Przejdź do zawartości

Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Od nurtów Suskekanny chłodnego ponika

Gdzie własne wody dziki ród spotyka,
Hoży pasterz tych lasów z pośpiechem przybywa;

Pas żółty spina, szatę co mu z wiatrem pływa.
Freneau.

Przed zajęciem przez Europejczyków, albo iż użyję wyrazu lepiej znaczącego, przed opanowaniem przez chrześcian ziemi, należącej do dawnych właścicieli, z której ich wypędzono, cała ta przestrzeń kraju która dziś składa stany Nowej Anglii, oraz te, które się w głąb na zachód góry posuwają, przez dwa wielkie narody indyjskie zamieszkana była. Wielkie te dwa narody, które nieskończonej liczbie ludów dały początek, mówiły, każdy odmiennym językiem; pomiędzy sobą zawsze prawie staczały wojny, i nigdy się w jeden z sobą zlewek się połączyły, póki przywłaszczenia białych, większej części ich pokoleń do stanu zależności nie przywiodły.

Wielkie te dwie dzielnice, złożone były z jednej strony, z pięciu, albo jak je nazwano potem z sześciu narodów, tudzież z ich sprzymierzeńców, z drugiej zaś strony, Lenni-Lenapowie, albo Delawarowie i liczne a możne pokolenia które od tego narodu pochodzenie swoje wyprowadzały. Anglo-Amerykanie zwali pospolicie pierwszych Irokanami, albo sześcią Narodów a niekiedy Mingami, lecz ich rywale dawali im przezwisko Mengwów albo Makwów. Dzielili się oni jeszcze na mnóstwo pokoleń, albo jak sami mówili, dla nadania sobie większej ważności, na mnóstwo narodów: Mohawkowie, Onejdowie, Onondagowie, Kajugatowie i Senekasowie, którzy zajmowali w związku stopień, w jakimeśmy ich wymienili. Tuskarorowie, do tego zjednoczenia byli przypuszczeni w wiek prawie po jego się zawiązaniu, i liczby sześciu narodów dopełnili.
Lenni-Lenapowie, których biali Delawarami mienili, ponieważ obrady swoje na brzegach rzeki Delawara odbywali, również jak inni, jeszcze się na wiele ludów podzielali, jak Mahikanni, Mohikanie, albo Moheganie, i Nantikokowie, albo Nantigowie. Ci ostatni, kraj nad brzegami Czyspiku położony i wzdłuż brzegów morskich zajmowali, kiedy Moheganowie, byli się osiedlili w krainie od rzeki Hudsonu aż do Oceanu rozległej i która wielką cześć Nowej Anglii zajmuje. Te dwa pokolenia były przeto najpierwszemi, które europejczycy z ich posiadłości wyzuli. Wojny przeciwko narodom dzikim, równie w Ameryce, jak wojny króla Filipa słyną. Lecz polityka Wilhelma Penna, albo Mikona, jak go krajowcy nazywali, do swojego celu z mniejszą trudnością trafiła, chociaż z równem powodzeniem. Moheganowie zniknęli zwolna z posady kraju pierwej przez siebie zamieszkanego, a pewna liczba ich rodzin, na łonie macierzystego ludu udała się szukać schronienia pomiędzy Lenni-Lenapami, albo Delawarami.
To pokolenie ostatnie cierpiało, że ich dawni nieprzyjaciele Mengwowie, albo Irokani, dawali im przezwisko niewiast, zgodzili się oni bowiem nie prowadzić więcej wojny, ograniczyć się spokojnemi zatrudnieniami i zostawić pieczą o ich obronie mężczyznom, to jest ludom bitnym sześciu Narodów.
