Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.
Ażeby uniknąć wroga

Co im srogie przysiągł kaźni,
Lecą w czwał pełni bojaźni;

Skończyła się wreszcie droga.
Butler. Hudibras.

Skoro sądy odwołano, przysięgli, świadkowie i zebrani widzowie zaczynali się powoli rozchodzić. Około ósmej godziny z wieczora cisza już panowała w miasteczku, na ulicach prawie żadnego ruchu nie było.
Właśnie w tej samej godzinie sędzia Templ z córką swoją i w towarzystwie miss Grant przechadzał się po topolowych szpalerach, które do jego domu prowadziły.
— Nikt łatwiej jak ty, moja córko, nie potrafi ułagodzić tego wzburzonego umysłu — mówił pan Templ — lecz nie sądź, byś mogła go usprawiedliwić, świętość prawa szanowana być powinna.
— Trudno mi, mój ojcze, abym uważała te prawa za słuszne, które skazały na tak ciężką karę Nattego, za przewinienie tak błahe.
— Mówisz o tem, czego nie rozumiesz Elżbieto. Żadna społeczność nie może istnieć bez ustaw a te póty są zbawienne, póki ludzie szanują osoby, mające czuwać nad wykonywaniem onych i kiedy ubliżono temu poszanowaniu, cóżby powiedziano o sędzim, gdyby pobłażał przestępcy bo ten życie jego córki ocalił?
— Czuję, mój ojcze, trudność twojego położenia, lecz rozbierając całą winę biednego starca, nie umiem w tym razie oddzielić człowieka od urzędnika.
— Jeszcze się mylisz, moja córko; nie chodziło tu o wypędzenie Hirama Doolittla, lecz, że zagroził życiu urzędnika pełniącego obowiązek, że Natty...
— Mało mnie to obchodzi, co mu było do tegopow7odem — przerwała miss Templ, idąc bardziej za popędem serca swego niż rozsądku — wiem, że Natty nie winien, a będąc tak przekonaną, tych wszystkich mam za winnych, którzy go prześladują.
— A zatem i sędziego, który wydał nań wyrok, zatem ojca twojego, Elżbieto!
— O nie, nie, mój ojcze! Lecz nie pytaj mię więcej, czekam tylko na twoje rozkazy i śpieszę je wykonać.
— Serce twoje Elżusiu, za blisko twej głowy leży — odpowiedział uśmiechając się Marmaduk. Idź do więzienia, oto masz rozkaz, za którym cię wpuści do niego odźwierny. Weź jeszcze tę sakiewkę, w niej znajdziesz dwieście dollarów, nieś córko pociechę Nattemu i oddaj mu te pieniądze. Lecz wystrzegaj się zbytniej czułości, nie zapominaj nigdy, że bez praw bylibyśmy podobni do dzikich zwierząt, że Natty prawa naruszył, że sąd przysięgłych uznał jego winę i że ojciec twój wyrok na niego ogłosił.
Elżbieta nic nie odpowiedziała, przycisnęła tylko do serca rękę dającą sakiewkę i wziąwszy się za ręce ze swoją przyjaciółką, udały się główną ulicą miasteczka.
W milczeniu idąc omijały domy. Już było się zmierzchło i żaden odgłos nie przerywał panującej na ulicy cichości, oprócz pary wołów ciągnących wóz siana, postępujących zwolna w tęż samą stronę w którą szły dwie przyjaciółki. Ciężkim krokiem szedł obok nich woźnica, jak gdyby całodzienną był pracą znużony. Zatrzymał woły wzdłuż murów więzienia i zarzucił obu po garści siana. We wszystkiem tem nie nie było nadzwyczajnego, ani wóz zatem ani woźnica nie ściągnął szczególnej uwagi miss Templ. Ale gdy przechodziła koło niego, idąc do bram więzienia, które o kilka kroków były dalej, usłyszała go mówiącego do wołów, i głos ten ją mocno poruszył. Spojrzała na niego i pod grubem odzieniem woźnicy poznała Olmera Edwarda. Oczy ich spotkały się na chwilę i pomimo ciemności wieczora poznanie się było zobopólne.
