Pieśni Janusza/Wstęp wydawcy/Lata późniejszej twórczości

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Kallenbach
Tytuł Wstęp wydawcy
Rozdział Lata późniejszej twórczości
Pochodzenie Pieśni Janusza
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Literacka w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały wstęp:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LATA PÓŹNIEJSZEJ TWÓRCZOŚCI
Nastały po Pieśniach Janusza dla narodu lata szare, obumarłe, bezwładne po wysiłku krwawym.

Była chwila po pogromie,
Gdzie stać mogła na wyłomie
Tylko pieśń, jak Duch!
Pieśń, jak upiór i jak mara:
Aż znów miłość, aż znów wiara
Pchnęła dusze w ruch!

Pol nie przestawał tworzyć i przygotowywał drugi tom Pieśni Janusza. Snuł dalej wątek świeżych wspomnień: czas jakiś nad gawędą staroszlachecką wzięła górę nuta ludowa i mieszczańska: Historja szewca Kilińskiego, Obrazy życia górali (Z Podróży); wreszcie synteza niejako idei zbiorowej, promieniejącej już z pierwszych Pieśni Janusza, ale tu świadomie streszczona: Pieśń o ziemi naszej, gotowa już w r. 1835. Łączył Pol w pieśni, co było pozornie rozerwane kordonami. Sławił siły świeże, niezużyte, do życia się rwące: wieśniaka, górala, rzemieślnika. Dał bardzo wyraźne dowody szczerego demokratyzmu i z głębi serca wzdychał ku przyszłości, którą chciał widzieć zdrową a potężną „jak lud kmiecy, co ją dźwignie swemi plecy.“ Szlachcie nie schlebiał zaiste, kiedy „znarowionej“ życzył, by jej Bóg dał „rozum kmiecy“. A o czystość i świętość tego ludu dbał jak o skarb najdroższy, kiedy dawał smutną i przestrogę i przepowiednię zarazem, na góralach naszych sprawdzoną:

„Żal mi, żem góry i ten lud pochwalił,
I sam na siebie prawiebym się żalił,
Bo jako biją szkodnicy jastrzębie,
Tak uderzycie na stado gołębie!

Was nie rozjaśni ten świat swym uśmiechem,
Ani was natchną góry swym oddechem,
Ani was górskie wody nie obmyją,
Ani w was prawdy ludu nie ożyją!

Bo na to, byście stąd wracali krzepsi
Na duszy waszej i ciele wzmocnieni,
Potrzeba, byście tu przybyli lepsi.
A ludzie po was nie byli zgorszeni!“

Pol, złożywszy hołd tendencjom demokratycznym swych czasów,[1] objąwszy całą duszą i jakby przytuliwszy do piersi całą ziemię naszą, wyśpiewawszy jej uroki i pożytki, spełnił poniekąd, co mu obowiązek obywatelski nakazywał. Z rzeczywistości, z dni płynących, wziął co mógł najlepszego i roztoczył przed społeczeństwem; ale w rzeczywistości tej z każdym rokiem coraz mniej widział ponęt i poetyckiej podniety. Były to ciężkie czasy reakcji i represji, „zaniosło się na długo“ (wedle wyrażenia Z. Krasińskiego) i znękany umysł odwracał się z bólem od szarzyzny i pomroki dżdżystej, która mżyła po świecie. W myśli mknął ku przeżytym promiennym dniom młodości lub dzieciństwa.

Iluż to wtedy poetów z arcymistrzem mówiło sobie:

Te kraje radbym myślami powitał,
Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,
Kraje dzieciństwa...

