Przejdź do zawartości

Pocieszne wykwintnisie (1922)/Wstęp

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Pocieszne wykwintnisie (wstęp)
Podtytuł Komedja w jednym akcie prozą
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



WSTĘP.

W miarę jak w Molierze rodził się i mężniał pisarz, czuł on instynktowne ciążenie ku jedynemu miejscu, gdzie talent jego mógł znaleźć podnietę, warunki rozwoju, godną siebie publiczność etc. Przenosi się (1658) ze swą trupą do Rouen, w pobliże Paryża, zapuszcza się sam do stolicy, rozgląda się. Wreszcie, trupa, która ma już swoją reputację, zyskuje protektora, i to nie ladajakiego: zostaje nadworną kompanią Jegomości (tytuł brata królewskiego), z pensją 300 franków dla każdego aktora. Zaznaczmy, że pensji tej nigdy nie wypłacono, co było w owym czasie zwyczajnem zjawiskiem. Molier znał się na rzeczy, przedstawiając swego „markiza de Mascarille“ tak nieszczególnym płatnikiem.
Ale, w zamian, ta dostojna opieka dawała inne korzyści. Dzięki niej, w listopadzie 1658, Molier ma zaszczyt wystąpić przed królem i przed całym dworem. Gra tragedję Nicomède, zgodnie ze swemi fałszywemi ambicjami aktorskiemi, i zyskuje dość mierne uznanie; na szczęście, po ukończeniu sztuki, prosi króla o pozwolenie odegrania jednej z tych zawiesistych fars, któremi raczył prowincję: Doktór zakochany. Ludwik XIV, to wcielenie form i majestatu, miał, w zakątku duszy, słabość do grubej farsy; ubawił się też wyśmienicie: to rozstrzygnęło o losach Moliera i jego teatru. Dano nowym aktorom lokal, gdzie Molier zdobył publiczność paryską Wartogłowem i Zwadami miłosnemi.
Ale nadeszła chwila, w której Molier pokaże swój lwi pazur; zarazem — bez intencji może i bez pełnej świadomości. — rozpocznie tę kampanję, którą wiodła komedja jego bez wytchnienia, do końca, w imię zdrowego rozsądku i smaku, przeciw wynaturzeniom właściwym epoce. Tem pierwszem wydarzeniem są Pocieszne wykwintnisie (Les Précieuses ridicules). Jestto zarazem etap w twórczości Moliera o tyle, iż tu, pozostając w skromnej ramie dawnej farsy, wypełnia ją całkowicie treścią własną, zaczerpniętą z życia współczesnego, z tego na co patrzał, słowem wprowadza na scenę satyrę obyczajową.
Kiedy powstały Pocieszne wykwintnisie, nie jest ściśle wiadomo. Może na prowincji, około 1654, na podstawie obserwacyj prowincjonalnych „wykwintniś“; inni, opierając się na notatce la Grangé’a[1], sądzą, iż Molier napisał tę sztukę w Paryżu, w 1659. To zdaje się pewne, iż, jeżeli powstała wcześniej, uległa gruntownej przeróbce.
Aby zrozumieć tło tej satyry, można ją zestawić z powstałym na pół wieku wprzódy Don Kiszotem. Podobnie jak duch rycerstwa miał swoje piękne i szlachetne źródła, nim się wyrodził i dojrzał do satyry Cervantesa, tak samo i duch z którego zrodziły się Précieusy[2]. W początku XVII w., w epoce długotrwałych wojen domowych, nienawiści religijnych i powszechnej dzikości, powstał, pod egidą margrabiny de Rambouillet, salon, gdzie zbierało się grono wytwornych duchów, aby się zabawiać konwersacją, pielęgnować sztuki, oraz słodkie obcowanie dwu płci, ale w uszlachetnionej, wysubtelnionej formie. Margrabina przyjmowała tylko kobiety nieskazitelne: „unikała w ten sposób tłoku“, zauważa sceptycznie Maurycy Donnay. Do tych pań przyłączyło się wielu wybitnych pisarzy, i w ten sposób powstało ognisko kultury literackiej, które przyczyniło się w znacznej mierze do wyrobienia smaku, oczyszczenia i wzbogacenia języka, oraz utworzenia tego wysokiego poloru towarzyskiego, będącego później cechą XVII w. i Francji w ogólności.
