Pocieszne wykwintnisie (1926)/Przedmowa Autora

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Pocieszne wykwintnisie
Pochodzenie Bibljoteka Narodowa Serja II Nr. 43
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Précieuses ridicules
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEDMOWA AUTORA

Szczególny to doprawdy obyczaj, drukować czyjś utwór wbrew woli autora. Nie znam pod słońcem nic niegodziwszego; usprawiedliwiłbym raczej wszelkie inne nadużycie.
Nie znaczy to, bym się chciał popisywać przesadną skromnością i, przez fałszywy punkt honoru, poniewierać mą komedję. Obraziłbym w niesmaczny sposób cały Paryż, dając do zrozumienia iż mógł darzyć poklaskiem jakąś brednię. Ponieważ publiczność jest ostatecznym sędzią tego rodzaju utworów, nieprzyzwoitem byłoby z mej strony podawać w wątpliwość jej wyrok; gdybym nawet miał najgorsze mniemanie o Pociesznych Wykwintnisiach przed ich wystawieniem, muszę obecnie wierzyć w ich wartość, skoro tak liczne zgromadzenie nie skąpiło im pochwały. Ponieważ jednak większość przymiotów jakich się w tej sztuce dopatrzono, polega na grze i na wypowiedzeniu, zależało mi na tem, aby jej nie odzierać z tych powabów: powodzenie na scenie wystarczało mi w zupełności. Postanowiłem, mówię, nie ukazywać mej komedji inaczej niż przy blasku świec, iżby nikt nie miał sposobności przytoczyć przysłowia[1]; nie pragnąłem[1] wcale próbować skoku z Burbońskiego teatru do Pałacowej Galerji[2]. Mimo to, nie udało mi się uniknąć tego losu; spotkało mnie to nieszczęście, iż wykradziony odpis znalazł się w rękach księgarzy, z dodatkiem przywileju na druk, wydobytego podstępem. Na nic zdało się krzyczeć: „O czasy! o obyczaje!“ wykazano mi niezbicie konieczność zgody na druk, lub narażenie się na proces: to zaś złe jeszcze jest gorsze od pierwszego. Trzeba było zatem poddać się losowi i zgodzić się na to, co i tak stałoby się bez mego zezwolenia.
Mój Boże! cóż za kłopotliwa rzecz wydawać książkę! jakimż nowicjuszem jest autor, ukazujący się w druku po raz pierwszy! Gdybyż przynajmniej zostawiono mi nieco czasu, byłbym mógł lepiej pomyśleć o sobie i dopełnić ostrożności, o których panowie autorzy, obecnie moi koledzy[3], zwykli pamiętać. Przedewszystkiem, wynalazłbym sobie możnego pana[4], którego wziąłbym, bez jego upoważnienia, za protektora, i starałbym się poruszyć jego hojność zapomocą kwiecistej dedykacji. Następnie, zabrałbym się do pięknej, uczonej przedmowy; nie zbywa zaś na książkach, w którychbym znalazł wszystko co można powiedzieć przemądrego o tragedji i komedji, o ich etymologji, pochodzeniu, definicji itp.
Zwróciłbym się również do przyjaciół, którzy nie odmówiliby mi z pewnością wierszy pisanych po francusku lub po łacinie, a mających na celu zachwalenie sztuki. Mam nawet i takich, którzyby mnie sławili po grecku; wiadomo zaś, że pochwała w języku greckim[5] sprawia, na czele książki, znakomite wrażenie. Jednakże, drukują mnie oto przemocą, nie pozwalając mi się nawet opatrzyć; nie mogę nawet tyle uzyskać, aby mi wolno było powiedzieć dwa słowa dla usprawiedliwienia mych intencyj co do przedmiotu tej komedji. Pragnąłbym wykazać, że nie przechodzi ona w niczem granic godziwej i dozwolonej satyry; że najdoskonalsze rzeczy[6] mogą być małpowane przez lichych naśladowców, zasługujących na wydrwienie; i że takie koszlawe przedrzeźnianie rzeczy wybornych stanowiło, od niepamiętnych czasów, przedmiot komedji. Tak jak prawdziwi uczeni i rycerze nie obrazili się jeszcze nigdy o doktora albo też kapitana z komedji; ani też sędziowie, książęta i królowie, gdy widzą jak Trywelin, lub inny, przedstawia w śmieszny sposób na scenie sędziego, księcia lub króla: tak i kobiety naprawdę wykwintne nie powinnyby się czuć dotknięte, gdy się wyszydza pocieszne gąski, silące się na ich liche naśladownictwo. Jednakże, jak już powiedziałem, nie zostawiono mi czasu na zaczerpnięcie oddechu, a pan de Luynes[7] pragnie bezwłocznie oddać mnie pod prasę; niechże więc będzie, skoro taka wola boska.






  1. 1,0 1,1 przysłowia. Molier robi aluzję do franc. przysłowia, które mówi o kobiecie: „Przy świeczce ładna, ale jasny dzień psuje wszystko“; nie pragnąłem wcale... Wszystko to nie jest tutaj kokieterją autorską, ale istotną prawdą.
  2. Pałacowej Galerji... Miejsce gdzie znajdowały się księgarnie z nowościami.
  3. autorzy, obecnie moi koledzy... Pod tym ironicznym zwrotem czuć wszakże i dumę Moliera: istotnie od wędrownego komedjanta do „drukowanego“ autora skok wielki a zwłaszcza szybki!
  4. wynalazłbym sobie możnego pana... Ironicznie wyszczególnia tu Molier obyczaje epoki.
  5. pochwała w języku greckim... Molier, ten samouk, który wiedzę swoją czerpał przeważnie w księdze życia, zawsze pozostanie wrogiem wszystkiego, co mu trąci pedantyzmem.
  6. najdoskonalsze rzeczy... Jak zauważyliśmy we Wstępie, Molier poprzez kopje dobrał się i do oryginałów!
  7. pan de Luynes, księgarz paryski.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.