[206]VI. POD OKIENKIEM MOJEJ IZBY...
Pod okienkiem mojej izby
Jest ścieżyna, światłem drżąca;
Noc tam cicha po niej chodzi,
Obrócona do miesiąca.
Na ścieżynie ławka pusta,
Drobna ławka, ot, na dwoje,
Przez pół w blaskach, przez pół w mrokach,
Jak bezsenne myśli moje.
Zaszeptały liściem drzewa,
Chmurę przewiał wiatr po niebie;
Dwa milczące idą cienie,
Ścieżką idą przeciw siebie.
Pochylone znojnie głowy,
Oczy martwo patrzą w ziemię;
Idą wolnym, ciężkim krokiem,
Niosąc każdy swoje brzemię.
Jak drżą senne morza fale!
Jaka noc ogromnie cicha...
Idą cienie przeciw siebie,
Wonią mirtu gaj oddycha.
Bez spojrzenia i bez słowa,
Z twarzą mroczną i omdlałą,
[207]
Upadają oba cienie
Na tę pustą ławkę małą.
I schylają, milcząc, głowy
I surowo patrzą w ziemię;
I jednaki ból je tłoczy
I jednakie ciśnie brzemię.
Nagle wznoszą się ramiona,
Bez spojrzenia i bez słowa
Pierś przyciska się do piersi
I do głowy tuli głowa.
Ust szukają zimne usta
Ze znużeniem i z rozpaczą;
I mdlejące biją serca
I zamknięte oczy płaczą...
Płaczą, że się szukać muszą,
Płaczą, że się znaleźć mogą;
Z upojeniem szczęścia płaczą,
Ze śmiertelnej męki trwogą.
Nad wszechbólem płaczą ziemi,
Nad poczęciem i nad skonem
Z dzikim gwałtem pożądania
I ze wstrętu pełnem łonem.
Płaczą z bólu i z rozkoszy,
Bez radości i bez skargi,
Pierś na piersi łka bijąca,
A spojone płoną wargi.
Żądza śmierci, dreszcz istnienia
Łono ciśnie im do łona.
...Fala z falą tak się łączy,
Z dwóch przepaści przyniesiona.
[208]
Fala z falą tak się łączy,
Na bezdenne pchnięta tonie
Z mrocznych głębin oceanu,
Nim je przepaść znów pochłonie.
Aż bezsilne, wyczerpane,
Rozplatają się ich ręce,
Pierś odrywa się od piersi
Po śmiertelnej szczęścia męce.
Gasną żary łez rozpaczy
I gorących ust płomienie;
Bez spojrzenia i bez słowa
Podnoszą się oba cienie.
Pochyliły znojnie głowy,
Utopiły oczy w ziemię;
W dwie przeciwne idą strony,
Niosąc każdy swoje brzemię.
I nabrawszy tchu głęboko,
Ciche, smutne i znużone,
Na wschód nieba i na zachód
Idą — każdy w swoją stronę.