Pieśń o ciemności (1942)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pieśń o ciemności |
Pochodzenie | W żalu najczystszym nakładem autora |
Data wyd. | 1942 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Sny leżą na mnie warując milczenia
jak lwy z pomników co warują śmierci
i liść opada czasem, śnieg, albo i obłok,
albo ptaków pióropusz wzbija się i przejdzie.
I niebo stoi. Wtedy mam podobną
twarz do nieba; choć cienia niema w niej, ni żalu
słyszę jak się sodomy w cichym trzasku palą.
O nie sędzią ja czekam. Dzień płonie jak listek
na płytę pieca opadły i zwija
sieć żyłek delikatną, a z nim giną wszystkie
chwile nerwem łączone. Noc i dzień przemija.
I w katakumbach czasu od sklepień odbija
głos, może napomnienie, może bitwa walna —
— wszystko nierozróżnione i rozdarte wszystko.
I noc przechodzi górą jak śmierć — triumfalna
i spływa obraz do mórz wrzących pysków.
W huku werbli, w burz wrzawie, w łoskocie pokoleń
idą chłopcy o oczach z największych przeznaczeń,
idą, aż zadaleko przechodzą — do ziemi,
idą, kiedy za nimi i świt nie zapłacze
mlekiem błękitnym. I tak stygną z nimi
i przechodzą żelazem — karty czarnej ziemi.
A tyle rzeczy czeka jak z pod dłoni — nowych
na nadawanie imion. Jak zwierzęta stoją,
tak smutnieją mijane i schylają głowy,
aby przeżuwać zapomnienia zmierzch.
O zatrzymać! Płacz milknie. Znów przywala grób,
znów sen się kładzie głazem warczący jak lew
i niebo jak kolumna. Stygnie w urnach krew,
a burza ciężko pełznie nad doliną.
Noc. Po nocy powstają upiory i w ciała
wchodzą, aby truć oczy i zmieniać je w popiół,
aby smutnym dziewczynkom twarz jak orzech gnieść
i słuchać w płaczu cichym zwycięstwa i śmiechu
swojej dawnej postaci jak uschnięty badyl
natchnionej trupem, lub serc wodospadem,
który się w ciemność toczy. Znowu dym spowija
i snem przybity, leżąc umieram. Wiek mija.
O zatrzymać! Milczenie. Widzę jeszcze ludy
i naród pod kopułą, gdzie szalone wozy
wypruwają z obłoków deszcze krwawych nożyc.
I pada mór i ludzie wypłoszeni
do bram łomoczą, a bramy z kamieni.
Więc przypadają do stóp drżącej ziemi,
a ta otwiera paszcze, całuje i wchłania
i niebo drga, nie woła żaden głos.
Milczenie. Sny ziewają. Puszcze płyną górą
i leżę tak, a w dłoniach kolumny z marmuru
wbite warują ciszy. Nie przychodzi śmierć
i tylko niebo błyszczy oparte o pierś,
a ciało jeszcze raz zmienia się w sypki popiół.