Taki stan rzeczy przetrwał aż do początku wojny o niepodległość Ameryki. W epoce tej, wielu wojowników sławnych z Moheganów, widząc, że byłoby rzeczą niepożyteczną walczyć dłużej o kraj z białymi, połączyli się z pokoleniem, które jak przodków swoich uważali, i tam zaszczepili uczucie odwagi i męztwa, które ich ożywiało. Wtenczas Lenni-Lenapowie za niepodległych się ogłosili, oświadczyli iż zostali mężczyznami, a biorąc za dowódzców najwaleczniejszych i najdoświadczeńszych z tych Moheganów, zaczęli od czasu do czasu, przeciwko dawnym swoim nieprzyjaciołom robić wyprawy, a niekiedy nawet przeciwko samymże Europejczykom.
Pomiędzy tymi Moheganami, znajdowała się rodzina znakomitsza, niż wszystkie inne, przez swoją dzielność, tudzież przez wszystkie inne zalety, które bohatera pomiędzy wojownikami dzikiego narodu czynią. Ale czas, wojny, oraz niedostatki wszelkiego rodzaju wyniszczyły nakoniec ten ród ledwo nie zupełnie, albowiem reprezentantem jego, niegdyś znakomitego i licznego plemienia był Indyanin, który wszedł do salonu Marmaduka Templa. Długi on czas z białymi przebywał, prowadził z nimi wspólnie wojnę, a znalazłszy uprzejme przyjęcie dla przysług im wyświadczonych, został chrześcianinem i pod imieniem Jana, czyli Johna był ochrzczony.
Srodze bardzo w ostatniej wojnie ucierpiał, albowiem gdy został pochwycony ze swoim oddziałem przez nieprzyjaciela, cała jego rodzina została wymordowana, a kiedy niedobitki jego pokolenia doścignęły brzegów Delawaru, dla zapuszczenia się dalej w głąb kraju, nie chciał iść z nimi, pragnąc, ażeby jego zwłoki taż sama ziemia pokryła, pod którą przodkowie jego spoczywali, i gdzie on sam tak długo w sposób niejaki panował.
Bawił on jednak w górach Templetonu dopiero od kilku miesięcy. W chacie starego strzelca był mile widziany i chętnie tam przebywał, ponieważ usposobienie starego Nataniela zgadzało się ze zwyczajami dzikich. Razem więc zamieszkali, pożywali z jednej misy i jednakowe mieli zatrudnienie, oddając się łowom po lasach.
Wspomnieliśmy już o imieniu chrzestnem dawnego naczelnika Moheganów, lecz ile razy on sam o sobie mówił, dawał sobie miano Szyngaszguk, co w jego języku wąs wielki oznaczało. Imię to w młodości otrzymał przez swoje męztwo i roztropność, ale kiedy czas czoło mu poradlił i kiedy został ostatnim ze swojej rodziny a nawet ze swego pokolenia, niewielka liczba dzikich, która jeszcze wzdłuż brzegów Delawaru mieszkała, nadała mu imię znaczące, mianując go Moheganem. Dźwięk tego imienia, przypominając mu jego rodzinę zniszczoną i naród rozprószony, może głębokie wrażenie na sercu tego starego dowódzcy robił, albowiem tylko w uroczystych zdarzeniach dawał je sam sobie. Co się zaś tycze kolonistów, pomiędzy nimi, znany był pod imieniem Johna Mohegana, a jeszcze poufałej Johnem Indyaninem go nazywano.
Dla długich stosunków, które miał z białymi, zwyczaje Mohegana, były czemś pośredniem między dzikim stanem a cywilizacyą, chociaż do dzikiego jawne upodobanie okazywał.
Ubiór jego, w części narodowy, w części europejski. Nie zważając na ostrość zimna, miał głowę odkrytą, ale ją odziewał, pomimo jego wieku, las włosów czarnych i gęstych. Szlachetne miał i otwarte czoło, nos takiego kształtu, jaki nazywają rzymskim, usta wielkie, lecz kształtne; a kiedy się otwierały, dawały widzieć dwa rzędy zębów zdrowych i białych, pomimo siedmdziesięciu lat jego. Brodę miał zaokrągloną, a rozeznać można było z kości wydatnych jego jagód, znaki charakterystyczne jego pokolenia. Oczy jego nie były wielkie, ale źrenice czarne, j«k gwiazdy błyszczały, w chwili, kiedy je zwracał na wszystkich po kolei, którzy się znajdowali w salonie.