Ale te zdobycze nie obyły się bez kosztu. Subtelność nosiła w sobie zaród „manjery“; wyrobienie umysłowe i językowe groziło z drugiej strony zubożeniem, okrojeniem, sprowadzeniem wszystkiego do miary salonu, odrzuceniem tego co nie dostraja się do jego pojęć i smaku. Wiek XVII wyhoduje tę kulturę, która jest potrosze jak strzyżony ogród Wersalu; oddaloną od natury, od źródeł i miąższu wielkiej twórczości; znajdzie się na antypodach sztuki wyrosłej z ludu; zbraknie mu szerokiego tchu i tej tajemnicy, która sprawia iż oko zatopione w dziele sztuki nie widzi jego dna. Wielcy twórcy, wielcy pisarze XVII wieku przezwyciężyli, wewnętrzną wartością swych dzieł, opór tego konwenansu, ale na potocznej literaturze odbił się on w sposób opłakany. Co zaś do smaku, to dość powiedzieć, iż, w jego imię, jeden z największych poetów Francji, Villon, został, jako „trywialny barbarzyńca“, pogrzebany tak gruntownie, iż dopiero wiekowi XIX przypadło zadanie odkopania go.
Oczywiście nie można całej odpowiedzialności za ewolucję literacką XVII w. zwalać na barki salonu pani de Rambouillet. Tembardziej, zacna ta dama nie może ponosić winy, że jej idee, przeszedłszy w inne ręce, wypaczyły się karykaturalnie. Albowiem, za jej przykładem, potworzyło się wiele takich rzekomych centrów kulturalno-literackich; nie wszędzie umiano pochwycić ducha, szlachetne strony tych zebrań; łatwiej było naśladować ich wady, nienaturalność, wyłączność literacką. A już jak wyglądało to co doszło na prowincję, łatwo sobie wyobrazić!
Zresztą i samo pierwotne ognisko „wykwintniś“ dogasało. Po małżeństwie Julji d’Angennes (córki pani de Rambouillet, o którą margrabia de Montausier czternaście lat się zabiegał, w duchu ideałów Magdusi u Moliera), życie w pałacu zamarło. Spadkobierczynie jego ducha popadły w śmieszność; prawdziwe précieuzy odegrały swą rolę.
Rozkwit pałacu Rambouillet przypada na r. 1624—1648, zatem na dziesiątek lat przed przybyciem Moliera do Paryża. Molier zastał już przeżytki; zetknąwszy się ze światem literackim, musiał odczuć tego ducha manjery i koterji. Ten przybysz z prowincji, który zdobył sobie wstępnym bojem króla grubą farsą, który wyparował z jego łask uprzywilejowanych aktorów, spotkał się z pewnością w tym światku z uprzedzeniem i wzgardą. Aby sobie zdobyć miejsce, trzebaby się giąć, mizdrzyć, słowem wkupić się do tych salonów, które stwarzały reputację. Molier wolał im wydać wojnę.
Napozór — jak to zresztą Molier starannie zaznacza w przedmowie — mierzy on nie w „prawdziwe“ wykwintnisie, ale w ich nieudolne naśladowczynie; ale Molier okazuje się w tej pierwszej próbie zbyt rasowym satyrykiem aby się zatrzymać na powierzchni: idzie śmiało w głąb. Poprzez niezdarne naśladownictwo dosięga samego pierwowzoru, wydobywa bezlitośnie na wierzch wszystko co kryje się śmiesznego pod tem wyrafinowaniem, pod chęcią bycia czemś więcej niż się jest, pod duchem koterji literackiej: stwarza nieśmiertelną satyrę, która, ze zmianą zewnętrznych rysów, może służyć po wsze czasy dla każdego snobizmu.
Żargon się zmienia, treść jest wieczna. Mnie usobiście, Wykwintnisie najbardziej przywodzą na myśl warszawski salon Deotymy, wedle ech i anegdot, jakie dochodziły mnie zeń w dzieciństwie. Podobno raz, kiedy, wśród wyfraczonego grona wielbicieli (frak był bezwarunkowo obowiązujący w jej salonie), wieszczka, w fantastycznym stroju, improwizowała na podjum, z ulicy, przez otwarte okno, jakiś żartowniś wrzasnął:

Deotyma Się nadyma;
Zamiast kiecki,
Ma strój grecki!