— Miss Templ! Pan Edward! — jednocześnie krzyknęli, chociaż uczucie panujące w nich w tej chwili zdawało się wszelki głos tłumić.
— Czy się nie mylę? — rzekł Edward. Spotykamże w rzeczy samej miss Templ w blizkości więzienia? Pani zapewne idzie do plebanii? Dobry wieczór miss Grant, przepraszam, żem jej od razu nie poznał.
Ludwika westchnęła tak cicho, że ją zaledwo przyjaciółka usłyszeć mogła.
— Nie, nie idziemy do plebanii — odpowiedziała Elżbieta — lecz idziemy do więzienia. Chcemy przekonać Nattego, że nie zapominamy jego usług, i chociaż jesteśmy niewolnikami prawa, niemniej przeto do wdzięczności skłonne jesteśmy. Jeżeli pan także do niego idzie, będziemy prosiły o dziesięć minut cierpliwości. Bądź zdrów, panie Edwardzie, chcę... żałuję bardzo, że go widzę w takim stanie. Jeślibyś się zgodził, jestem pewna, że mój ojciec...
— Będę czekał, póki się pani podoba — zimno odpowiedział Edward. Mogęż prosie nawzajem, abyście panie nie mówiły nikomu o tem, żeście mnie tutaj spotkały?
— Możesz być pewnym — rzekła Elżbieta — że go nie wydamy. I poszła dalej, wziąwszy za rękę swoją przyjaciółkę.
Gdy przyszły pod bramę więzienia, miss Grant cichym głosem do niej rzekła:
— Czy nie byłoby dobrze, abyś część tych pieniędzy oddała 01ivierowi? Ojciec twój pewnoby tego nie zganił, a tylko połowy tej sumy potrzeba do okupienia Nattego. Wiesz sama. że pan Edward nie jest przyzwyczajony do tak ciężkiej pracy, zaręczam że i mój ojciec udzieliłby ze szczupłych dochodów swoich, aby go podnieść do stanu bardziej odpowiedniego jego osobie.
Elżbieta nie miała czasu na to jej odpowiedzieć, gdyż przybycie odźwiernego zwróciło znowu jej myśli na powód przyjścia.
Wszyscy wiedzieli o ważnej przysłudze Nattego dla tych dwóch panien, i odźwierny bynajmniej nie był zdziwiony, widząc ich troskliwość dla więźnia. Zresztą rozkaz sędziego Templa nie dozwalałby żadnych uwag, chociażby jaka myśl mu przyszła; zaprowadził więc je do mieszkania w którem siedział stary strzelec z Beniaminem. Skoro tylko kluczem zawiercił w zamku, usłyszano wewnątrz chrapliwy głos Beniamina: Baczność! Kto idzie!
— Idą osoby które rad będziesz witał — odpowiedział. Cóż wy tam w zamku zrobiliście? nie można otworzyć.
— Czekaj, czekaj — wołał Beniamin — zagwoździłem armatę żeby nieprzyjaciel przeciw nam jej nie użył. Dosyć jednej bitwy na dzień, chociaż wiem, że ten hultaj Doolitle dzisiaj nie powstanie i o to się nie troszczę. Lecz że to ktoś drugi nadchodzi, muszę więc sprzątnąć zawady do wnijścia.
Głuchy szelest dał się słyszeć w zamku na dowód, że intendent mówił prawdę, i wkrótce potem drzwi się otworzyły.
Jużeśmy o tem mówili, że od czasu wejścia do więzienia aż do ósmej wieczór, Beniamin ciągle przyjmował odwiedziny. Wdzięczen za taką troskliwość, wszystkich z kolei częstował, worek jego niejednokrotnie musiał się na to odwiązywać. A ztąd wynikło, że chwiał się teraz jak maszt okrętu burzą kołysanego. Jak tylko postrzegł wchodzącą młodą swoją panią, czując się, jeśli użyjemy jego sposobu mówienia, że nie był bezpieczny na swoich kotwicach, oparł się plecami o mur dla zachowania przyzwoitej do przyjęcia postawy.
— Mości Ben-Pompo! — rzekł odźwierny — jeżeli się ośmielisz drugi raz dotykać moich zamków, to ci ofiaruję na nogi takie obrączki, że się i na krok od łóżka nie oddalisz.