Skoro ujrzał, że wszystkich się oczy wlepiły w niego, fartuch, którym miał opasaną wyższą część ciała, opuścił na pantalony swoje ze skóry danielowej nie wyprawionej, i zbliżył się z postawą poważną i śmiałą, ku gromadzie, śród której młody się myśliwiec znajdował.
Jego ramiona i ciało, aż do pasa, nagie zupełnie były, wyjąwszy medal srebrny, wyobrażający Wasshyngtona, u jego szyi na pasku ze skóry zawieszony, który wahał się po jego piersiach, śród blizn i ran dawniejszych. Jego barki szerokie i muskularne były, ale ramiona chociaż proporcyonalne, nie miały tego pozoru krzepkości, którą praca dać może jedynie. Ten medal jedyną tylko noszoną przez niego był ozdobą, chociąż głębokie nacięcia pozostałe w chrząstkach uszu, bark prawie dotykających, świadczyły, że w nich inne ozdoby nosił za czasów szczęśliwszych. Trzymał w ręku niewielki koszyk, z giętkich jesionu gałązek, odartych z kory uplecionej, a których część jedna, dziwacznie czerwoną i białą farhą powleczona, stanowiła sprzeczność z białością drzewa.
Kiedy się ten potomek lasów do towarzystwa przybliżył, cofnięto się, ażeby mógł przystąpić do tego, który widocznie był jego przedmiotem odwiedzin. Zatrzymał się przed nim, ale nie do niego nieprzemawiając, wlepił oczy błyszczące w jego ranę, i zwrócił je potem ku sędziemu znacząco.
Pan Temple był zdziwiony tą niemą grą Indyanina, który był pospolicie spokojny, uległy i udający poniekąd obojętność. Wszakżeż przemówił do niego, podajac mu rękę:
— Witam cię Johnie. Ten młodzieniec zdaje się o twojej biegłości wysokie mieć mniemanie, ponieważ cię przekłada nawet nad doktora Todda, w opatrzeniu jego rany.
Mohegan mu odpowiedział w czystym angielskim języku, ale tonem cichym, jednostajnym i gardłowym:
— Dzieci Mikona widoku krwi nie lubią, a przecież młody ten orzeł ugodzony został ręką, która się od zrobienia mu najmniejszego złego powinna była wstrzymywać.
— Moheganie! starcze! — zawołał sędzia z pewnym rodzajem zgrozy, i obracając swoją twarz otwartą i szczerą ku ranionemu, jak gdyby się do niego samego odnosząc — alboż ty mniemasz, że moja ręka kiedykolwiek ludzką krew dobrowolnie wytoczyła? Fi! fi! religia powinna była cię nauczyć, lepszy o twoim bliźnim sąd wydawać.
— Zły duch zakrada się niekiedy do najlepszego serca powiedział John w sposób wyrazisty, wlepiając zawsze oczy w sędziego, jak gdyby usiłował czytać w głębi jego myśli. Ale brat mój powiada prawdę, ręka jego nie pozbawiła życia nikogo, tak, nikogo, nawet wtenczas, kiedy dzieci naszego potężnego ojca angielskiego rumieniły wody rzek naszych krwią jego ludu.
— Zapewne Johnie — rzekł p. Grant ze słodyczą — tyś nie zapomniał przepisów naszego boskiego Zbawiciela: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni?“ Jaki mógł mieć powód sędzia Templ ranienia młodzieńca nieznanego sobie bynajmniej, od którego nie dobrego ani złego spodziewać się nie może?
