Pierwsi ludzie na Księżycu/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Pierwsi ludzie na Księżycu
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa
Tłumacz Stanisław Mazanowski
Ilustrator Michalina Janoszanka
Tytuł orygin. The First Men in the Moon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII.
Wyciąg z sześciu pierwszych pism Mr. Cavora.

Pierwsze dwa listy Cavora mogę zupełnie spokojnie pomieścić dopiero w obszernem wydaniu całej historji, gdyż treścią ich jest szczegółowy opis budowy aparatu i przygód naszych na księżycu, a więc to, co czytelnicy już znają. O mnie wszędzie mówi jak o zmarłym, i co prawda bardzo dziwnym tonem: „Biedny Bedford, nieszczęśliwy młodzieniec, zupełnie nieprzygotowany do tego rodzaju ekskursji“; „...bardzo żałuję, że skłoniłem go do opuszczenia planety, na której miał wszelkie dane do uzyskania szczęścia...“ Potem ledwie wspomina mój współudział w pracy nad budową aparatu, a o samej podróży prawie nie czyni wzmianki, mówiąc prosto: „przybyliśmy“, jakby to była zwykła przejażdżka koleją.
W dalszym ciągu tak bardzo niesprawiedliwym staje sie dla mnie, że nawet nie spodziewałbym się tego po człowieku, który jak on całe życie poświęcił szukaniu prawdy. Przejrzawszy to, co dawniej napisałem i porównawszy z tem, co pisze Cavor, czytelnicy łatwo będą mogli przekonać się, kto z nas przychylniej odnosi sie do towarzysza niedoli. Oto naprzykład słowa Cavora:
„Wkrótce przekonałem się, że osobliwość naszego położenia, utrata ciężaru, rozrzedzone a bogate w wodór powietrze, szybki rozwój roślinności, ciemne niebo, olbrzymie wyniki najmniejszego natężenia muskułów etc. — nadzwyczajnie oddziałały na mego towarzysza. Charakter jego na księżycu stanowczo zmienił się na gorsze. Stał się bardzo impulsywnym, ostrym i swarliwym. Objadłszy się olbrzymiemi grzybami, wpadł szybko w oszołomienie, które było przyczyną naszej niewoli u selenitów, zanim zdążyliśmy ich poznać...“
(Proszę zauważyć, że zupełnie nie wspomina o tem, że sam także jadł grzyby i był pijany.)
Potem odrazu przeskakuje do opisu walki z selenitami i tak ją przedstawia:
„Podeszliśmy ku bardzo niebezpiecznemu przejściu nad przepaścią i Bedford, nie zrozumiawszy różnych znaków, dawanych przez selenitów — ładne były znaki! — wybuchnął strasznym gniewem. Rzucił się na naszych przewodników i trzech z nich zamordował. Później walczyliśmy jeszcze raz z nimi, gdy starali się nam zamknąć drogę i zabiliśmy ich siedmiu, czy ośmiu. Fakt, że mnie nie zabili, gdym po raz drugi wpadł im w ręce, świadczy o ich wielkiej łagodności. Wydostawszy się na powierzchnię księżyca, w tym samym kraterze, gdzie wylądowaliśmy, musieliśmy się rozejść, ażeby odnaleźć aparat. Odrazu natknąłem się na tłum selenitów, pod dowództwem dwóch, zupełnie inaczej niż tamci wyglądających: głowy mieli znacznie większe, ciała mniejsze, odzież staranniejszą. Usiłując uciec przed nimi, stoczyłem się w jakąś rozpadlinę, przyczem silnie rozbiłem głowę i złamałem nogę w kolanie, skutkiem czego nawet pełzać nic mogłem; postanowiłem więc oddać się im na łaskę i niełaskę. Widząc moje położenie bez wyjścia, przenieśli mnie znowu do wnętrza księżyca. O Bedfordzie nie słyszałem już nic więcej, nie wiem, co się z nim stało. Nikt z selenitów nie widział go wcale. Być może zastała go noc na powierzchni księżyca, ale prawdopodobniej znalazł aparat i chcąc wykraść mój wynalazek, odjechał sam jeden na Ziemię; jednak nie sądzę, aby mu się plan udał wykonać; nie umiejąc kierować aparatem, pewnie zginął gdzieś w międzyplanetarnych przestworzach...“
Potem mr. Cavor wielkodusznie wspomina o mnie i przechodzi do bardziej interesujących rzeczy. W roli wydawcy jego listów oczywiście nie zniżę się do wrogiej z nim polemiki, jednak trudno mi nie zaprotestować przeciw fałszywemu jego oświetlaniu faktów. Nie wspomina naprzykład, zupełnie o zawalanej krwią swojej notatce, w której te wypadki inaczej trochę przedstawiał. Pełna dostojeństwa rezygnacja pojawiła się może dopiero teraz u niego, gdy uczuł się zupełnie bezpiecznym między selenitami. Co zaś się tyczy mojej chęci „skradzenia mu wynalazku“, czytelnicy mogą sami osądzić, wiele w tem jest prawdy. Nie uważam się za wzór wszelkich ludzkich doskonałości, ale plagiatorem również nigdy nie byłem i nie będę.
