Ileż to razy, w słodkiej mej ustroni, Wraz z Nią od siebie uciec chcąc daremnie, Idę, rozgłośne łkania tłumiąc we mnie, Choć łez mi cichych wzdęta pierś nie broni.
Ileż to razy, w żądz bezdennych toni Wbiegam w manowce puszcz i w mroczne ciemnie, Tej zowąc, która poszła już odemnie Na to, bym wiecznie śmiercią tęschnił po niej.....
W tem — o cudowne Boskich Łask zjawiska! Toćże z modrego rąbka mgły wytryska Jej wiotka postać po nad Sorgi zdrojem!
O tak — tam ona w pośród kwiatów biała Stoi, i jakby dać mi wiedzieć chciała: Ile bezemnie tęschni w Niebie swojem. —