— U nas na okręcie takie prawa — powiedział Beniamin — że kiedy nas zamykasz zewnątrz, to my cię wewnątrz nie puścim.
Odźwierny postawił świecę na małym stoliku sosnowym, uwiadomił miss Templ że już czterdzieści dwie minuty na dziewiątą, a jak godzina wybije zamykać musi więzienie, i odszedł.
Jak tylko Elżbieta usłyszała, że odźwierny drzwi zamykał, zwróciła się do strzelca i rzekła:
— Natty! zacny mój przyjacielu, przychodzę tu wypłacić zaciągnięty dług wdzięczności. Jakżeś nieroztropny! czyżby się to wszystko stało, gdybyś się był poddał mandatowi rewizyi.
— Rewizyi w mojej chacie! — zawołał. Sądziszże, miss Elżbieto, że mógłbym wpuścić te jaszczurki do siebie? Nigdy. Wówczas, sarnie twe oczy nawet, które tak lubię, nie wyjednałyby tego pozwolenia. Teraz niech szukają w węglach i popiele, znajdą to samo co we wszystkich fabrykach potażu.
— Chatkę twoją Natty, można odbudować wygodniejszą nawet. Sama nad tem czuwać będę aby była gotowa po twojem uwolnieniu.
— Młode dziewczę! wynalazłażeś sposób wskrzeszania umarłych? Możnaż pójść do grobu ojca, matki, dzieci i powiedzieć im wstańcie? Nie możesz znać jeszcze tego przywiązania do belek, które przez lat czterdzieści głowę ochraniały, do murów, które się oglądało w najpogodniejszych czasach życia. Jesteś młoda, miss Elżbieto, ale Bóg nic od ciebie doskonalszego nie stworzył. Miałem myśl jedną, jedną nadzieję któraby się sprawdzić mogła, lecz teraz wszystko skończone, już więcej nie pomyśli po tem, co zaszło.
Znaczenie tych słów starego Strzelca, miss Templ zrozumiała lepiej niż jej przyjaciółka, gdyż kiedy ta zroszonemi oczami litości, najniewinniej poglądała na niego, córka sędziego niezwyczajny poczuła ogień na twarzy i oczy w dół spuściła. Wzruszenie to chwilę tylko trwało, wkrótce znowu wzrok na Nattego podniosła.
— A więc, wybawco mój — rzekła — głowę twoją mocniejsze belki ochraniać będą, oczy spoczną na wygodniejszych murach. Oby koniec więzienia twego jak najprędzej przyszedł, znajdziesz wówczas dom gotowy na przyjęcie twoje i przepędzisz resztę dni swoich w pokoju.
— Chęci twoje są dobre, miss Elżbieto, ale spełnienie niepodobne, wystawiony raz na wzgardę i pośmiewisko ludzi, nie zniosę więcej ich widoku.
— Niech dyabli porwą twój pręgierz! — krzyknął Beniamin potrząsając świeżo wypróżnioną flaszę. Patrz na tę nogę, jaka prosta, a dzisiaj jeszcze krępowana u słupa. To mnie tyle frasuje, ile próżna flasza. I stuknąwszy ją o ścianę rozbił na drobne części.
— Beniaminie — rzekła Elżbieta — zapominasz z kim jesteś.
— Ja miałbym zapomnieć miss Elżbieto! ja! prędzej Boadiceę bym zapomniał. Można zapomnieć jakie stare bacisko partacko sklecone, ciągnące wodę wszystkiemi bokami, jak naprzykład mistres Pettibonę, ale tak gładką fregatę świeżo wyszła z warsztatu, z najzdrowszym całym przyborem!
— Milcz! Beniaminie, rozkazuję, milcz.
— Jesteś moim kapitanem, miss Elżbieto, posłuszeństwo winienem. Szczęście moje żeś mi pić nie zabroniła.
— Więzienie twoje Natty, nie będzie zbyt długie — rzekła Elżbieta zwracając się znowu do Strzelca — chciałabym abyś resztę życia przepędził w wygodach i obfitości.