Sądzę, iż konsternacja, jaką to wywołało w salonie, musiała być dość podobna do wrażenia premiery Wykwintniś w Paryżu.
Molier jeszcze niejednokrotnie wróci do tego tematu[3], i my razem z nim. Już tu jednak powiedział dużo. Cóż on dojrzał pod tem „wydwarzaniem“ umysłu i serca? Przedewszystkiem próżność, straszliwą próżność, zakochanie w sobie, pieszczenie się sobą, a co za tem nieodzownie idzie, „towarzystwo wzajemnej adoracji„; oschłość serca przeżartego próżnością i nieszczerością; zanik uczuć naturalnych pod chwastami sztucznych pseudo-ideałów. Dalej ujrzał snobizm, nowinkarstwo, ducha koterji, ślepotę na wszystko co poza nią lub co nie mieści się w jej miarę; zdrobnienie spraw myśli ludzkiej do proporcyj salonowych igraszek. A wreszcie, grubość obyczajów, chamstwo duchowe czające się nieraz pod temi subtelnościami. I tu najbardziej może godną jest podziwu przenikliwość spojrzenia Moliera: to wyrafinowanie mózgowe i literackie, te pretensje do oderwania się od pyłu ziemi, zaszczepione na bardzo grubej jeszcze obyczajowości, to jedna z cech tego XVII w. Przypomnijmy sobie najjaskrawsze rysy ze współczesnych pamiętników: znacznie później jeszcze widzimy, u Saint-Simona, iż wielkie damy na pokojach królewskich biorą w potrzebie lewatywę, odwróciwszy się poprostu tyłem do kominka, ugiąwszy majestatycznej spódnicy, i nie przerywając (prawdopodobnie bardzo subtelnej) rozmowy. A „Hisiorja miłosna Galji“ Bussy Rabutina: cóż tam za kwiatki obyczajowości! W zamian za to, słowo „chustka do nosa“, powiedziane ze sceny, wywołało najwyższe zgorszenie, a pocałunek w rękę byłby tam czemś bardzo rażącem. Ujrzymy to jeszcze przy kampanji Moliera o Szkołę żon.
Wreszcie, w satyrze tej, Molier walczy przeciw gwałtom popełnianym na języku. Podobnie jak dążność do wysubtelnienia uczuć zwyrodniała w sentymentalne i pedantyczne brednie „Mapy krainy czułości“, tak i wyrafinowania językowe „Wykwintniś“ i ich nadwornych pisarzy, przyniósłszy piśmiennictwu francuskiemu niemało dobrego, zaczęło grozić przesadą i sztucznością. Ciągłe mówienie obrazami, metaforami rozprowadzanemi z całym pedantyzmem w szczegóły, egzaltacja superlatywów, oraz zacieśnianie się w umówionej gwarze, wszystko to wytwarzało atmosferę jakiejś stęchlizny duchowej; Molier wybija pięścią szybę i wpuszcza świeże powietrze. A jak bardzo naleciałości te językowe mogły się stać niebezpieczne, przekonamy się nieraz na samym Molierze: styl jego, kiedy chce być ozdobny i dworny (najczęściej, coprawda, w jego „urzędowych“ widowiskach), nieraz przywiedzie nam na pamięć łamańce „wykwintniś“.
Sprawa Moliera była tu zatem dobrą sprawą. A jeżeli, w śmieszności którą obrzucił w czambuł „wykwintnisie“, jest odrobina niesprawiedliwości i — można powiedzieć — niewdzięczności, to zwykły porządek rzeczy: literatura wzięła z nich to co było dobre, a teraz, instynktownie, wyrzuca to co niestrawne i skażone. Każdy zdrowy ustrój tak reaguje i musi reagować.
Sposób, w jaki Molier bierze się do tego tematu, jest nieskończenie prosty i przez to tem skuteczniejszy. Molier tworzy sobie kanwę w duchu starych fars francuskich, prostą, nieskomplikowaną, grubą: instynkt mówi mu, że w ten sposób jeszcze komiczniej odbijać będą śmieszności które chce dosięgnąć. Już sam spis osób trąci starym teatrem jarmarcznym, gdzie aktorzy występowali pod własnemi imionami. La Grange, du Croisy, to nazwiska aktorów z trupy Moliera; Magdusia, Kasia, imiona aktorek Bejart i de Brie[4]; „wicehrabia“ de Jodelet (też nazwisko aktora) wystąpił z umączoną twarzą; Mascarille (imię utrwalone dwoma poprzedniemi komedjami), którego grał sam Molier, wystąpił w karykaturalnym do ostatnich granic kostjumie[5] i w masce.
Pocieszne wykwintnisie są, w swoim rodzaju, dziełem mistrza. Rama, bieg akcji, postacie, wszystko zmierza tu trafnie do celu, wszystko dobrane świadomie, treściwie, samodzielnie, bez żadnych obcych naleciałości. Akcja prosta, uboga nawet, a mimo to nie monotonna, gdyż wciąż ożywiona nowemi rysami satyrycznemi. Inwencja djalogu, języka, pełna szczęśliwych i komicznych rysów. I humor, humor tryskający z każdego słowa, nie lękający się błazeństwa, jaskrawości, humor nieodparty, porywający. Wogóle cechą tych pierwszych komedyj Moliera jest ich niezmącona niczem wesołość, do której nie mięsza się jeszcze nic goryczy ani owego „makabrycznego“ pierwiastka którym trąci nieraz jego późniejszy humor. To pierwsze upojenie twórczości, radosne kipienie budzącego się i zyskującego swą świadomość geniuszu.
Powodzenie było olbrzymie, żywiołowe. Można się domyślić, że, jeżeli królowym salonów i ich satelitom nie była w smak ta komedja, to w zamian mężów i ojców Molier miał od pierwszej chwili za sobą. A także i ten „parter“, to mieszczaństwo paryskie, które od początku odczuło w Molierze rzecznika własnej duszy i temperamentu. Podobno, podczas pierwszego przedstawienia, jakiś staruszek podniósł się i zakrzyknął: „Śmiało, Molierze, oto mi dobra komedja!“ Poczciwina musiał mieć zapewne w domu swoją Kasię i Magdusię.