Pol wracał stale do wspomnień najwcześniejszych, a gdy bieg życia niósł z sobą, że raz po razu spotykał typowe postaci starców, będących żywą kroniką lat ostatnich wolnej Rzpltej, poeta lgnął ku nim sercem, przykładał ucho do piersi, bijących dawnem tętnem gorącem, niejedną chwilę przeżywał górnie, jako przodkowie niegdyś całe życie.
Rodzaj umysłu jego był nie tyle twórczy co odtwórczy, zależny bardzo od otoczenia, z ludzi czerpiący. Im dalej w lata po r. 1831, tem mniej mogła mu dać jałowa i beznadziejnie smutna rzeczywistość. Natomiast przeszłość wnęcała się do duszy jego głosem zrozumiałym i wabiącym do czynu: głosem konfederacji barskiej, legjonów, ruchawek narodowych. Od dziecka słuchał do zapamiętania się starców, przyswajał sobie ich mowę prostą, czasem rubaszną, niezawsze okrągłą i ogładzoną, ale jędrną, kipiącą życiem, jak fala górskiego potoku.
Wraz z tą mową wsiąkał weń cały świat wyobrażeń starodawnych, sympatyj i antypatyj, świat myśli ubogi, ciasny, ale własny. Literackich wpływów tak jakby nie zaznał; byronizm ledwie go musnął swem czarnem skrzydłem (Belwederczyk), żadnej gorączki naśladownictwa nie przebył, odrazu, za przewodem starców wszedł na twardy grunt narodowych szlaków, do których inni poeci dopiero po latach z obłędnych dróg nawracali. Kto mu zarzuca, że z czasem jednostronnie i niekrytycznie rozmiłował się w schyłku XVIII wieku, ten chyba nie pamięta, że naród cały krzepił się wtedy bliższą i dalszą przeszłością. Poeci nasi i powieściopisarze wyczuwali wtedy instynktem to łaknienie ogółu i karmili go, każdy po swojemu: to Panem Tadeuszem, to Pamiątkami Soplicy, to Beniowskim, lub Wernyhorą, to Kontuszowemi Pogadankami lub pseudopamiętnikami Rogowskiego i t. d.
Powszechnie odczuwano w latach 1830-1840, że ma się pod koniec szlachetczyźnie, i zanim do grobu zstąpić miała, łowiono chciwie, bądź z patrjotycznych, bądź z estetycznych tylko, lub wreszcie antykwarycznych pobudek, łowiono tęsknym wzrokiem: stroje, miny, gesta, mowę znikających z każdym rokiem ostatnich wojskich, podkomorzych, cześników, konfederatów, legjonistów. Ową powszechną tesknotę za przeszłością barwną, rojną, huczną, burzliwą, pełną winy i wina, ale pełną też animuszu rycerskiego, a nie tak znowu całkiem z cnót obraną, jakby się zacietrzewionej krytyce wydawało — oddał niezrównanie, gienjalnie, któż? — właśnie Słowacki:

A choćby i znów powstał lud z rozpaczy,
Któż Polskę taką, jak była, zobaczy?
Czy jaki rycerz, ścięty od zawoja,
Na zmartwychwstałą powie: Matka moja!?
Czy jaki z grobu wywołany miecznik
Pozna ten blady, dzisiejszy słonecznik,
Co za nowości gwiazdą się obraca?
A gdzież są dzisiaj te pany w żupanie,
U których w sercu cnót na króla stanie?

Pol, z natury uczuciowy, zatęsknił do przeszłości i w niej szukał uzdrawiającego kordjału. Los zdarzył, że poznał starców, rozmiłowanych w ostatnich latach wolnej Rzpltej, a umiejących silnem i pięknem słowem mówić o przeszłości poprostu, bez mędrkowania i bez żółci. — Było między nimi a Polem wielkie powinowactwo duchowe; tylko w takich gawędach z Winnickim, Krasickim, Morelowskim i tylu innymi czuł się Pol dobrze. Rozumem ich nie przewyższał; sam o rozumie swym niewiele trzymał, twierdząc, że dopiero Józef Kremer, „jaki taki ład w głowie jego zaprowadził“; wyobraźni też tęczowej, olśniewającej nie posiadał; ale miał pamięć olbrzymią, w której gromadził światy całe opowiadań i gawęd staropolskich i miał silne, gorące uczucie, którem ogrzewał drugich. Nieprzeparty miał być urok jego osoby i rozmowy. Otóż to uczucie jego nie mogąc czerpać li tylko z świata własnych udręczeń duchowych, lub z świata rojeń fantastycznych, szukało pobudek nie w sobie samym, bo wielka prostota i większa jeszcze skromność nie pozwalały mu drugich zaprzątać swoją osobą — ani też pobudek twórczych nie szukało na księżycu i gwiazdach, ale na ukochanej ziemi rodzinnej, w jej życiu, w jej przeszłości.
Świeżość pochodzenia polskiego sprawiła, że szczep przyswojony przyjął się na starym pniu tradycyj polskich i z nich przedewszystkiem, a potem nawet z nich wyłącznie, ciągnął soki ożywcze. Była w tem — rzekłbym — poniekąd konieczność psychiczna. Organizacja jego umysłowa i duchowa żyła poprostu tradycją od lat najmłodszych. Chcieć go z niej wyzuć, lub od niej odciąć, znaczyłoby to chcieć zrobić z Pola artystę-estetę, którym on nigdy nie był i być nie mógł. Czuł on wybornie, że w tej przeszłości tkwią pierwiastki jego siły twórczej. Nie miał filozoficznego ani uzdolnienia, ani wykształcenia, aby z przesłanek przeszłości i teraźniejszości snuć wnioski, jaką będzie przyszłość. Głowy Krasińskiego nie miał, ale uczuciem chyba mu dorównał. Uczucie zawiodło go na turnie, z których zapatrzył się chciwie i miłośnie w świat ginący i ani się spostrzegł, jak się tam zadomowił na resztę życia.
Wspomniałem, że nie był Pol filozoficznym umysłem, ale nie znaczy to, jakoby nie zdawał sobie sprawy z zagadnień życia, jakoby nie czuł i nie rozumiał, ku czemu świat idzie. Owszem, jasno widział, na co się zanosi — ale i to wiedział, że z zamętu nieprędko wyjdzie nowy jakiś trwały porządek! Widział,