— W wygodach i obfitości! — powtórzył Natty. I jakąż wygodę w tym kraju mieć można, gdzie milę ujść trzeba, by drzewo znaleźć osłaniające od palących promieni słońca? Jakiejże można spodziewać się obfitości, gdzie czasem dzień cały polując, spotkać nie można jednego daniela, ani spłoszyć większego zwierza nad wiewiórkę? Bobry, których szukać muszę na opłacenie sumy nakazanej, stargają me siły. Sto mil ztąd pójść trzeba, aż ponad granice Pensylwanii, bo wasze trzebieże powyganiały te biedne stworzenia... Mospanie Pompo, jeżeli i tę flaszę jeszcze zechcesz wysuszyć, to ci nogi służyć nie będą jak przyjdzie potrzeba.
— Nie troszcz się panie Bumpo, niechno tylko nas zawołają, obaczysz jak raźno stanę.
— Otóż i moment już przyszedł — rzekł Natty przysłuchując cię pilnie — słyszę jak woły rogiem mur więzienia drapią.
— A więc, kapitanie — zawołał Beniamin — czekam twojego rozkazu i podnoszę kotwicę.
Natty spojrzawszy na Elżbietę z prostotą, rzekł:
— Nie zdradzisz nas Elżbieto. Nie chciałabyś wydawać starca, który powietrzem lasów potrzebuje oddychać. Krzywdy niczyjej nie pragnę i jeżeli prawo wymaga, abym sto dollarów zapłacił, wolności tylko potrzebuję, abym się z długu uiścił, a ten poczciwiec dopomoże mi do zbierania pieniędzy.
— Tak, tak — odpowiedział Beniamin — tylko nie na to abyśmy zebrawszy je do morza rzucili, o tem nie myślę, abyśmy się mieli onych pozbyć na zapchanie tej grzywny.
— Cóż przez to rozumiesz Natty? — przerwała Elżbieta. Trzeba, byś jeszcze tu siedział dni trzydzieści, o zapłacie nie myśl, przynoszę ci na to pieniędzy. A więc, miej cierpliwość mój przyjacielu, często cię przyjdę odwiedzać, zbywać ci na niczem nie będzie, o twojem odzieniu sama mieć będę staranie.
— Miałażbyś tyle dobroci miss Elżbieto — rzekł rozrzewniony Natty — tyle dobroci dla starca! Cóżem ci zrobił? Kosztowałoż mnie wiele zabicie źwierza dzikiego? dwa naboje prochu i dwa kawałki ołowiu! Zapomnienie więc przysług nie zaszczepia się we krwi. O! twoje drobne palce nie miałyby siły do sposzycia skóry daniela, nieprzyzwyczajone nie potrafiłyby ścięgny zamiast nitki używać. O! powiem mu wszystko, niechaj wie, że jest jeszcze istota, która o wdzięczności nie zapomina!
— Nie mów mu o niczem — rzekła Elżbieta — jeżeli masz dla mnie przyjaźni i łaski choć trochę, nie powtarzaj mu tego. Ciebie jednego Natty mam tylko na celu, dla ciebie tylko tutaj przyszłam. Mocno jestem zasmucona, iż prawo ci miesiąc tu jeszcze siedzieć kazało, lecz czas ten prędko przeminie.
— Miesiąc! — zawołał Natty otwierając gębę do cichego śmiechu, podług jego zwyczaju — ani dnia jednego, ani jednej nocy, ani godziny nawet, siedzieć tu nie będę! Sędzia skazać może na więzienie, lecz żeby w niem utrzymał, trzebaby lepszego niż to w którem nas zamknął — i odsuwając Beniamina z miejsca, pokazał że belka jedna ze ściany już była wypiłowana. Dosyć jest nogą trącić — dodał — abyśmy wyjść ztąd mogli.
— Do wioseł, do wioseł! — krzyknął Beniamin — wiatr mamy pomyślny, ruszajmy polować na bobry!
— Ben-Pompa czyni mnie bardzo niespokojnym — rzekł Natty. Ztąd do gór mamy dosyć wiele drogi; w ślad za nami iść będą niezawodnie, a on biedź nie jest w stanie.
— Nie myśl o ucieczce, Natty — rzekła Elżbieta — pomnij że prócz lasów, innego mieć nie będziesz schronienia, a starość coraz ci bardziej dokucza. Miesiąc, nie tak to wiele czasu, uzbrój się w cierpliwość a z honorem ztąd wyjdziesz.