Indyanin słuchał go z uszanowaniem, nieprzestające wpatrywać się z uwagą w oblicze p. Templa i skoro Grant przestał mówić, wyciągnął rękę ku sędziemu i rzekł z naciskiem:
— Niewinnym jest, brat mój nie miał złych zamysłów.
Marmaduk przyjął z uśmiechem dobrotliwym rękę, która mu była podana, dowodząc przez to, że chociaż był zdziwiony podejrzeniami przez Indyanina powziętemi, wszakże najmniejszej za to urazy ku niemu nie żywił. Przez ten czas raniony poglądał na przemian na sędziego i na Mohegana z miną politowanie i wzgardę oznaczającą. Wreszcie po ukończonem pojednaniu się, John pomyślał o spełnieniu zajęcia się, którego dopełnić przybywał. Doktorowi Todd nie było bynajmniej markotno widząc, że dziki starzec na jego prawa następował. Ustąpił mu miejsca bez trudności i przestał na przemówieniu pół głosem do pan Le Quoi:
— Szczęściem się zdarzyło, żeśmy wyjęcie kuli odbyli przed tego starca przybyciem, ale teraz każda baba ranę tę opatrzyć potrafi. Rozumiem, że młodzieniec ten mieszka z Johnem i Nałtym Bumpo, a lepiej jest zawsze przystać na zachcenia chorego, kiedy to można bez niebezpieczeństwa uczynić.
— Tak doktorze, tak — odpowiedział Francuz — widziałem jakeś z wielką zręcznością kulę wydobył, i wierzę, iż baba potrafi operacyą tak szczęśliwie rozpoczętą zakończyć.
Ale Ryszard, w gruncie miał wiele uszanowania ku wiadomościom Indyanina, a nadewszystko co do leczenia ran i nie chciał płazem puścić tej zręczności nabycia nowej chwały.
Jak się miewasz Moheganie — rzekł przybliżając się do Indyanina jak się miewasz poczciwcze. Miło mi widzieć ciebie i kiedy chodzi o rozcięcie skóry, dawaj mi chirurga po formie jak doktor Todd; ale kiedy potrzeba zagoić ranę, zdaj to na tych stron krajowca. Pamiętasz o dniu owym, kiedyśmy spoinie z tobą nastawiali zwichnięty u lewej ręki palec Nattemu Bumpo, który on wywinął, spadając ze skały, kiedy się na nią wdrapywał dla wzięcia zapadłego tam bażanta? Nigdy nie mogłem wyrzec, ja czy też Natty go zastrzeliliśmy. Strzelił on pierwszy, a ptak upadł; ale to może ze strachu, albowiem już podlatywał kiedy ja do niego palnąłem. Natty utrzymywał, że rana była nazbyt szeroka i nie mogła od mojego pochodzić wystrzału, z uwagi, że strzelba moja drobnym śrótem nabita była, kiedy jego fuzyi nabój, składał się z jednej tylko kuli. Ale moja fuzya nie góruje, i strzelałem o kroków dwadzieścia do deski, jednę tylko w niej robiąc dziurę i śrót stawał się kulą. Czy nie pozwolisz Johnie, żebym ci dopomógł? wiesz jak mam lekką rękę w tych wszystkich operacyach.
Mohegan całej tej przedmowy z cierpliwością wielką wysłuchał, a kiedy Ryszard ją zakończył, dał mu do potrzymania koszyk, w którym się jego lekarstwa znajdowały. Panu Jones bardzo się podobała rola, jaką mu wyznaczono i każdego razu, ilekroć mówił o tem zdarzeniu w przyszłości, nie zapomniał dodać, iż kulę wydobywał z doktorem Toddem, a ranę z Johnem Indyaninem opatrywał.
Zdaje się, że pacyent będący już w ręku Mohegana, więcej na to nazwisko zasługiwał, znajdując się pod skalpelem prawdziwego chirurga. Gdyż Indyanin nie długo mordował cierpliwość ranionego, całe bowiem jego leki skończyły się na przyłożeniu do rany kory utłuczonej z sokiem pewnych roślin, których w lasach nazbierał.