Jak bez nadziei, miłości i wiary
Na dwie połowy gawiedź się rozdarła
I staje niby pod dwoma sztandary.
I jedni pragną woli swojej znamię
Wypiec na duszy okutego świata;
A drudzy rwą się uzbroić swe ramię
I całą ludzkość zmienić w topór kata.

Gdy w jednych nie widział cnoty, a w drugich rozumu, poeta trzymał się na uboczu, źle wróżąc wiekowi, gdzie karły bez siły biorą się z dumą do wielkiej roboty; wierzył jednak w ludzkość, wierzył w zaranie lepszej przyszłości:

Rodzące bóle i trwogi skonania,
Które dziś ludzkość i trapią i palą,
Są tą jutrzenką owego zarania,
I one przyszłość szczęśliwsza ustalą.

∗             ∗

Nie będziemy szczegółowo przechodzić dalszych objawów jego twórczości; nie zamierzaliśmy bowiem tu dawać pełnej charakterystyki całej postaci. Chodziło nam tylko o wydobycie na jaw zasadniczych, głównych pierwiastków tury duchowej Pola w Pieśniach Janusza, któremi łatwo już objaśnić i zalety i ujemne strony całej jego poezji.
Nadzwyczajna obfitość słowa była jej błogosławieństwem, ale była też niebezpieczeństwem. Łatwość niesłychana wiersza dodawała skrzydeł uczuciu, kiedy szło o wylew patrjotyczny w Pieśniach Janusza, ale taż sama łatwość folgowała potem rozwlekłości i gadatliwości niewyczerpanych anegdot szlacheckich. Potoczystość opowiadania wzbierała nieraz potokami słów bez głębszej treści. Zato prostota, jasność i ludzkość jego poezji wynagradza niejeden brak. Docierał Pol do tłumów, do tych sfer szerokich, które nie mogły jeszcze zrozumieć i ocenić Krasińskiego lub Słowackiego. Na ogół biorąc, poematy jego większe, źle zbudowane, bez artyzmu i stopniowania, bez urozmaicenia treści, nie wytrzymały próby czasu i zaszkodziły utworom drobnym, dziś zapomnianym, a zawierającym szczere perły natchnienia,[2] (Leśne jezioro, Pierwsza noc we dworze, Ranek w puszczy i tyle innych). Sam Pol wyżej je stawiał od swych większych poematów, nawet od Mohorta wyżej. Tam kryła się skromna i wrażliwa dusza poety.
Tendencyjność większych poematów, ich jednostronność i wyłączność zaszkodziła dawniejszej popularności Janusza, przyćmiła blask jego Pieśni, które dzisiejszemu pokoleniu nie mówią już tyle, co dziadom i ojcom naszym. Ale poezja Pola, przeszedłszy pod koniec zeszłego wieku czyściec niezasłużonej obojętności — ostanie się w najistotniejszej swej treści jako szlachetny, rodzimy kruszec trwałego blasku i mocy. Kto zechce kiedyś, po wielu, wielu latach wiedzieć, co czuły, myślały, co kochały i czciły, a czego nienawidziły pokolenia najbliższe rozbiorem Polski, sięgające w młodości Barskich i legjonowych czasów — ten najwierniejsze, najprawdziwsze echo odnajdzie w poezji Pola.
Surowy sędzia całej jego puścizny poetyczno-społecznej, Spasowicz, w końcowych uwagach zmuszony był przecie hołd mu złożyć i tak mówił:
„Był to mistrz wielkiej ręki, talent oryginalny, silny, niezbyt bogaty w pomysły... Widnokrąg jego pojęć nie przekraczał nigdy granic jego narodowości i wiary, którą on nierozłącznie wiązał z narodowością, miłując je z pewnym szowinizmem i z upośledzeniem wszystkiego, co leżało poza ich obrębem. Stąd pochodzi, że był on wyłącznie polskim poetą... Pozostanie wielką jego zasługą, że był poważnym stróżem wielkich grobów, drogich pamiątek, że krzepił wiarę, bo sam mocno wierzył“.
Tak jest istotnie. Dodam jeszcze, że był to ostatni u nas piewca rycerskiej przeszłości, istny Mohort staroszlacheckiej poezji. Z nim ona poszła do grobu. Czyżby jednak naprawdę poezja Pola miała być tylko relikwją przeszłości, bez ziarn plennych na przyszłość? Czyżby na dzisiejsze czasy poezja ta nie miała już mocy ożywczej i krzepiącej? Nie sądzę. Przeciwnie, uważam, że Pol, nie obdarzony ani filozoficznym umysłem, ani dbający o artyzm kompozycji, miał przecie wielki instynkt narodowy, czuł burze idące wieku swego i jak przeczuwał rok 1846, tak przewidywał smutki pokoleń po r. 1863 i wielką troskę dni dzisiejszych. Wcześnie zrozumiał, że możemy niejedno utracić z tego, co wysławiał w Pieśni o Ziemi naszej; ale przyszłość narodu opierał na ostatniej, niezdobytej twierdzy, na Domu naszym, tej ostoi życia i ducha polskiego.
I w Pieśni o tym Domu złożył niejako arkę przymierza między dawnemi i młodszemi laty, owoc rozmyślań długoletnich i przestróg czujnego serca. Uczył, że wszystko zdobyć trzeba pracą i zasługą własną, spłacić dług żywota, „co świat dawa na zaranie, każdy uścisk wiernej ręki, poświęcenie i kochanie...“ Uczył, że na tej naszej, polskiej drodze życia stąpać trzeba będzie nieraz po gadach i po zdradach:
„Gdy brać będą to za siłę, co gorączki jest znamieniem; gdy opaszą cię pierścieniem świetne mózgi, serca zgniłe, co się niby rwą do czynów, a słowami tylko płacą; co z krzywd tylko się bogacą i przez hańbę do wawrzynów idą drogą świętokradzką!“
Uczył dalej, że „nic tak bardzo już nie boli, jak niecnota własnej braci, która piekłu haracz płaci.“
A wkońcu uczył wytrwania, najtrudniejszej sztuki: „Wytrwać, wytrwać! to zadanie, kto poczciwej sprawie służy: choć ci wszystko w poprzek stanie, w burzy serca, w życia burzy. Chociaż swoi się sprzysięgą przeciw tobie w zdradnej radzie, chociaż piekło swą potęgą tysiąc zapór ci pokładzie — wytrwaj synu! w Bożej próbie, w wielkiej chwili przesilenia!“ Ufał zawsze, że „kraj się pracą i ofiarą z tej otchłani wydobędzie i odmierzy własną miarą, gdy zasiędą ziemi sędzie.“
Do tej pieśni o Domu naszym szły mocne otuchy wiary w to, co najlepsze w narodzie; jawiło się miłości „rajskie lice i nadziei święte nuty“; wiązały się z tą Pieśnią uroczyste echa Psalmów, złociły ją różowe, drżące promienie Przedświtu; „a kto serce ma i ducha i tej pieśni się przysłucha“, przyzna, że są w niej zawsze jeszcze pierwiastki rodzimej siły na dalsze życie.
W pośmiertnych papierach Pola znalazła się ostatnia pieśń Januszowa, ostatni dźwięk lutni, która wiernie do mogiły służyła polskiemu duchowi. Miał w niej prawo Janusz żegnać naród z za grobu krótką sprawą żywota swego: „w walce stałem, i z miłością ziemi dałem, com od Boga wziął“.
Dlatego pieśń tę ostatnią dołączyliśmy na samym końcu Pieśni Janusza, jako śpiew łabędzi, jako zgodny a rzewny akord starca, żegnającego wiosnę dni swych rycerskich, kiedy to „rósł w pieśni“. co obeszła nas koleją „sercem, wiarą i nadzieją“.




