Montrath, spotkałam nie jednego znajomego. Biedni ludziska przyglądali się koniowi niosącemu tajemniczy ciężar; radziby podnieść zakrywającą mnie zasłonę, lecz otaczająca mnie straż odzywała się ostro, wieśniacy odkrywali głowy, wstrząsali łachmanami i szli w swoją stronę.
„Gwarno było w pałacu Montrath. Przygotowywano pożegnalną biesiadę. Umieszczono mnie w pokoju, w którym znajdowało się już kilka dziewcząt porwanych tak jak ja. Poznałam Magdalenę Lew z Claddagh, Mollę Mac-Duff naszą sąsiadkę i wiele innych.
„Załamywały ręce, wzywały pomocy braci i narzeczonych i płakały. Płakałyśmy razem.
„Gdy nadeszła godzina biesiady, posadzono nas za stołem.
„Na obrusie cieńszym od welonu panny młodej poustawiane były potrawy, których bym nazwać nie potrafiła i których smaku nie znam, najróżnorodniejsze likiery rumieniły się w licznych flaszkach, a szklanki błyszczały na około stołu, jak kryształy w grocie Ranach.
„Odpychałam wszystkie potrawy, usta moje nie dotknęły żadnego trunku.
„Moje towarzyszki, biedne dziewczęta, olśnione blaskiem świateł, upojone ciepłą i odurzającą atmosferą panującą w sali, przestały płakać! Szklanki ich napełniały się i wypróżniały; a blade policzki okryły się rumieńcem. Litość brała Morrisie patrzeć, jak biedne ofiary śmiały się i śpiewały.
„Gdyż śmiały się i śpiewały, zapominając o łzach, które w tej chwili wylewano w ich chatach....
„Nie myślały o rozpaczy swych matek. Czyżby mieli słuszność ci srodzy Anglicy, gdy utrzymują, iż dziecinne lata Irlandczyków, trwają tak długo jak ich życie.
„Jerzy Montrath, który siedział przy mnie, kazał mi śmiać się, pić i śpiewać. Mój opór doprowadzał go do wściekłości, można było sądzić, iż się wstydzi, że ofiara, która się dostała w udziale Jego Wielmożności, jest mniej potulną od innych.
„Niejednokrotnie podniósł rękę by mnie uderzyć. Był pijany. Lecz ja nie ulękłam się.
„Morrisie czemu mnie posądziłeś? czemu nie przyszedłeś spytać się co się dzieje w głębi mego sumienia?
„Rozpustna uczta przedłużała się. Moje nieszczęsne towarzyszki piły, nie zdając sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa.
„Pozostałam jedna obojętna, wśród ogólnego upojenia.
„Morrisie, zdawało mi się, iż jesteś przy mnie. Chwilami uszy moje przestawały słyszeć wrzawę uczty i oczy nie widziały rozpłomienionych twarzy. Po Bogu, byłeś jedyną moją tarczą i obroną.
„Było już późno gdy wstano od stołu. Magdalen a Lew i inne moje towarzyszki, poszły chwiejnym krokiem za przyjaciółmi milorda; przez czas jakiś jeszcze, słyszałam ich śpiewy i śmiechy. Potem nastała cisza.
„Co się z niemi stało?
„Lokaje zjawili się w sali, w której pozostaliśmy sami, milord i ja. Milord z trudnością wstał z krzesła, słudzy podtrzymali chwiejące się jego kroki i odprowadzili go do sypialni.
„Tę pierwszą noc mej niewoli spędziłam na modlitwie. A gdy przestawałam modlić się, to myślałam o tobie Morrisie.
„I w chacie Mac-Diarmidów musiano też spędzić noc wśród trwogi i niespokojności, gdyż staruszek kochał mnie czule, a dla synów jego byłam najukochańszą siostrą.
„W kilka dni później znalazłam się pod Londynem, w bogatym pałacu, położonym w blizkości Ryszmondu. Pałac ten był jeszcze okazalszym od pałacu w Montrath, który się tak dumnie wznosi wśród naszych wiosek osamotnionych; lecz nie przyglądałam się wspaniałościom tej szlacheckiej siedziby; każda mila, która mnie oddalała od Irlandyi, odejmowała mi resztki odwagi.
„Byłam tak daleko od ciebie Morrisie!
„Lord Jerzy zaledwie przemówił do mnie podczas podróży.
