Jak ćma ku własnej śmierci mknąc, w godzinie W której ku świecy nęci tego śpiocha Światłość, zabójcza zwykle dlań macocha, Bez niczyjego żalu w wieczność spłynie,
Tak ja, w tych oczu patrząc blask jedynie, W których się na śmierć dusza moja kocha, Działam jak własny wróg, bo istność płocha Od tego, czego żąda, marnie ginie.
I nic: że w oczach owych czytam wstręty — Że wiem, iż z tego umrzeć mam bez rady — Że próżno mężnym być wśród żądz zamieci —
Taki w nie ciągnie urok niepojęty, Że raczej pociech szukam w nich, niż zdrady — Że w śmierć swą duch mój rad na oślep leci! —