Pocieszne wykwintnisie (1922)/Przedmowa autora

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Pocieszne wykwintnisie
Podtytuł Komedja w jednym akcie prozą
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



PRZEDMOWA AUTORA.

Szczególny to doprawdy obyczaj, drukować czyjś utwór wbrew woli autora. Nie znam pod słońcem nic niegodziwszego; usprawiedliwiłbym raczej wszelkie inne nadużycie, niż to właśnie.
Nie znaczy to, bym chciał popisywać się przesadną skromnością autorską i, przez fałszywy punkt honoru, poniewierać mą komedję. Obraziłbym w niesmaczny sposób cały Paryż, dając do zrozumienia iż mógł darzyć poklaskiem jakąś niedorzeczność. Ponieważ publiczność jest ostatecznym sędzią tego rodzaju utworów, nieprzyzwoitością z mej strony byłoby podawać w wątpliwość jej wyrok; gdybym nawet miał najgorsze mniemanie o Pociesznych wykwintnisiach przed ich wystawieniem, muszę obecnie wierzyć iż mają wartość, skoro tak liczne zgromadzenie nie poskąpiło im pochwały. Jednak, ponieważ większa część przymiotów jakich się w tej sztuce dopatrzono, polega na grze i na wypowiedzeniu, zależało mi na tem, aby jej nie odzierać z tych powabów: powodzenie, jakie osiągnęła na scenie, wystarczało mi w zupełności. Postanowiłem, jak mówię, nie ukazywać komedji mej inaczej niż przy blasku świeć, nie chcąc nikomu dawać sposobności do przytoczenia przysłowia[1]; nie pragnąłem wcale próbować skoku z teatru Bourbońskiego do Pałacowej Galerji[2]. Mimo to, nie udało mi się uniknąć tego losu; spotkało mnie to nieszczęście, iż wykradziony odpis sztuki znalazł się w rękach księgarzy, z dodatkiem przywileju druku, wydobytego podstępem. Na nic nie zdało się krzyczeć: „O czasy! o obyczaje!“ wykazano mi niezbicie konieczność przyzwolenia na druk, lub narażenia się na proces: to zaś ostatnie złe jeszcze jest gorsze od pierwszego. Trzeba było zatem poddać się losowi i zgodzie na to, co i tak stałoby się bez mego zezwolenia.
Mój Boże! cóż za kłopotliwa rzecz wydawanie książki! jakimż nowicjuszem jest autor, ukazujący się w druku po raz pierwszy! Gdybyż przynajmniej zostawiono mi nieco czasu, byłbym mógł lepiej pomyśleć o sobie i dopełnić ostrożności, o których panowie autorzy, obecnie moi koledzy, zwykli pamiętać. Przedewszystkiem, wynalazłbym sobie możnego pana, którego wziąłbym, bez jego upoważnienia, za protektora mego dzieła, i starałbym się poruszyć jego hojność zapomocą kwiecistej dedykacji. Następnie, zabrałbym się do napisania pięknej, uczonej przedmowy; nie zbywa zaś na książkach, w którychbym znalazł pod ręką wszystko co można powiedzieć przemądrego o tragedji i komedji, o ich etymologji, pochodzeniu, definicji itp.
Zwróciłbym się również do przyjaciół, którzy me odmówiliby mi z pewnością wierszy pisanych po francusku lub po łacinie, a mających na celu zachwalenie sztuki. Mam nawet i takich, którzyby mnie sławili po grecku; wiadomo zaś, że pochwała w jeżyku gieckim sprawia, na czele książki, znakomite wrażenie. Jednakże, drukują mnie oto przemocą, nie pozwalając mi się nawet opatrzyć; nie mogą nawet tyle uzyskać, aby mi wolno było powiedzieć dwa słowa dla usprawiedliwienia mych intencyj co do przedmiotu tej komedji. Pragnąłbym wykazać, że nie przechodzi ona w niczem granic godziwej i dozwolonej satyry; że najdoskonalsze rzeczy mogą być małpowane przez lichych naśladowców, zasługujących na wydrwienie; i że takie koszlawe przedrzeźnianie rzeczy wybornych w sobie stanowiło, od niepamiętnych czasów, przedmiot komedji. Tak jak prawdziwi uczeni i rycerze nie obrazili się jeszcze nigdy o doktora albo też kapitana z komedji; ani też sędziowie, książęta i królowie, gdy widzą jak Trywelin, lub inny, przedstawia w śmieszny sposób na scenie sędziego, księcia lub króla: tak i kobiety naprawdę wykwintne nie powinnyby się czuć dotknięte, gdy się wyszydza pocieszne gąski, silące się na ich liche naśladownictwo. Jednakże, jak już powiedziałem, nie zostawiono mi czasu na zaczerpnięcie oddechu, a pan de Luynes pragnie bezzwłocznie oddać mnie pod prasę; niechże więc będzie, skoro taka wola boska.






  1. Molier robi aluzję do francuskiego przysłowia, które mówi o kobiecie: „Przy świeczce ładna, ale jasny dzień psuje wszystko“.
  2. Miejsce, gdzie znajdowały się księgarnie z nowościami.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.