Śmiercią jej słodkie nie zgorzkniały lica, Lecz ich słodycze słodką śmierć zrobiły. To cóż się waham? skoro do mogiły Za mojem słońcem pójdę w ślad księżyca!
Krwi własnej szczodry Bóg mię Mój pochwyca W objęcie, którem zgniótł piekielne siły — Więc przyjdź posłańcze śmierci nader miły! Wielka ku tobie dręczy mię tęschnica!
I nie zwłócz — błagam! Bowiem myślę sobie: Czy ja mojego życia czasem nie śnię, Odkąd z mych objęć Pan ją w niebo wzniesie?
Bom ja naprawdę umarł już w tej dobie! Z nią szedłem, i z jej życiem, jednocześnie Przy ostatecznym z nią stanąłem kresie! —