Pomiędzy mieszkańcami dzikimi lasów amerykańskich, zawsze się lekarze dwojakiego gatunku znajdowali: jedni zdawali się leczyć swoich chorych przez środki mocy nadprzyrodzonej, i ci jednali dla siebie więcej czci i zaufania, niżeli na to zasługiwali; drudzy, z liczby których był Mohegan, posiadali znajomość roślin leczących, które się w ich lasach znajdowały, a te im służyły często pomyślnie ku leczeniu chorób rozmaitych, a nadewszystko ran i stłuczeń.
Kiedy Jones obwiązywał ranę, p. Jones starający się zawsze dodać sobie ważności, oddał koszyk doktorowi, sam zaś ujął się końca bandaża, którym Mohegan obwijał ramię ranionego. Elnatan korzystał z tego zdarzenia, bo mógł rzucić okiem ciekawie na to, co się znajdowało w powierzonym mu koszyku. Nie przestał nawet na tym powierzchownym rzucie oka, albowiem ręka jego idąc tąż samą co i oczy drogą, wścibiła się ukradkiem do koszyka, i zręcznie przeniosła do jego kieszeni próbki kor, i znajdujących się tam roślin. Postrzegł wszakże, iż oczy sędziego szły za nim w tej nowej operacyi, zbliżając się więc ku niemu, rzekł mu do ucha:
— Zaprzeczać mości sędzio nie można, ażeby ci Indyanie byli pozbawieni pewnych pożytecznych znajomości w drugim nauk medycznych rzędzie; naprzykład mają oni skuteczne lekarstwa na raka i wodną puchlinę, sekreta podobne przeszły do nich z tradycyi. Owoż wziąłem nieco tej kory i tych roślin, ażeby je rozebrać i zastanowić się nad niemi z większą bacznością, albowiem lekarstwo, które może się nie zdać na nic dla ramienia tego młodzieńca, może być skuteczne na ból zębów, suche bole, lub też inną jaką chorobę. Nie można nigdy brać za rzecz poniżającą nauczenia się czegoś, choćby i od dzikiego człowieka.
Szczęśliwie zdarzyło się doktorowi Toddowi, iż miał tak liberalne zasady, im to bowiem i swojej codziennej praktyce, wszystkie swoje wiadomości był winien, i od czasu do czasu zdolniejszym stawał się do pełnienia powinności stanu, którego się chwycił, wcale go nie znając. Jak tylko znalazł się w domu, natychmiast zasiadł do rozbierania specyfiku Mohegana; ale doświadczenia pod jakie go poddał, nic z prawidłami pospolitemi chemii spólnego nie miały, albowiem zamiast rozdzielenia części z których były złożone, pracował nad ich połączeniem, w celu poznania drzew i roślin, z których były wydobyte, jakoż tego dokazał.
W dziesięć blisko lat od zdarzenia któreśmy opowiedzieli, wezwano Elnatana dla dania pomocy oficerowi, w pojedynku ranionemu. Użył on lekarstwa starego Indyanina, którego doświadczył skuteczności, a powodzenie, które otrzymał, do tego stopnia powiększyło jego wziętość, iż w kilka lat później, kiedy wojna między Stanami Zjednoczonemi oraz Anglią nastała, otrzymał stopień starszego chirurga w milicyjnej brygadzie.
John ukończywszy obwinięcie bandażu, zostawił Ryszardowi zszycie jego, ażeby się nie odwinął, albowiem krajowcy z igłą obchodzić się nie umieli, a to nie było małym tryumfem dla Ryszarda, iż dokonał tak ważnego dzieła.