  1. Wierne odtworzenie nastroju ludowo-żołnierskiego, n. p. w Pobojowisku pod Wawrem, albo mieszczańsko-rewolucyjnego w Kilińskim przysądzone potem nie postaciom kreślonym, ale samemu poecie! Za tem poszła niekonsekwentna rozbieżność w sądach o Polu. W tym samym artykule będzie raz Pol nazwanym „chwalcą sarmatyzmu staroszlacheckiego“, to znowu „demokratyzm Pola jest płytki i jednostronny: przyszłość narodu widzi on(!) w potokach krwi nieprzyjacielskiej, wśród skrzypu szubienic z ciałami panów i biskupów...“ (Sto lat myśli polskiej, tom VI, str. 92 a 95). Słowem, raz jest Pol wstecznikiem, to znowu bolszewikiem, avant la lettre. — I to wszystko wydrukowano nie tak dawno, w r. 1911! A przecież dawno już, bo w roku 1873, L. Siemieński przestrzegał przed dorywczem osądzaniem Pola (W. Pol i jego poet. utwory, Kraków, 1873, str. 32-34).
  2. W. Pol: Pieśń o ziemi naszej oraz Liryki wybrane opracował Roman Zawiliński. — Bibljoteka Narodowa Nr 21, str. 97—104.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Kallenbach.