Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie/Widmo w zamku Rydzyńskim

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Zaklęty zamek w Lubaszu Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie • 52. Widmo w zamku Rydzyńskim • Lucjan Siemieński Skarbiec w Zbąszyniu
Zaklęty zamek w Lubaszu Podania i legendy polskie, ruskie i litewskie
52. Widmo w zamku Rydzyńskim
Lucjan Siemieński
Skarbiec w Zbąszyniu

W zamku Rydzyńskim jest kaplica, przed kaplicą pokój, a w tym pokoju obraz kobiety wyższego stanu; kto jest ta kobieta, kto ją malował, zawiesił, z kąd się wzięła w tym zamku, nikt tego nigdy niewiedział, nikt wiedzieć niebędzie. Obraz ten niema nic uderzającego w sobie, oprócz surowego nieco spojrzenia i ręki jednéj, nienaturalnie jakoś położonéj. Palce téj ręki zdają się jakby przesilone, skościałe, po jakimeś czynie gwałtownym, może zbrodniczym. O nic łatwiéj wprawdzie, jak o domysł podobny, w którym zapewne i cienia prawdy niema; tu przecież prędzéj wypatrzyćby go można; stara bowiem i głucha wieść krążyła tu kiedyś, jakoby przed niepamiętnémi czasy w miejscu tém jakaś zbrodnia spełnioną być miała. Mówiono nawet i o dwóch sierotach, ale z taką niepewnością i ciemnotą rzeczy, że nikt prawie wiary temu niedawał. Rzadko więc i bardzo rzadko o tém mówili ludzie, byliby nawet wiecznie zamilkli, gdyby widmo ukazującéj się niekiedy w zamku kobiety niewywoływało czasami z pamięci téj bolesnéj powiastki.
Widmo to niekłóci tak nielitościwie spokojności, jak się to gdzie indziéj dzieje. Spotykają je tylko niekiedy klęczące na korytarzu i zatopione w modłach; gościom nawet nocującym w przykaplicznym pokoju, cichém tylko o północy przypomina się stąpaniem; niewiast jednakże i drobnych dziatek snu nigdy nieprzerywa, jakby na wrodzoną ich lękliwość względne.
Jest przecież w każdym roku jedna noc straszliwa, okropna, któréj nikt w zamku przespać niemoże; tych nawet, co nic niewidzą, niesłyszą, o niczém niewiedzą, porywa jakaś gorączka niespokojności; zdaje się, że coś nadzwyczajnego przeczuwają w naturze. Przez całą tę noc, choć niebo w koło jest jasne i pogodne, zawsze się waży nad zamkiem jakiś obłok czarny, a pobliższe drzewa ogrodu, choć żadnym niewzruszone wiatrem, dziwnie szeleszczą. Już od jedenastéj godziny słychać jakiś szum i łoskot w kaplicy, jakieś wyraźne chodzenie i ustawianie sprzętów. Kryje się służba zamkowa, śmielsi tylko bliżéj przystępują, słuchają, zaglądają; twarze ich przecież bledną, wznoszą się włosy, całe powietrze zda się jakąś nasiąkłe okropnością.
Uderza północ. Roztwierają się same przez się drzwi kaplicy, zapalają się świéce na ołtarzu, lecz jakimeś dziwném, bladém, błękitném światłem; widmo kobiety w białéj i długiéj szacie, z rozpuszczonémi włosy, wywiędłém boleścią obliczem, klęczy przed ołtarzem. Nagle zimno grobowe uderza w koło; ukazuje się kapłan w ornacie ze mszą świętą idący. Okropny widok!... kapłan ten jest kościotrupem... głowa jego trupią, ręce kielich niosące kościami tylko; poprzedzają go dwa małe szkielety w komżach, jeden z nich niesie ampułki, drugi mszał ogromny. Zaczyna się msza święta, kapłan składa i rozkłada ręce, obraca się, przyklęka, czyta w mszale, gorąco się modli; dwa małe szkielety zdają się modłom jego odpowiadać, żaden przecież głos, żadne westchnienie dosłyszeć się niedaje. W chwili tylko podniesienia ciała i krwi pańskiéj, głuchy odgłos kościanego dzwonka głębokie przerywa milczenie. Kończy się obrzęd; kapłan zasiada w krześle — widmo przystępuje do spowiedzi. O jakże gorąco modli się wprzody; jakiż to ciężar piersi jego rozpiera! Spowiada się, kapłan słucha i długo, długo słucha. Ileż to łez i westchnień przerywa tę spowiedź! Wielki Boże! jakżeż straszliwém musi być wyznanie tego widma, jaka zbrodnia jego. Patrz! patrz! po trupiéj czaszce kapłana zimny pot zléwa się strumieniem, w wydrążonych oczach błyska promień oburzenia, wiszący obraz kobiety cały czernieje, jakiś głuchy grzmot daje się słyszeć nad zamkiem!... Drobne dwa szkielety klęcząc i modląc się, zdają się błagać za winną. Wyznała już wszystko i schyla głowę i bije się w piersi na znak żalu i skruchy. Bije silnie — płacze i czeka. Czeka chwil kilka, wreszcie podnosi na kapłana wzrok błagalny i mówi: przebaczenia! A kapłan jéj grobowym odpowiada głosem: nie w tym roku jeszcze!... I kiedyż, kiedyż?... odzywa się widmo; kapłan milczy. Wskazuje jéj na dwa klęczące szkielety — znika — gasną świece, zamykają się drzwi kaplicy — jęk tylko długi słychać za niémi i na raz wszystko cicho i ani śladu tego, co przed chwilą było.