— Podać mi nożyczek — zawołał po zszyciu bandaża, tak mocno, jakby miał pozostać przez miesiąc lub też więcej podać mi nożyczek, oto nić, którą przeciąć potrzeba, albowiem gdyby się dostała przypadkiem pod bandaż, mogłaby zatruć ranę. Johnie, proszę tylko uważać, że ja to wszystko dwoma podkładami szarpii okryłem, pakując je między dwa płótna; nie dla tego, ażebym powątpiewał o skuteczności twojego lekarstwa, ale ta ostrożność stanie się pożyteczna przeciwko zimnemu powietrzu, i jeżeli jest na święcie dobra szarpia, to ta niewątpliwie, albowiem sam ją robiłem, a znać się na tem powinienem, dziad mój bowiem był doktorem, a mój ojciec, instynktowy miał do medycyny talent.
— Otóż i nożyczki, panie Jones — rzekła ochmistrzyni przystępując ku niemu i podając ogromną parę nożyc, którą odwiązała z pod pasa swojej spódnicy — doprawdy, jak to przewybornie zaszyto, kobieta lepiejby nie potrafiła.
— Kobieta nie potrafiłaby lepiej! — powtórzył Ryszard z gniewem — cóż tu w podobnej robocie kobieta umie? Sama jesteś oczywistym tego dowodem: kto widział używać podobnych nożyc przy opatrywaniu rany? Doktorze! musisz mieć w swoim sztućcu stosowne nożyczki, proszę mi ich pozwolić. Dobrze. Teraz panie możesz być spokojnym, i powinszować sobie szczęścia, kula została wyjęta biegle, chociażby mi nie wypadało mówić o tem, ponieważ przyłożyłem do tego ręki, twoja rana przyzwoicie jest opatrzona. Tak, tak, wszystko pójdzie szczęśliwie, chociaż silenie się, jakiegoś doznał cofając moje konie, może się do zapalenia rany przyczynić. Nadtoś się pokwapił, i ja wnoszę, iż do koni przyzwyczajony nie jesteś, ale wybaczam ci przygodę, przez wzgląd na chęć dobrą, albowiem pewny jestem że innej nie miałeś.
— Teraz panowie moi — rzecze młodzieniec, przyodziewając się — — nie nadużyję dłużej waszej cierpliwości. Jedna tylko rzecz do załatwienia pozostaje, mości sędzio, są to nasze zobopólne prawa do daniela.
— On do was należy — odpowiedział Marmaduk — ja się wszelkich moich pretensyj zrzekam, a mamy jeszcze inną okoliczność do zaspokojenia, ale zechcesz odwiedzić nas dnia jutrzejszego z rana, więc pomówimy o tem. Elżbieto — rzekł do swojej córki, która powróciła do salonu dowiedziawszy się, że opatrzenie rany już się odbyło — każ dać jaki posiłek temu młodzieńcowi pierwej, niźli się do kościoła udamy i niechaj Aggy przygotuje powóz dla dostawienia go tam, gdzie sobie będzie życzył.
— Ale panie, nie mogę odjechać nie zabrawszy z sobą przynajmniej części daniela; jużem panu oświadczył że potrzebowałem zwierzyny.
— O to się nie troszcz — rzekł Ryszard — sędzia zapłaci za daniela, a tymczasem będziesz mógł zabrać tyle, iż się uczęstujecie dosytu ze swojemi przyjaciołami, my tylko zatrzymamy u siebie ćwiartkę tylną. Możesz uważać jak gdybyś odbył dzisiaj grę szczęśliwą. Odebrałeś postrzał a wszelako ani zabitym ani ranionym nie jesteś. Ranę mu tutaj w pośród lasów tak dobrze opatrzono, jakby nie lepiej w szpitalu filadelfickim, a może i lepiej. Przedałeś za dobrą cenę swojego daniela, i jeszcze ci zostawią część jego większą z całą skórą. Słuchajno pani ochmistrzyni, dopilnuj, ażeby mu oddano skórę. A jeżeli zechcesz mi ją przedać, to połowę dollara zapłacę, bo jej potrzebuję dla przykrycia siodła, które dla mojej kuzynki Elżbiety robię.
