Nie wiem doprawdy kędy się już schronię Przed oczu twoich klęską, bom w obawie Że ból niezmierny, którym wskroś się trawię, Zwolna zniweczy serce w mojem łonie.
Chętniebym uciekł, ale w jakiejż stronie Ze mną nie będziesz we śnie i na jawie? Toż po piętnastu leciech, tak jak prawie W dniu pierwszym było — tylko cień twój gonię!
I tak mi wszędzie pełno twej postaci, Że wzrok mój, ani odjąć się nie może Twym blaskiem ślepnąć, ani ślad twój traci.
Zda mi się, z Lauru leśnych puszcz bezdroże, Kędy zwabiony, niby to najprościej Dążę, a błądzę do nieskończoności! —