Patrząc w słoneczną oczu tych pogodę, Co w moich nieraz łez wzbudzały deszcze, Dusza się ze mnie rwie: że może jeszcze Za życia mego w Raj ją ziemski wwiodę.
Lecz, jak w pustyni, zdrój i palm ochłodę W tumanach topią widma mgły złowieszcze, Tak Raj ten pierzcha — a ja tylko pieszczę Szyderstwo losów i złudzenia młode.
Tak w dwóch sprzecznościach, w których Miłość mięsza Płomienie z chłodem, z żądzą wstręt, pomiędzy Błyskami szczęścia, trwam w zwątpienia nędzy.
I jest nieliczna chwil wesołych rzesza, A zato dziwnie tłumne dni sieroce: — I jakie drzewo, takie i owoce! —