— A bobrów czy znajdę tutaj, miss Elżbieto?
— Na cóż tu one potrzebne. Bierz tę sakiewkę, patrz, że będzie czem sumę zapłacić. Dwieście dolarów w złocie.
— Złoto! — odezwał się stary strzelec z niejaką ciekawością dziecinną — bardzo już dawno jak złoto widziałem. Pamiętam, że w dawnej Wojnie łatwiej było znaleźć złoto niż teraz daniela. Przypominam sobie jednego ubitego dragona z żołnierzy Dieskau, który ze dwanaście sztuk w koszulę był zaszył. Widziałem na własne oczy jak one wyporywano, chociaż nie dla mnie, o! większe były od tych.
— Są to gwineje angielskie, Natty; jest to mały zadatek tego cośmy później dla ciebie postanowili zrobić.
— Za cóż mnie dajesz te skarby?
— Za co, Natty? Czyż mi nie ocaliłeś życia? Czyż mnie nie obroniłeś od napaści wściekłego zwierza?
Stary strzelec wziął sakiewkę i zaczął przezierać sztuki złota, jedną po drugiej, mówiąc zarazem:
— Powiadają, że w dolinie wiśniowej jest do przedania fuzya bijąca dalej jak o sto kroków. Widziałem w życiu mojem dobre fuzye, ale takiej jeszcze mi się nie zdarzyło oglądać. Mieć zapewniony wystrzał na kroków sto, to nie źle. Bah! ba! jestem stary, a fuzya moja dłużej potrwa odemnie. Odbierz Elżbieto pieniądze. Ale już i czas nadszedł, słyszę jak mówi do swoich wołów, trzeba nam wychodzić. Nie powiesz nikomu, Elżbieto, nikomu nie powiesz?
— Czyżbym ja miała was wydawać! — rzekła Elżbieta. Lecz sakiewkę zachowaj Natty, chociażbyś upierał się aby ztąd umknąć, pieniądze zawsze mogą ci być pożyteczne.
— Nie, nie — odpowiedział Natty, wstrząsając głową i oddając sakiewkę jej do rąk. Za dwadzieścia najlepszych fuzyj, nie chciałbym cię pozbawiać tej sumy. Ale mam jedną prośbę, którą miss Elżbieta uskutecznić może, jeżeli tylko uskutecznić zechce, nie mam nawet kogo innego o to prosić.
— O cóż idzie? mów Natty.
— O to tylko, abyś dla mnie kupiła rożek dobrego prochu. Będzie to cię kosztowało dwa dollary. Ben-Pompa ma przy sobie pieniądze, ale nie ośmielamy się wchodzić do miasteczka. Znajdziesz proch w sklepie Francuza, ma on w najlepszym gatunku, właśnie taki, jaki mi jest potrzebny. Czy zrobisz mi tę przysługę, miss Elżbieto? czy zgadzasz się?
— Chętnie się zgadzam, Natty! Przyniosę, choćbym cię miała po lesie szukać przez dwadzieścia cztery godziny. Ale powiedz, gdzie ciebie będę mogła znaleźć?
— Gdzie? — powtórzył zamyślając się stary strzelec. Na górze Widzenia. Tam jutro przyjdę o samem południu. Pamiętaj tylko aby proch był równy i błyszczący, taki najlepszy.
— Nie zapomnę — rzekła Elżbieta.
Natenczas Natty popychając mocno nogą miejsce wypiłowane, którem miał wychodzić, wyrzucił kloc drzewa na ulicę i zrobił dość obszerny otwór do przejścia na jedną osobę, stuk jednak był tak cichy, jak gdyby coś ciężkiego spadło na siano. Obie przyjaciółki usłyszały to i domyśliły się natenczas przyczyny spotkania się z Edwardem przebranym w ubiór wieśniaka.
— Dalej w drogę, Ben-Pompo! — rzekł Natty — trzeba nam pośpieszać, bo za godzinę już księżyc wejdzie.
— Chwilę tylko, Natty — przerwała Elżbieta — niech twoja ucieczka z więzienia nie będzie w przytomności córki sędziego Templa. Daj nam moment czasu abyśmy wyszły.