Oto zresztą wszystkie moje pretensje do niego; w dalszych swoich listach zupełnie o mnie nie wspomina, dlatego też mogę oddać ich treść całkiem obiektywnie.
Prawdopodobnie selenici przenieśli go do środka księżyca przy pomocy jakiegoś „balonu“ przez „wielki szyb“. Z zawikłanego nieco miejsca listu, w którem to opisuje, oraz z kilku okolicznościowych wzmianek i wskazówek późniejszych, wywnioskowaliśmy, że był to „wielki szyb“, należący do całego olbrzymiego systemu sztucznych kanałów, które prowadzą z księżycowych kraterów do odległego o sto mil od powierzchni centrum satelity. Szyby te połączone poprzecznemi tunelami, rozgałęziają się niezliczoną ilością pieczar i ogromnych kulistych przestrzeni; cała masa księżyca na sto mil w głąb stanowi rodzaj skamieniałej, gigantycznej gąbki. „W części, — mówi Cavor — gąbczastość jej jest naturalną, głównie jednak stanowi wytwór niesłychanej pracy i przemysłowości selenitów. Od najdawniejszych czasów kopali te szyby, nasypując dokoła ich zewnętrznych otworów wysokie wały ziemne, uważane przez ziemskich astronomów za kratery wygasłych wulkanów.“
Jednym z takich szybów selenici spuścili Cavora „w balonie“, jak mówi, wśród zupełnej ciemności w jasno oświetloną przestrzeń. Jak na uczonego, Cavor zbyt pobieżnie traktuje w listach swoich różne szczegóły, mogliśmy jednak z jego słów wywnioskować, że światło to pochodzi od potoków i wodospadów, „na pewno, zawierających w sobie jakieś fosforyzujące organizmy.“ W miarę zbliżania się do środka księżyca, liczba ich rosła, wszystkie bowiem wpadają do Centralnego morza. Nawet „sami selenici zaczęli coraz silniej fosforyzować“ — mówi Cavor. Wreszcie daleko gdzieś w głębi dojrzał jakby olbrzymie jezioro chłodnego ognia — to fale Centralnego morza przelewały się, świecąc, jak „jasno błękitne mleko, kipiące.“
„Fale księżycowego morza“ — pisze w jednym z późniejszych listów — „są w ciągłym ruchu. Krążą ustawicznie dokoła osi księżyca; czasami wybuchają na morzu burze, wzbudzane chłodnemi wiatrami, szalejącemi po całem tem mrowisku; woda morska świeci tylko podczas ruchu, w rzadkich chwilach zupełnej ciszy przybiera ciemnosiny odcień. Fale podnoszą się i opuszczają ciężko, jak roztopione masło; powstająca na nich piana wydaje blask nadzwyczaj silny. Selenici pływają po swojem morzu w maleńkich, wątłych łódeczkach; pozwolono mi nawet zrobić małą wycieczkę morską przed podróżą do Wielkiego Władcy Księżyca.“
„Pieczary i tunele są ogromnie kręte. Większą ich część znają tylko wytrawni przewodnicy z pośród rybaków, tak, że selenici nierzadko przepadają na zawsze w zawikłanych labiryntach planety. W najbardziej oddalonych zaułkach, jak mi mówili, żyją jakieś dziwne, potworne stworzenia, których mimo całej swej wiedzy dotychczas nie zdołali wytępić. Do nich zaliczają Raphę — tworzącą cały splot macek, olbrzymich ssawek, po odrąbaniu odrastających w nowej postaci i Tzie — jadowitego potwora, który niewidzialnie przemyka się, zabijając dotknięciem.
