W najtkliwszej dobie, kiedy nam w ramiona Miłości skrzydeł Siłę dano z góry — Z Laurą, idącą w modre gwiazd lazury, Żywotne tchnienie pierzchło z mego łona!
Tam ona żyje, piękna, odrodzona — Tam odtąd Państwa mego dział ponury — Więc dziś złorzeczę owej chwili, w której Niebu się rodząc, człek dla ziemi kona!
Bo czemu, z myślą co jej poszła śladem. Radośnie, lekko, jako ptak nad ziemię, W ślad za nią dusza ze mnie nie odlata?
Nie — nie jest śpieszno śmierci z licem bladem Zdjąć ze mnie życia dojmujące brzemię — I ja tą śmiercią żyję już trzy lata! —