— Dziękuję panu za jego szczodrobliwość i dziękuję niebu iż mię od większego nieszczęścia uchowało. Ale część daniela, którą zachowujesz dla siebie, jest właśnie taż sama co i mnie potrzebna.
— Która panu potrzebna! — rzekł Ryszard — to słowo trudniejsze jest do strawienia, niż rogi danielowe.
— Ta, która mi potrzebna — odpowiedział młodzieniec podnosząc głowę z dumą, jak gdyby chciał się przekonać, kto mu zaprzeczy tego, czego wymagał, ale spotkawszy w tejże chwili oczy Elżbiety, która patrzyła nań z podziwieniem, dodał tonem łagodniejszym:
— Jeżeli myśliwiec ma prawo do zwierzyny którą zabił, i jeżeli ustawy są za utrzymaniem tego prawa...
— I ustawy będą za tych praw utrzymaniem — rzekł Marmaduk, z twarzą podziwienie i smutek oznaczającą. Beniaminie, każ włożyć do powozu całego daniela. Ale potrzeba żebyśmy się jutro zobaczyli dla wynagrodzenia panu przygody, której się stałem niedobrowolną przyczyna. Jak go nazywają?
— Nazywam się Edward, panie, Olivier Edward. Nie trudno jest ze mną się widzieć, mieszkam ztąd niedaleko, i nie lękam się ukazać nie zraniwszy nikogo.
— Myśmy to pana zranili — rzekła Elżbieta — i jeżeli odmówisz przyjęcia dowodów naszego żalu, wiele mojemu ojcu umartwienia przyczynisz, miło mu będzie obaczyć się z panem jutro rano.
Policzki młodego Strzelca pokrył najżywszy rumieniec, kiedy córka sędziego przemówiła doń w ten sposób, zwrócił na nią oczy pełne ognia i pełne zadziwienia, lecz spuścił je na dół skromnie odpowiadając:
— Powrócę więc jutro rano dla widzenia się z sędzią Templ, przyjmuję posługę ofiarowanego mi pojazdu, ażebym dowiódł, że nie mam żadnej urazy.
— Urazy? — zawołał sędzia — nie powinieneś mieć jej nawet, ponieważ mimowolnie pana raniłem.
— I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom — rzekł p. Grant; to są słowa modlitwy, którą ułożył boski nasz zbawiciel, a ona służyć za prawidło powinna jego poziomym stworzeniom.
Olivier Edward, pozostał przez chwilę w pewnym rodzaju osłupienia, poczem powiódłszy wzrokiem po wszystkich znajdujących się w salonie, wyszedł z pomieszkania z twarzą posępna i smutną, co nie pozwoliło kusić się o jego zatrzymywanie.
— Jest rzeczą dziwną, ażeby w tak młodym wieku mżna było powziąć niechęć tak zawziętą rzekł Marmaduk po jego odejściu. Ale musi mu rana dolegać; uczucie krzywdy, której doznał jest jeszcze zupełnie świeże, ujrzymy go jednak poranku jutrzejszego spokojniejszego i prrystępniejszego.
— Jak sobie chcecie, braciszku Marmaduku a jabym na twojem miejscu nigdy temu młodzieńcowi, całego danie a łatwo nie ustąpił. Te góry, te doliny, te lasy alboż to do was nie należą? Jakie prawo ten chłystek i Natty mają i polować. Jeszcze Moheganowi, jako rodowitemu mieskańcowi tej ziemi, możnaby i pozwolić. Gdybym był na waszem miejscu, wydałbym od jutra obwieszczenie zabraniające wszystkim na mojej ziemi i w moich lasach polować. Jeżeli pozwolicie, ja ułożę takie, które pójdzie w słuch każdemu, nie trzeba mi na to więcej jak godziny czasu.