„Podczas jednej z wycieczek — pisze — miałem wrażenie, że znajduję się w jaskini mamutów. Gdyby zamiast sinego światła, błyszczała żółtym płomieniem pochodnia, a na przodzie łódki, w miejscu selenita kierującego maszyną stanął rybak z wiosłem, przypuszczałbym, że wróciłem znowu na ziemię. Dookoła zwieszały się różnorodne nawiry skalne, raz sine z żółtemi żyłkami, to znowu błyszczące jak pokłady szafirów. W głębi przemykały fosforyzujące ryby, przeróżnych kształtów i rozmiarów. Łódka mknęła handlowemi drogami, uchodzącemi w dal głęboką perspektywą rzeki, pełnej przystani, to przepływała obok otworów wielkich szybów, rojących się ruchliwym tłumem.“
„W szerokim miejscu zalewu zgromadziło się mnóstwo rybaczych łódek. Długo lubowałem, się pracą rybaków, ciągnących niewód. Byli to maleńcy, do chrabąszczów podobni ludzie, o długich, widocznie bardzo silnych rękach i krzywych nóżkach. Praca była pewnie trudną, bo niewód, obwieszony złotemi ciężarkami wydawał się ciężkim, tem bardziej, że musieli wyciągać go z wielkiej głębiny, gdyż większe i jadalne ryby nie pokazują się tu na powierzchni. Wyciągnięte nakoniec na brzeg, błyszczały swą łuską, jak drogocenne kamienie.“
„Prócz ryb, wpadły w niewód jakieś czarne, opatrzone mnóstwem ssawek potworne stworzenia, o złych oczach, rzucające się dziko. Rybacy pojawienie się ich przyjęli krzykiem i gwizdem; natychmiast zaczęli je rąbać toporkami. Jednak odrąbane kawały długo miotały się wściekle po ziemi. Później, podczas ataku febry, widziałem w gorączce ich złe oczy i straszne ruchy; były to najbardziej złośliwe i wstrętne stworzenia, jakie dotychczas widziałem na księżycu...“
„Płaszczyzna Centralnego morza oddalona jest od powierzchni księżyca najmniej o dwieście mil. Wszystkie księżycowe miasta, jak słyszałem, są rozłożone w nadbrzeżnych pieczarach, łączących się z powierzchnią szybami, zakończonemi kraterem. Zasłonki takich szybów widziałem jeszcze przed pojmaniem.“
„O warunkach życia na kresach księżycowego świata wiem bardzo niewiele. W pieczarach pod powierzchnią, prawdopodobnie znajdują się obory nocne dla krów i rzeźnie, jedną z których przypadkowo zwiedziliśmy z Bedfordem, przyczem nie mogliśmy, oczywiście, wstrzymać się od walki z rzeźnikami. Później widziałem, jak balony, wypełnione mięsem, opuszczają się szybami. Dotychczas zresztą tyle wiem o szczegółach księżycowego życia, ile wiedziałby Zulus, żyjący w Londynie o szczegółach ekonomicznych stosunków Anglji. Szyby jednak widocznie służą nietylko do połączenia różnych piąter tuneli, ale także do wentylacji księżyca. Doskonale pamiętam, że po wypuszczeniu mnie z więzienia, chłodny wiatr wiał z góry, a podczas mej febry, gorący podmuch szedł z dołu. Febra napadla mnie w trzy niedziele po wypuszczeniu z turmy i mimo snu i chininy, którą na szczęście znalazłem przy sobie, męczyła mnie długo, aż do dnia, w którym przedstawiono mnie Wielkiemu Władcy Księżyca.“
„Nie będę rozwodził się nad całą nędzą mego życia podczas choroby...“ — mówi i mimo to bardzo dokładnie i szczegółowo opisuje wszystkie jej stadja. „Temperaturę ciała“ — kończy — „długi czas miałem nienormalnie wysoką, straciłem zupełnie apetyt. Przerwy tętna, męczące widziadła senne, sprawiły, że ogarnęła mnie szalona, prawie histeryczna tęsknota za ziemią. Bezustannie marzyłem o tem, aby ujrzeć jeden jakiś kolor, przerywający ten wieczny siny blask...“

Potem znowu przechodzi do opisu gąbczastego ustroju księżyca i składu wewnętrznej jego atmosfery. Astronomowie i fizycy stwierdzili, że jego opis potwierdza w zupełności nasze hipotezy o księżycu — a mr. Wendigee oświadczył, że gdyby mieli tylko odwagę i fantazję przeprowadzenia śmiałych konkluzyj, dawno mogliby przepowiedzieć wszystko to, co Cavor donosił. Teraz wiedzą już na pewno o tem, że księżyc i ziemia, jak zresztą i wszystkie inne planety, składają się z jednej i tej samej materii; a więc mniejsza gęstość księżyca nie zależy od niczego innego, jak tylko od gąbkowatego jego ustroju, od niezliczonego mnóstwa pieczar i tuneli w jego masie. A ponieważ księżyc jest wewnątrz pusty, zupełnie łatwo da się wytłumaczyć brak wody i powietrza na jego powierzchni. Woda musi skupić się około centrum planety, a powietrze rozchodzić się po tunelach i pieczarach, w których powinien dąć ustawiczny wiatr. A dzięki nierównomiernemu ogrzewaniu planety przez słońce, to z jednej, to z drugiej strony, ciśnienie powietrza w niej musi bezustannie się zmieniać i to w ten sposób, że w zewnętrznych galerjach panuje ciągły wiatr ze wschodu na zachód, a w centralnych z dołu w górę, zależnie zresztą od różnych urządzeń, wynalezionych przez selenitów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: Stanisław Mazanowski.