Przejdź do zawartości

Pojata córka Lizdejki/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Bernatowicz
Napoleon Rouba (red.)
Tytuł Pojata córka Lizdejki
Podtytuł opowiadanie historyczne
Wydawca Wydawnictwo Mińskiego Towarzystwa „Oświata“
Data wyd. 1908
Druk J. Blumowicz
Miejsce wyd. Mińsk
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Gdy się to działo na zamku wileńskim i w świątyni pogańskiej, Dowojna posuwał się z Heleną i orszakiem niewiast, wspaniałomyślnie uwolnionych z niewoli przez Jagiełłę, w granice Polski.
Lecz, jakaż odmiana rzeczy nastąpiła!
Dumny ów a waleczny i dziki Litwin już nie wiódł branki, jako pan jej i zwyciężca, lecz sam z każdym dniem stawał się pokorniejszym służką i raczej pełnił obowiązki stróża dla ochrony przy jej boku. Więc klął chwilami zapamiętale i słał swą Laszkę do złośliwego Poklusa[1], a ściskał oręż zapamiętale, lecz wnet posłuszny dążył przy jej kolasie i usiłował same nawet chęci zgadywać.
Tak samo rumak stepowy zrazu szarpie się, wierzga i pianą toczy naokół, lecz zwolna przyzwyczaja się do wędzidła i wnet spokojnie idzie na lekkim lejcu jedwabnym.
Nieszczęściem jego było, iż z każdym dniem coraz więcej kochał piękną Laszkę i czuł, że uczucie to przetrwa samo życie nawet.
Pokorny i trwożny jechał przy jej boku przez kraj wrogi, uważając się za szczęśliwego, gdy go Helena jednem słowem zaczepiła, gdy lekkim uśmiechem nagrodziła jego służby wierne, lub łagodniejszym głosem poprosiła go o cokolwiek.
A pochód z konieczności musieli odbywać bardzo wolno, raz dla liczniejszej pieszej drużyny wyzwolonych branek, które mu towarzyszyły, drugi zaś, iż ciężka kolasa, żubrzą skórą okryta, tylko z trudnością mogła być ciągniona przez sześć tęgich mierzynów. Droga wiodła często przez kraj pusty i zniszczony, gdyż po niej to szedł ów szlak niedawnej napaści Litwinów: więc mijali jeszcze świeże zgliszcza siół i dworów, lud rozegnany i znużony i zamknięte kościoły. I to było przyczyną niewyczerpanych mąk dla Dowojny, bo wtedy Helena za każdym razem nie omieszkała wstydzić go, ukazując mu owe ślady gwałtów i łupieztwa Litewskiej drużyny. Więc kajał się biedny rycerz lub klął w cichości, zęby zaciskając i nie mając na kim wywrzeć wściekłości, która nim miotała. Lecz w miarę tego, jak posuwali się w głąb kraju, spotykali coraz częściej podróżnych, a wszystkich uwagę zajmował rychły przyjazd królewny Jadwigi i wszyscy dążyli ku Krakowowi.
Co dzień mijali oddziały wojsk lub dwory pańskie, a kolasa z wozowni wielkoksiążęcej, obrosły i krępy żmudzin Dowojny, jego Tatar służebny, a nawet skóra niedźwiedzia, którą miał sam na ramionach, zwracały oczy i uwagę wszystkich. Na noclegach i popasach trudno było uniknąć badania ciekawych i natręctwa, a trzeba było jeszcze udawać pokorę, bo nie trudno było o awanturę i rozruch w tych czasach, zresztą tego wymagała Helena i najsurowiej przykazywała.
Lecz co najbardziej zastanawiało zakochanego rycerza, to okliczność[2], iż gdy zewsząd słyszał głosy pochwalne i pełne zachwytu dla przyszłej królowej: jedna Helena mówiła z niechęcią i smutkiem, a gdy pytał o przyczynę, zbywała go krótko.
— Wydarła mi szczęście całego życia i nic już nie w stanie mi tej straty nagrodzić — odrzekła nareszcie.
A zajadły Dowojna wnet zaprzysiągł tej królewnie swą niechęć i pogardę.
Już byli w pobliżu Wisły, gdy jakowyś rycerz począł zbyt nieodstępnie im towarzyszyć.
Litwin zrazu spoglądał z ukosa w milczeniu, lecz gdy tamten nie myślał się usunąć, zaczął mruczeć gniewnie i sapać, a ręką chwytać za miecz, wszakże nie przyszło do przykrej zaczepki, aż na popasie w małej mieścinie nad Wisłą. Gospoda okazała się przepełnioną ludźmi i końmi, więc Helena została w pojeździe, a Dowojna, wydawszy służbie potrzebne rozporządzenia, wszedł do głównej izby, pełnej ludu i gwaru, i usiadłszy na stronie, jął się schabów z torby podróżnej.
Wkrótce z ciżby półpijanej wynurzył się ów natrętnik z gościńca, widocznie mający poważanie i, podając Dowojnie pełny kufel, wezwał go, by wypił za zdrowie Polski i Jadwigi.
— Nie piję zdrowia Jadwigi — odparł Litwin śmiało, nie rzucając schabu,
— Zuchwały! pij albo się bij! — krzyknął oburzony, którego towarzysze zwali rotmistrzem.
— Bić się — zgoda, ale pić nie myślę.
