Ten Bóg, przed którym na nic się nie zdało W bok umknąć, skryć się, mieć się ku obronie, Z mej Laury oczu, w których słońce płonie, Wprost mię gorącą raził w serce strzałą.
Z tej, śmierć już mając, gdym chciał istność całą Za szczęście mieniać, on, zazdrosny o nie, Zdarzył, że inny cios przez inne dłonie Zdrowia niemocą raził Laury ciało!
Obie mię rany jednakowo bolą, To łzawym chłodem, to przez żadz gorąco — Gdyż jakbądź kochać Laurę złą jest dolą
Jednakże, kiedy widzę ją cierpiącą, Poprzez złe losy idąc wprost przebojem, I jej cierpieniem kocham ją i mojem. —