W tem gdy kończyła to mówić, usłyszano odmykanie drzwi. Natty ledwo pospieszył pociągnąć Beniamina za nogi, aby posadzić i zakryć jego plecami dziurę w ścianie wyrobioną, gdy drzwi się otworzyły.
— Już wybiła godzina — rzekł odźwierny wchodząc do więzienia — czas już zamykać bramę, jesteśże pani gotowa do wyjścia.
— Idziemy, idziemy — odpowiedziała Elżbieta. Bądź zdrów, Natty.
— Drobny i błyszczący — zcicha rzekł Natty — taki sięga dalej, a wiek już mi nie daje dopędzać zwierzyny.
Elżbieta głowę tylko skłoniła i wyszła ze swoją przyjaciółką. Odźwierny idąc za niemi, drzwi na zamek zamknął, mówiąc że prętami zawaruje później gdy przegląd więźniów ogólny robić będzie, tak jak każdego wieczora. Odprowadził je aż za bramę, słyszały potem jak zamykał łańcuchem żelaznym i dwoma sztabami na kłódki, od których klucze przy sobie nosił.
— Ponieważ Natty nie chce przyjąć tych pieniędzy rzekła Ludwika — możesz one oddać Edwardowi, dodawszy do tych, te, które mój ojciec...
— Cicho! — rzekła Elżbieta słyszę szelest na sianie. Boże! żeby ich nie odkryto!
Przychodząc do miejsca przy którem wóz się był zatrzymał, postrzegły Nattego i Edwarda mocno zajętych wyciąganiem Beniamina przez otwór, którego korpus ledwo się mógł przecisnąć, leżał więc zadławiony jak belka której miejsce wtenczas zastępował. Wyciągnąwszy postawili go na nogach, lecz bez pomocy ściany równowagi nie mógł utrzymać.
— Wrzuć siano nazad do wozu — rzekł Natty — widzianoby bowiem jakiego użyliśmy sposobu do ucieczki.
W tej samej chwili światło przez otwór błysnęło z więzienia i razem prawie usłyszano głos odźwiernego.
Gwałtu! w pomoc! łapajcie! światło znikło, a kilka głosów powtórzyły podobne wołanie wewnątrz więzienia.
— Ten pijanica — rzekł Edward — nie jest w stanie iść z nami, trzeba go tu zostawić.
— Kogo... kogo... kogo to nazywacie pi... pijanica? — zawołał Beniamin.
— O nie, nie — odpowiedział Natty — on mnie połowę wstydu pręgierza oszczędził, nie zostawię go jednego w kłopocie.
Usłyszano natenczas jak kilka osób wychodziło z oberży Śmiałego Dragona, i poznano między innemi, głos Billego Kirby:
— Co tam za wrzawa — mówił — w więzieniu, pójdźmy zobaczym co się tam dzieje.
— Rzućcie go na wóz, na siano — szepnęła Elżbieta do Edwarda, mimo nich przechodząc — i zatnijcie woły.
— Bóg cię natchnął tą myślą — rzekł Edward.
Wziąwszy go więc z Nattym włożyli na siano, dali bicz w ręce i popędzili woły, które się powoli ruszyły. Sami tymczasem pomknąwszy wzdłuż murów, pod zasłoną ciemności, dostali się na uliczkę prowadzącą w drugi koniec miasteczka.
Z tem wszystkiem krzyki się podwajały, straż zbiegła się na odgłos, powód trwogi już był wiadomy, zebrało się też kilkunastu mieszkańców około więzienia, jedni się śmieli z przypadku, inni przeklinali. Głos Kirbego najdonośniej dawał się słyszeć, wrzeszczał na całe gardło że zbiegów do więzienia odprowadzi, Nattego wsadziwszy do jednej kieszeni, a Beniamina do drugiej.
— Biegajcie na górę, a żywo biegajcie — dodawał — bo niechno tylko do niej dojdą, to już ich nigdy wiecej nie zobaczycie.
Młode nasze panienki podwoiły kroku, by się czemprędzej od takiego zamieszania oddalić, wbiegając do topolowych szpalerów prowadzących do domu sędziego, postrzegły dwóch ludzi za niemi idących z pośpiechem i ostrożnością. Powróciły się i w tej chwili postrzegły przed sobą Nattego i Edwarda.