— Nieobyczajny niedźwiedziu, pij lub nie pij, to nam jedno, lecz wstań, kiedy my pijemy — wołał inny, godnie przystępując z orężem.
— Wara! nie wywołuj wilka z lasu — odparł donośnie Litwin. Możesz pić zdrowie, jak ci się podoba; lecz wiedz, że ja nie jem stojący, a jeśli masz do mnie sprawę, czekaj aż obiad skończę.
Na te słowa śmiałe wnet powstał rozruch i ściśnięto groźnie Dowojnę.
— Ktoś taki? wnet stawaj do sprawy! Bracia, rozsiekać go! — rozległy się wrzaski.
Na to już powstał ponury Litwin i huknął gromko:
— Lachy! jestem cudzoziemiec, nieznam waszych herbów, moim jest miecz i imię moje Dowojna.
Słuchacze zrazu oniemieli, słysząc to oświadczenie, lecz wnet rzucono się na zuchwalca z całą nienawiścią.
— Ha, tyżeś to Dowojna! tyś to ów rycerz srogi i okrutny, co w perzynę obrócił nasze siedlisko, co nasze domy wyludnił, a teraz śmiesz jeszcze paść oczy swem dziełem bezecnem?
Już byli gotowi rzucić się nań kupą, lecz rotmistrz przeszkodził i wyzwał go na rękę[3].
— Dobrze, rzekł Litwin, — lecz mam z sobą zacną Polkę, moją niegdyś brankę, której bezpieczeństwo więcej mnie obchodzi, niż życie. A więc mi daj słowo, że gdy legnę w boju, odeszlesz ją z winnemi względami ojcu.
— Zgoda, rzecz to smutna i masz moje na to słowo.
Poczem zwarli się z sobą orężem natychmiast i ogniście wzajem na siebie nacierali.
A nagle do izby weszła dumna i wspaniała Helena, a ciżba zebranych wnet rozstąpiła się przed nią.
— Co widzę, — rzekła, — to tak polska szlachta napastuje podróżnych na gościńcu i kupą chce mordować cudzoziemca? Dowojno! ty do dzikich ludzi należysz, zawstydź srogość rozwiązłego narodu, rozkazuję ci, złóż swą broń.
Litwin bez wahania się rzucił swój miecz pod nogi przeciwnika i stanął bezbronny.
To otrzeźwiło napastników, a gdy jeszcze dowiedzieli się, że Helena jest córką możnego i powszechnie znanego Habdanka, zaczęli przepraszać ją i prosić, by zapomniała o tym wypadku.
Lecz, jakież było zdumienie wszystkich, gdy z pierwszego orszaku branek, nagle jedna przypadła do rotmistrza i rzuciła się mu na szyję, płacząc z radości.
Była to jego żona, porwana w ostatniej wyprawie.
Ta okoliczność do reszty pogodziła polaków z ponurym Litwinem, który odtąd już bez przeszkody mógł przebywać pozostałą drogę.
Aż przybył nareszcie na miejsce, do ludnego i bogatego dworu.
Stary Habdank po wybuchu gwałtownej radości i czułości z powodu tak szczęśliwego odzyskania córki, dokładał starania, by godnie ugościć i udarować szlachetnego Litwina.
Ale Dowojna był coraz smutniejszy, — oto wiedział poprostu, jaki jest przedział między nim i Heleną, a wyrzec się jej już ani mógł, ani chciał; ona zaś, krom łaskawej wdzięczności, nie zdawała się żadnego silniejszego uczucia dlań żywić.
Daremnie Habdank okazywał, jak bardzo mu jest rad, spraszał gości na uczty i sadzał Litwina na pokaźnem miejscu; daremnie owi goście otaczali go życzliwością, jakby zgoła nie pomni krzywd, sobie w ostatniej napaści Litwinów zadanych, — rycerz pozostał chmurny i w sobie zamknięty.
Zdarzyło się jednak, że i w jego piersi przebrała się miara tkliwości, więc pokłonił się Habdankowi i tak mówił szczerze:
— Gościnny Lachu, dobrze mi tu na twoim chlebie, ale i moja chata nad Niemnem mnie czeka. Masz ty wsie i miasta, ja mam trzy razy więcej ziemi od ciebie; wreszcie, jeśli wiele możesz u twojej królowej, mnie także poważa mój pan, Jagiełło. Słuchaj, nie pierwsza to Litwinom bratać się z Lachami, więc daj mi twą Halszkę, jeśli mną nie pogardzasz.
Habdank, już znający od córki uczucia dla niej Dowojny, nie odepchnął go dumnem słowem, lecz rzecz zostawił czasowi i do woli Heleny.
Żądał atoli jednego, ażeby przyjął chrzest święty przed ślubem; przystał i na to zakochany Litwin.
— Więc na Litwę nie macie się po co śpieszyć, zostańcie naszym gościem, uczcie się artykułów naszej wiary, a tymczasem, co daj Boże, może skłonność wasza wzajemna dojrzeje do pożądanego stanu, a wtedy ja nie odmówię mego błogosławieństwa.
Tak ujarzmiony Dowojna zapomniał o Litwie i Jagielle, a cały się oddał nowemu dlań uczuciu — tkliwym zabiegom o rękę ukochanej dziewki.





  1. Poklus — bóg piekła u Litwinów.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – okoliczność.
  3. Czyli do boju dwóch tylko.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Bernatowicz.