Czy „prawdziwe wykwintnisie“ zrozumiały to co później Molier pisze w przedmowie, że „kobiety naprawdę wykwintne nie powinny czuć się dotknięte, gdy się wyszydza pocieszne gąski, silące się na ich liche naśladownictwo“, to więcej niż wątpliwe; tyle pewnem jest, iż salony wprawiły w ruch wpływowych galopantów i uzyskały nawet zakaz grania sztuki. Coprawda, tylko na kilka dni; tak iż zakaz ten, jak zwykle, posłużył jedynie jako „reklama“ i sprawił, iż, na następne przedstawienie... podwojono ceny. Cześć talentom Moliera jako administratora! Cały Paryż chciał widzieć tę komedję; z prowincji odbywały się istne pielgrzymki; wedle współczesnego kronikarza, osoby, które nie widziały Wykwintniś, nie śmiały przyznać się do tego bez rumieńca. Zupełnie jak Kasia u Moliera:
Co do mnie, z pewnością zapadłabym się ze wstydu pod ziemie, gdyby mnie ktoś przypadkiem zapytał czym widziała lub znam to i owo z najnowszych wydarzeń w dziedzinie sztuki, a jabym musiała się przyznać do nieświadomości.

Króla nie było wówczas w Paryżu; za powrotem każe sobie grać Pocieszne wykwintnisie kilka razy.
W jaki sposób komedyjka ta stanie się punktem wojującego okresu w życiu Moliera i doprowadzi do Swiętoszka i Mizantropa, zobaczymy w dalszym ciągu.






  1. „Pierwszy amant“ trupy Moliera i jego wierny druh, który, po śmierci pisarza, wydał jego dzieła, utrwalił jego teatr dając podwaliny Komedji francuskiej, i prowadził systematyczny „regestr“ wypadków teatralnych, stanowiący cenne źrodło wiadomości
  2. Précieuse, znaczy kosztowny, szacowny
  3. Krytyka szkoły żon, Mizantrop, Uczone białogłowy.
  4. Osobliwym zbiegiem okoliczności, są to zarazem imiona dwóch głośnych Muz pałacu Rambouillet, Magdaleny de Scudery i Katarzyny de Rambouillet, co oczywiście pobudziło obrażone salony do szukania aluzji.
  5. W peruce lokami zamiatającej ziemię, mikroskopijnym kapelusiku, olbrzymio wysokich obcasach i nieprawdopodobną obfitością wstążek. Słowem, cyrk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.