— Miss Templ — rzekł Edward — być może już cię nigdy nie zobaczę, przed rozstaniem się pozwól, abym podziękował za twoją dobroć ku nieszczęśliwemu starcowi. Nie wiesz, nie możesz wiedzieć jak wielkie mam obowiązki dla...
— Uciekajcie! uciekajcie! — przerwała Elżbieta — zwołano już na trwogę, wszyscy spieszą pod górę, w tej stronie nie jesteście bezpieczni. Bieżcie żywo nad brzegi jeziora, odbijcie czółno mojego ojca, tym sposobem łatwo dostaniecie się do lasu w jakiem zechcecie miejscu.
— Co na to powie pan Templ?
— To do mnie należy, uciekajcie! uciekajcie!
Edward zcicha do niej kilka słów powiedział, które od niej samej tylko były słyszane i odchodził śpiesząc za jej radą. Potem Natty się przybliżył i rzekł:
— Nie zapominaj o prochu, miss Templ, pamiętaj, żeby był drobny i błyszczący, i psy się moje starzeją jak ich pan, trzeba więc dobrej amunicyi!
— Idźmy Natty, idźmy — z niecierpliwością zawołał Edward.
— Idę, idę — odpowiedział stary strzelec. Niech was Bóg błogosławi oboje, zacna młodzieży, niech wynagrodzić raczy za dobre uczynki któremiście obsypały biednego starca!
Obie przyjaciółki stały jeszcze póki ich z oczu nie straciły, po czem przeszedłszy szpalery weszły do domu pana Templa.
Przez ciąg naszego opowiadania, Billy Kirby napotkał wóz na którym Beniamin był Faetonem. Wóz ten do Kirbego należał, zostawił go był przy małym mostku znajomym czytelnikom naszym, gdzie go woły już były przywykły czekać póki sam pan nie ugasi pragnienia pod Śmiałym Dragonem. Poznał swoje do razu.
— Ho! Golden, ho! — krzyknął do wołu przyprzężonego po przedzie dwóch drugich — czegóż do licha ruszyłeś się bezemnie?
— Dalej do rudla! — krzyknął Beniamin i machając ręką na wszystkie strony, zaciął biczem po plecach Kirbego.
— Ach! któż tam siedzi u dyabła? — odezwał się uderzony, nie mogąc naprędce po nocy poznać intendenta dworu sędziego.
— Ja, kto jestem? pytasz. Jestem sternik i mam sobie powierzoną komendę nad tym statkiem, którym widzisz kieruję... A mówiłem ci, do rudla, albo cię w ten moment utopię?
— Nie podnoś no tylko bicza raz drugi, bo cię uszy zabolą od moich pięści. Dokąd pędzisz moją uprząż?
— Uprząż!
— A tak, moje woły i powóz?
— Trzeba żebyś waszmość wiedział, panie Kirby, jeżeli to tylko waszmość jesteś panie Kirby, że Natty i ja, to jest Ben-Pompa... Czy ty nie znasz Ben-Pompy? Otóż Ben-Pompa i ja... Ej nie, nie... u sto dyabłów! nie wiem jak ci to wytłumaczę. Cała rzecz na tem jest, iż najęliśmy ten statek do naładowania go skórami bobrowemi. Ale wyznam ci panie Kirby, że nic wiosłem nie umiesz robić, baba piką potrafiłaby zręczniej wywijać, świnia na pieprzu lepiej się zna jak ty na marynarce.
Kirby poznał w końcu w jakim się stanie znajdował intendent, szedł więc przy wołach spokojnie, nic mu więcej nie mówiąc, a gdy Beniamin zasnął na sianie, Kirby bicz mu z rąk wyciągnął i popędził woły do lasu, gdzie nazajutrz o świcie miał pasiekę wycinać.
Elżbieta kilka godzin przez okno patrzała. Widziała u spodu góry pozapalane pochodnie w ręku tych, którzy zbiegów łowić powychodzili. Lecz po niejakim czasie powrócili bez skutku, i cichość do miasteczka wróciła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.