Jo fu’, già son molt’ anni, mille volte
Ferito e morto, non che vinto e stanco
Dalla tua forza, ed or, che’l crine ho bianco,
Attenderò le tue promesse stolte?
Quante fiate hai strette, e quante sciolte
Mie voglie, lasso, e con che sprone al fianco
M’hai fatto diventar pallido e bianco,
Bagnando ’l petto con lacrime molte?
Di te mi dolgo, amor, teco, amor, parlo:
Scevro da tue lusinghe, a che bisogna
Prender l’arco crudel, tirar a voto?
In legno incenerito o sega o tarlo
Che vale? e correr dietro è gran vergogna
A chi troppo ha perduto e lena e moto.
Niegdyś za młodu biegłem w twoje szranki
I nieraz na śmierć przeszyłeś mię strzałą;
Lcecz dzisiaj z głową taką osiwiałą
Czyżbym się złowić dał na obiecanki?
Ileś to razy ogniem pożądliwym
Piekł mię, lub gasił pożar co mię trawił;
A ileś razy gdym we łzach się pławił,
Srodze się pastwił nad bladym, półżywym?
O tobie mówię, na ciebie się skarzę
Amorze! zdrad twych sztuka się zużyła
I strzały twoje za nic sobie ważę.
Spopielonemu drewnu żadna piła,
Ni czerw nieszkodzi. Jakże ci niewstydno
Ścigać istotę wątłą, jak ja biédną?!