— Ryszardzie — rzekł major Hartman, strząsając popiół swojej fajki w kominie — ja żyłem siedmdziesiąt piec lat z Mohawkami, i w lasach, a wolałbym więcej z dyabłem niż z myśliwymi mieć do czynienia. Fuzya jest dla nich większym nad prawo panem.
— Alboż to Marmaduk nie jest sędzią. A do czegoż się zdało być sędzią i mieć sędziów, jeżeli nie ma prawa? Niech dyabli porwą chłystka! Ja sam gotów go jestem pozwać do prawa, że się wtrącił do moich koni i wywrócił moje sanie. Rozumiecie że się lękam jego fuzyi, umiem się ja doskonale z moją obchodzić. Wieleż to razy przeszyłem dollara kulą o sto kroków odległości.
— Więcejeś chybił, niż trafił dollarów — zawołał sędzia, który zaczął powracać do swojego dobrego humoru — ale postrzegam na twarzy ochmistrzyni; że wieczerzę dano. Panie Lę Quoi, ręka mojej córki na pańskie usługi. Czy chcesz nam pokazać drogę moje dziecię?
— Pani — rzecze Francuz, podając jej rękę z grzecznością — w tej chwili bardzo jestem szczęśliwy. Jest to pociechą dla wygnańca, kiedy zjedna sobie uśmiech piękności.
Całe towzrzystwo weszło do sali jadalnej, z salonu, oprócz p. Granta, który pozostał przez chwilę z Indyaninem i Beniaminem, oczekującym na wyjście wszystkich, ażeby mógł drzwi zamknąć.
— Johnie! — rzekł kapłan — jutro jest uroczystość narodzenia naszego Zbawiciela. Kościół wzywa swoje dzieci na modlitwy i składanie dzięk niebu. Ponieważ nawróciłeś Się na prawą wiarę, spodziewam się, że cię ujrzę upokoizonego przed ołtarzem, i że tam przyjdziesz z sercem skruszonem.
— John tam przyjdzie — odpowiedział stary dowódzca.
— Bardzo dobrze — mówił p. Grant, opierając swą rękę na jego ramieniu — ale niedość jest, żebyś się tam znajdował cieleśnie, potrzeba tam być w duchu i wprawdzie. Odkupiciel umarł za wszystkich ludzi, za Indyanina i za białego; a w niebie nie masz różnicy kolorów. Chwalebnie jest znajdować się na modlitwach i obrzędach kościelnych, ale najważniejszą jest rzeczą przynieść tam serce dobrze przysposobione i pełne pobożności i pokory.
— Oko wielkiego ducha przenika obłoki — odpowiedział Mohegan — serce Johna nic przed nim utaić nie zdoła.
— Bardzo dobrze Johnie — rzecze kapłan — spodziewam się, że znajdziesz rozkosz i pociechę w wypełnieniu swoich powinności. Duch wielki nie zapomina o żadnem ze swoich dzieci. Człowiek mieszkaniec lasów, jest również przedmiotem jego miłosierdzia, jak i mieszkaniec pałaców.
Mohegan pozdrowił go skinieniem głowy i tak się rozstali, jeden udał się do swojej chałupy, a drugi poszedł zasiąść do stołu ze swoimi przyjaciółmi.
— Kapłan ma słuszność — powiedział Beniamin, otwierając drzwi staremu dowódzcy. Gdyby zważano w niebie na barwę skóry, mogliby wykreślić z gromady ekwipażu, tak dobrego naprzykład chrześcianina jakim ja sam jestem, którego skóra nieco się wygarbowała, krążąc pod szerokocśią skwarną. A tymczasem ten przeklęty wiatr północno-zachodni, mógłby wystarczyć na wyblechowanie skóry murzyńskiej. A tak więc podnieś swoją zasłonę poczciwy człowieku i obwiń dobrze żagle naokoło masztu, w przeciwnym razie lękaj się zimna na swoją czerwoną skórę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.