Różaną jutrzenką promieni się dzionek. Pogodny, łagodny, wiosenny:
W przezroczach błękitu poranny skowronek Wyśpiewuje hymn swój codzienny.
I patrząc nad sobą w niebiosa przeczyste, Jak wróżą pogodę i ciszę:
I patrząc pod sobą na łany kłosiste, Jak wiatr w nich urodzaj kołysze:
Śpiewacze w nim serce wezbrało pociechą, I pieśń brzmi radością natchnięta,
Wkrąg budząc jak echo, pod niebem i strzechą, Lud do pracy, do chóru ptaszęta.
I chór ten i praca, naprzemian, koleją, Ożywia las, pola, i domy. —
O! pieśni! o! praco! o! ludzka nadziejo! Jak radość, jak plon wasz znikomy!
Cóż nada, że słońce opatrzne na niebie Wyiskrzą blask twórczych promieni?
Kir chmury burzliwéj zagarnął je w siebie, Grom z wichrem panują w przestrzeni.
I z czarnych chmur łona jak śmierci nasiona, Sypnęły się grady ziarniste.
O! biedny skowronku! gdzież dla cię ochrona? O! biada wam, łany kłosiste!
A z nich ci to przecież, rolniku! brać trzeba Wzór wiary i męztwa w niedoli.
Skowronek po burzy znów — leci pod nieba, Kłos z ziemi się dźwiga powoli.
A tobież z rozpaczą, w krzyż składać ramiona, Jak ten, co snem wiecznym już drzemie? —
Dłoń tylko śród pracy ku Niebu wzniesiona, Miłosierdzie ściąga na ziemię.