„Przybył do Ryszmondu chory. Męcząca podróż po nużącej pijatyce sprowadziła chorobę i tydzień przeleżał w łóżku. Przez cały ten czas nie widziałam go ani razu. Byłam zamkniętą w małym pokoju, z oknami wychodzącemi na Tamizę. Usługiwała mi angielka, która przemawiała do mnie z ironicznem uszanowaniem.
„Jednej nocy zabrano mi moją odzież irlandzką i musiałam nazajutrz przywdziać szaty wielkiej damy. Było to drobnostką w tak wielkiem nieszczęściu, wydało mi się jednak, iż odebrano mi ostatnie ogniwo łańcucha łączącego mnie z Irlandyą.
„Zostawałam prawie zawsze samą. Czas mi schodził na przyglądaniu się okolicy. Była ona piękną lecz w niczem nie podobną do naszego Connaugth; po drodze przejeżdżali panowie różni z pięknemi paniami. Raz przyszła mi myśl otworzyć okno i wołać o pomoc.
„Wśród tych Anglików i Angielek może się znajdzie jeden człowiek z sercem.
„Lecz pokój mój był więzieniem; okna nie można było otworzyć.
„Później dostałam się do więzienia stokroć cięższego, oczy moje nic nie widzą prócz wilgotnych ścian. Ale wstępując do tego grobu, nie doznałam większej przykrości, jak wtedy, gdy się przekonałam, iż jestem uwięzioną.
„Nadzieja tak łatwo górę bierze u tych, którzy się jeszcze nie oswoili z cierpieniem. Zdawało mi się, że za tem zamkniętem oknem odnalazłabym wolność szczęście, Irlandyę i ciebie Morrisie!
„Próbowałam otworzyć je. Sługa angielka przybyła natychmiast usłyszawszy łoskot i zastała mnie zalewającą się łzami. Była to kobieta młoda jeszcze i na twarzy, której znać było ślady piękności. Nazywała się Marya Wood. Nigdy w jej oczach nie spostrzegłam śladu litości.
„Zwykle, gdy się do mnie zbliżała, na twarzy jej malował się wyraz fałszywej pokory i zarazem szyderstwa. Niejednokrotnie spostrzegłam, iż policzki miała zarumienione, wzrok zamglony i chód chwiejny. Zapach likierów rozchodził się po pokoju gdy się zbliżała.
„— Czego sobie jaśnie pani życzy? — rzekła rzucając na mnie jak zwykle ironiczne spojrzenie.
„— Cóż chcą ze mną zrobić? — zapytałam jej.
„— Milord ma się lepiej, — odrzekła Angielka, — sądzę, iż jutro rano będzie mógł pani oświadczyć, jakie są jego względem niej zamiary.
„Gdy ta kobieta wyszła, padłam na kolana i po chyliłam głowę ku ziemi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„To byłeś ty Morrisie, tam w nizinie, w irlandzkiej opończy! Jakże mi serce zabiło! Za pierwszem spojrzeniem poznałam cię.
„Dusza moja rwała się ku tobie; wyciągnęłam ręce i wymówiłam twoje nazwisko.
„Wołałam cię, aż mi tchu i sił zabrakło! Nie słyszałeś mego głosu, szedłeś wzdłuż drogi, spoglądając wciąż na dom lorda Jerzego, ale nie mogłeś mnie dojrzeć za żelazną kratą.
„Byłeś bardzo blady Morrisie, a twój chód świadczył o nużącej podróży. Na zmienionej twarzy malowała się troska.
„Cierpiałam, widząc cię tak smutnym, ale byłam szczęśliwą! Twoja boleść była nowym dowodem twej miłości.
„Przybyłeś by mnie odszukać, przybyłeś z tak daleka, sam jeden, piechotą i pewnie przez całą drogę tylko o mnie myślałeś.
„Szedłeś wciąż naprzód i niebawem na rogu parku miałeś mi zniknąć z oczów.
„Wydało mi się w tej chwili, iż tracąc cię z oczów, tracę moją ostatnią nadzieję.
„Zawołałam cię raz jeszcze, pierś mi się rozdzierała w tym krzyku.
„Słowa zamierały mi w gardle; już cię więcej dojrzeć nie mogłam.
„Padłam na znak. Zamiast ciebie Morrisie, Marya Wood, służąca Angielka zjawiła się na me wołanie, ukazawszy we drzwiach swą fizyognomię zarumienioną od trunku.
„— Niech się pani nie niecierpliwi, — rzekła z szyderczym śmiechem, — milord jest już zdrów i dłużej niż jeden dzień nie będziesz pani na niego czekać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.